[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Capito? Wyjąłem z kieszenipaczkę cameli.Z rozkoszą zapaliłem jednego.Wróciła mi jasność umysłu,a wraz z nią dręczące pytania.Kim byli moi prześladowcy? Dlaczego taksię uwzięli na mnie? Jednego byłem pewien, Ŝe nie mieli nic wspólnego zzabójcą Sylvie Simonis.Z jednej strony zawodowi zabójcy, z drugiejseryjny morderca, ofiara własnego szaleństwa.Komórka zawibrowała.— Postępuj według moich wskazówek — powiedział Callacciura.—Wróć na główną drogę, pojedź jeden kilometr E62.Tam zobaczyszcysternę z napisem: „Contozzo".Stań za nią i czekaj.Za godzinę przyjadąpo ciebie dwaj policjanci w cywilu.— Dlaczego policjanci?— Będą cię eskortować aŜ do Mediolanu.Spotkamy się o jedenastej.271— A co z samochodem?— Zajmą się nim.Zabierz swoje rzeczy i nie myśl o nim.— Dziękuję ci, Giovanni.— Nie ma za co.Zdobyłem jeszcze inne informacje na temat twojejsprawy.Musimy porozmawiać.Wyłączyłem telefon.Zapaliłem następnego papierosa.Mimopodmuchów wiatru, które przedostawały się do wnętrza wozu, silnik nadaldziałał, a wraz z nim ogrzewanie.Wysiadłem z samochodu, Ŝeby sięwysiusiać.Byłem zesztywniały i osłabiony, ale Ŝycie miało swoje prawa.Poszedłem ścieŜką, czując, jak krąŜąca we mnie krew rozgrzewamięśnie.Zakręciło mi się w głowie.To z głodu.ZauwaŜyłem w dolerzekę.Napiłem się lodowatej wody, rozkoszując się najczystszym naświecie pierwszym śniadaniem.Wróciłem do samochodu i pojechałem w kierunku wyznaczonegospotkania.Zatrzymałem się przy cysternie, zostawiając znowu włączonysilnik.W ciągu godziny wypaliłem trzy papierosy.W zasięgu wzrokuŜadnego celnika ani ciekawskiego farmera.Wszystko mi się kotłowało w głowie.Wina Sylvie Simonis.Podwójnaosobowość Sarrazina-Longhiniego.Zabójstwo Sylvie.Identycznazbrodnia na ziemi włoskiej, której sprawca przyznał się do winy.A terazci zabójcy.Prawdziwy galimatias, gdzie kaŜda odpowiedź pociągała zasobą kolejne pytanie.Przyszedł mi na myśl pewien szczegół.Pod wpływem impulsuzadzwoniłem do Marilyne Rosarias, dyrektorki fundacji w Bienfaisance.Godzina siódma czterdzieści pięć.Filipinka powinna była juŜ zakończyćporanne modlitwy.— Kto mówi?Wyraźna nieufność i wrogość w głosie.— Mathieu Durey — odezwałem się, odkaszlnąwszy.— Policjant.Specjalista od spraw niezwykłych.— Nie poznałam pana po głosie.Jest pan nadal w naszym regionie?— Musiałem wyjechać.Ostatnim razem nie powiedziała mi pani całejprawdy.— OskarŜa mnie pan o kłamstwo?— MoŜe było to zwykłe przeoczenie.Nie powiedziała pani, Ŝe wosiemdziesiątym ósmym roku Sylvie Simonis przyjechała szukaćpocieszenia w Bienfaisance po śmierci córki.272— Jesteśmy zobowiązani do dyskrecji.— Ile czasu spędziła w fundacji?— Trzy miesiące.PrzyjeŜdŜała wieczorem.Rano jechała do pracy.— W Szwajcarii?— O co panu znowu chodzi?Niespodzianie nabrałem przekonania, Ŝe Marilyne wiedziała ozabójstwie Manon.Albo wysłuchała zwierzeń Sylvie, albo sama odgadłaprawdę.Spróbowałem ją wysondować.— MoŜe chciała zapomnieć o swoich winach?Cisza.Kiedy Marilyne odezwała się ponownie, jej głos brzmiałznacznie powaŜniej.— Otrzymała rozgrzeszenie.— O czym pani mówi?— Cokolwiek Sylvie zrobiła, błagała Pana o wybaczenie i zostaławysłuchana.— Jest pani pracownikiem czyśćca?— Niech pan nie Ŝartuje.Sylvie otrzymała rozgrzeszenie.Mam na todowód.Zobaczyłem nadjeŜdŜający szary samochód marki Fiat, w niewielelepszym stanie niŜ moje audi.To moja eskorta.— Przyjadę jeszcze, Ŝeby się z panią zobaczyć.— Nie mam panu nic do powiedzenia.Ale będę się modlić o pańskiezbawienie.Ma pan w sobie za duŜo gniewu, Ŝeby zrozumieć tę historię.Musi pan być absolutnie czysty, Ŝeby stawić czoło wrogowi, który napana czeka.— Jakiemu wrogowi?— Pan dobrze wie.OdłoŜyła słuchawkę.Fiat juŜ dojechał.Kontakt z włoskimipolicjantami ograniczył się do minimum.Musieli otrzymać odpowiednierozkazy.Ani słowa na temat stanu mojego auta.śadnych pytań, dlaczegobłąkam się w pobliŜu granicy.Wziąłem torbę i poŜegnałem się z mojąbryką.Powiem ubezpieczycielowi, Ŝe samochód został skradziony, niewdając się w szczegóły.Granicę włoską przejechaliśmy bez problemu.Ulokowany na tylnymsiedzeniu kontemplowałem pejzaŜ.Taki sam jak po stronie szwajcarskiej,ale miałem wraŜenie, Ŝe oglądam go w lustrze, Ŝe mam przed sobąodwrócony obraz włoskich gór.Strumienie i coraz liczniejsze mostyzamiast tuneli.Zawieszone wysoko na linach, na potęŜnych betonowychsłupach tworzących arkady.Nie myślałem273juŜ o niczym.Czułem jedynie pulsowanie w zmęczonym ciele.Szybkousnąłem.Kiedy się obudziłem, minęliśmy juŜ Varese.Zniknęły sosny istrumienie.Pędziliśmy autostradą A8.Długa równina Lombardii ciągnęłasię do samego Mediolanu.O godzinie dziesiątej trzydzieści dojechaliśmy do przedmieść tegoprzemysłowego miasta.Tłok na jezdniach.Moi towarzysze nie ustawili nadachu koguta.Opanowani, milczący, nieprzeniknieni — przywodzili namyśl ochroniarzy, z którymi miałem do czynienia podczas mojejpierwszej bytności w Mediolanie, tych, którzy ochraniali sędziów zoperacji „Manipulite".Mediolan pozostał wierny moim wspomnieniom.Miasto połoŜone na płaskim terenie, proste, ponure, uliceprzypominające minioną epoką przemysłową.Zapominało się tutaj ospokojnych jeziorach, o romantycznej miłości.Tęskniło za rozkwitem latsześćdziesiątych, za hałasem maszyn, za imperium firm Fiata czy Pirelli.W tej bezwietrznej dolinie unosiła się wciąŜ wizja kapitalistycznegopatrona, odizolowanego w swojej luksusowej willi, zamierzającegobudowę nowego świata pełnego dymu i pieniędzy.Corso Porta Vittoria.Pałac Sprawiedliwości był masywną świątynią o wysokichkwadratowych kolumnach.A cały plac przed nim odpowiadał ściśle jegogeometrii.Budki telefoniczne ustawione w rogach, prostopadłe do pałacuszyny, po których jeździły pomarańczowe tramwaje.Punktualnie o godzinie jedenastej wysiadłem z samochodu iprzekroczyłem próg kawiarni New Boston znajdującej się naprzeciwpałacu, na rogu ulicy Carlo Freguglia.55— Wyglądasz doskonale.Giovanni Callacciura miał swoiste poczucie humoru.Pochodził zpółnocnych Włoch.Olbrzymiego wzrostu, z wysokim czołem, zwypielęgnowanym wąsikiem nad kapryśnymi ustami.Ubrany od stóp dogłów u Prady, szczuplejszy niŜ moŜna byłoby sądzić po274okrągłej twarzy.Tego dnia miał na sobie wąskie spodnie z szarej wełny,brązowy kaszmirowy sweter z wycięciem pod szyją oraz granatową,ocieplaną kurtkę.Zawsze wyglądał tak, jakby przed chwilą wyskoczył zwystawy Corso Europa.Wskazałem mu krzesło naprzeciw mnie.Usiadł i zamówił kawę.NewBoston to typowa gelateria z długim obitym blachą kontuarem, zapachemkawy, dŜemu, bułeczek i rogalików wystawionych w wysokichchromowanych salaterkach.Meble były w kolorze śliwkowym, obrusyróŜowe.Okrągłe stoliki przypominały ogromne, trudne do przełknięciapastyl— ki.Opowiedz o tej twojej szalonej nocy — powiedział Callacciura,zdejmując słoneczne okulary.— Najpierw powiedz mi, czy te typy zostały zatrzymane?— Zniknęli.— Zniknęli? Kilka kilometrów od granicy?— Ty teŜ się dobrze ukryłeś w krzakach.Napiłem się kawy.Mocna, paląca w gardle.Patrzyłem na czekoladowąbułkę, którą sam zmówiłem, a której nie byłem w stanie spróbować.— Czy moŜna tu palić? — zapytałem.— MoŜna, ale juŜ niedługo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •