[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.BIADA NIEMAJĄCYM WŁAŚCICIELA.SŁOWA W.GLINA Z NASZEJ.NIECH MÓJ.DOPROWADZI NAS DO WO.Kurz na podłodze był poruszony, jakby kręciło się tu wielu ludzi.Angua przykucnęła i roztarła trochę ziemi, od czasu do czasu wąchając palce.Zapachy.Przemysłowe zapachy.Prawie nie potrzebowała specjalnych zmysłów, żeby je wykryć.Golemy nie pachniały niczym oprócz gliny i tego, z czym akurat pracowały.I.coś przeturlało się pod palcami.Był to kawałek drewna, najwyżej dwa cale długości.Zapałka bez łebka.Po kilku minutach poszukiwań znalazła ich jeszcze dziesięć, leżących tu i tam, jak gdyby rzuconych z roztargnieniem.Była też połówka zapałki, kawałek dalej od pozostałych.Angua się zorientowała, że zanika jej zdolność widzenia w ciemności.Zmysł węchu trwał o wiele dłużej.Na zapałkach wyczuwała silne zapachy – tę samą mieszankę, której tropy prowadziły do tego pomieszczenia.Ale zapach rzeźni, który zaczęła kojarzyć z Dorflem, pozostał tylko na złamanym drewienku.Przykucnęła i przyjrzała się zebranym w stosik zapałkom.Dwanaście osób (dwanaście osób wykonujących brudną pracę) przybyło tu równocześnie.Nie zostali długo.Stoczyli.dyskusję – to te napisy na ścianach.Potem zrobili coś z jedenastoma zapałkami (tylko z drewnianymi ich częściami – nie zanurzono ich w roztworze, więc nie miały łebków; może ten golem pachnący żywicą pracował w fabryce zapałek?) i jedną złamaną.Następnie wyszli i każdy poszedł w swoją stronę.Dorfl ruszył wtedy na komendę straży, żeby się do wszystkiego przyznać.Dlaczego?Jeszcze raz obwąchała złamaną zapałkę.Nie ma wątpliwości: pachniała mieszaniną woni krwi i mięsa.Dorfl przyznał się do morderstwa.Popatrzyła na napisy ze ścian i zadrżała.– Zdrówko, Fred.– Nobby podniósł kufel.– Jutro oddamy składkowe pieniądze do puszki na herbatę.Nikt nie zauważy – uspokajał sumienie sierżant Colon.– Zresztą sytuacja zalicza się do alarmowych.Kapral Nobbs patrzył smętnie w głąb kufla.Ludzie często to robią pod Załatanym Bębnem, kiedy już zaspokoją pierwsze pragnienie i w końcu mogą się przyjrzeć temu, co piją.– Co ja teraz zrobię? – jęczał.– Jak jesteś jaśniepaństwem, to musisz nosić różne diademy, długie szaty i takie tam.A to kosztuje.A jeszcze musisz robić różne rzeczy.– Pociągnął solidny łyk.– To się nazywa nobbyesse obliże.– Noblesse obligay – poprawił go Colon.– Pewno.Znaczy, że musisz się zachowywać odpowiednio do swojej pozycji.Dawać pieniądze na dobroczynność.Być łaskawym dla ubogich.Oddawać swoje stare ubrania ogrodnikowi, jeśli da się je jeszcze trochę ponosić.Znam się na tym.Mój wujek był kamerdynerem u starszej lady Selachii.– Nie mam ogrodnika – poskarżył się Nobby ponuro.– Nie mam ogrodu.I nie mam starego ubrania, poza tym, co je noszę.– Łyknął piwa.– Ona oddawała swoje stare kiecki ogrodnikowi?– Tak.– Colon pokiwał głową.– Zawsze uważaliśmy, że ten ogrodnik jest trochę dziwny.– Skinął na barmana.– Jeszcze dwa kufle winkle’a, Ron.– Zerknął na Nobby’ego.Stary przyjaciel wyglądał na bardziej załamanego niż kiedykolwiek przedtem.Muszą wspólnie jakoś wybrnąć z tej sytuacji.– I może dla Nobby’ego też dwa.– Zdrowie, Fred.Colon uniósł brwi, widząc, jak kufel został osuszony niemal jednym haustem.Nobby niepewnie odstawił naczynie.– Nie byłoby tak źle, gdyby był w tym worek gotówki.– Nobby sięgnął po następny kufel.– Myślałem, że nie da się zostać jaśniepaństwem, jak się nie jest bogatym łobuzem.Myślałem, że jedną ręką dają człowiekowi kupę forsy, a drugą wsadzają na łeb koronę.To przecież bez sensu, być jaśniepaństwem i być biednym.Najgorsze z obulbul fiatów.– Wychylił kufel i uderzył nim o blat.– Z gminu i bulgaty, to bulbul se poradził.Barman nachylił się do sierżanta.– Co się dzieje z kapralem? – zapytał.– To małopiwny klient, a wypił już osiem dużych.Fred Colon pochylił się i odpowiedział samym kącikiem ust.– Zachowaj to dla siebie, Ron, ale to dlatego, że jest jaśnie oświecony.– Naprawdę? Nie wiedziałem, że tak to na niego działa.Zaraz przykręcę lampę.Na komendzie Vimes przesunął palcem zapałki.Nie pytał nawet Angui, czy jest pewna.Wiedział, że potrafi wywąchać nawet to, czy dziś jest środa.– Więc kim są ci pozostali? – zapytał.– Inne golemy?– Trudno określić na podstawie odcisków stóp – odparła – ale tak sądzę.Poszłabym ich tropem, ale pomyślałam, że powinnam jak najszybciej wrócić tutaj.– Dlaczego sądzisz, że to golemy?– Odciski mogą to sugerować.Poza tym golemy nie mają zapachu.Przejmują woń związaną z tym, co akurat robią.I tylko tym pachną.– Pomyślała o słowach na ścianach piwnicy.– Prowadzili długą dyskusję – dodała.– Kłótnię golemów.Na piśmie.Mam wrażenie, że była dość gorąca.Przypomniała sobie ścianę.– Niektórzy wyrażali się bardzo dobitnie – stwierdziła, pamiętając rozmiar liter.– Gdyby byli ludźmi, pewnie by krzyczeli.Vimes spoglądał ponuro na leżące przed nim zapałki.Jedenaście drewienek i dwunaste przełamane na pół.Nie trzeba było geniuszu, by zrozumieć, co się tam stało.– Ciągnęli losy – powiedział.– I Dorfl przegrał.– Westchnął ciężko.– Coraz gorzej to wygląda.Czy ktoś wie, ile jest w mieście golemów?– Nie – odparł Marchewa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]