[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie zrobią nam krzywdy.Kilka stworów zatrzymało się i czekało.Przywódca wysunął się nieco do przoduz uniesioną trąbą i dzieci zobaczyły, jak się poruszał: odpychał się do tyłu bocznymikończynami.Kilka stworzeń zeszło do stawu, żeby się napić, inne czekały, ale niez łagodną, bierną ciekawością krów stłoczonych przy bramie.Posiadały indywidualność,żywą inteligencję, świadomość celu.To byli ludzie.Will i Lyra zeszli po zboczu dostatecznie blisko, żeby z nimi rozmawiać.Pomimozapewnień Lyry Will trzymał dłoń na rękojeści noża.– Nie wiem, czy mnie rozumiecie – zaczęła Lyra ostrożnie – ale wiem, że jesteścieprzyjaciółmi.Chyba powinniśmy.Przywódca poruszył trąbą i powiedział:– Chodźcie do Mary.Wy jedziecie.My wieziemy.Chodźcie do Mary.– Och! – zawołała Lyra i odwróciła się do Willa z radosnym uśmiechem.Dwa stworzenia miały założone wodze i strzemiona z plecionego sznura.Żadnychsiodeł: ich romboidalne grzbiety okazały się całkiem wygodne i bez tego.Lyra jeździłana niedźwiedziu, a Will na rowerze, żadne z nich jednak nigdy nie jeździło konno, costanowiło najbliższy odpowiednik.Jednakże jeździec zwykle kieruje koniem, a dzieciwkrótce odkryły, że wcale tego od nich nie oczekiwano; wodze i strzemiona pomagałyim tylko utrzymać równowagę.Stworzenia same podejmowały wszelkie decyzje.– Dokąd.– zaczął Will, ale musiał przerwać i złapać równowagę, kiedy stworzenieporuszyło się pod nim.Grupa zawróciła i ruszyła po lekkiej pochyłości, zjeżdżając powoli wśród trawy.Trochę trzęsło, ale to nie przeszkadzało, ponieważ stworzenia nie miały grzbietowegokręgosłupa; Will i Lyra siedzieli jak na wyściełanych sprężynujących krzesłach.Wkrótce dotarli do tego, czego nie widzieli wyraźnie z urwiska: jednej z czarnychlub ciemnobrązowych ścieżek.I byli równie zdumieni jak wcześniej Mary Malone nawidok tych gładkich kamiennych tras biegnących przez prerię.Stworzenia wjechały na drogę i szybko nabrały prędkości.Droga przypominałabardziej rzekę niż autostradę, ponieważ miejscami poszerzała się, tworząc jakby małejeziorka, a gdzie indziej rozdzielała się na wąskie kanały, które niespodziewanie znowusię łączyły.Całkowicie różniła się od racjonalnych dróg w świecie Willa, rozcinającychwzgórza i przeskakujących doliny na mostach z betonu.Ta droga stanowiła częśćkrajobrazu, nie narzucony element.Jechali szybciej i szybciej.Will i Lyra nie od razu przyzwyczaili się do impulsówżywych mięśni i łomotania kół na twardym kamieniu.Początkowo Lyra miała więcejtrudności od Willa, bo nigdy nie jeździła na rowerze i nie znała sztuczki z przechylaniemsię w bok; ale zobaczyła, jak on to robi, i wkrótce zaczęła się rozkoszować szybkością.Koła zbyt hałasowały, żeby mogli rozmawiać.Zamiast tego pokazywali: na drzewa,zdumieni ich wielkością i majestatem; na stado przedziwnych ptaków, którym przedniei tylne skrzydła nadawały obrotowy, spiralny ruch w powietrzu; na tłustą błękitnąjaszczurkę, długą jak koń, wygrzewającą się na samym środku drogi (kołowe stworzeniarozdzieliły się i objechały ją z obu stron, a ona nawet nie zwróciła uwagi).Słońce stało wysoko na niebie, kiedy zaczęli zwalniać.W powietrzu wyczuwalinieomylnie słony posmak morza.Droga wznosiła się w stronę urwiska; wkrótce posuwalisię w spacerowym tempie.Lyra, sztywna i obolała, zapytała:– Czy możecie stanąć? Chcę zejść i iść piechotą.Jej wierzchowiec poczuł szarpnięcie wodzy – nie wiadomo, czy zrozumiał, aleprzystanął.Stworzenie Willa też się zatrzymało i dzieci zeszły na ziemię, zesztywniałe odnieustannych wstrząsów i podskoków.Stworzenia przysunęły się do siebie, żeby porozmawiać, elegancko poruszająctrąbami w rytmie wydawanych dźwięków.Po chwili ruszyły dalej.Will i Lyra z radościąmaszerowali wśród pachnących sianem, ciepłych, powoli toczących się stworzeń.Jednoczy dwa wysforowały się do przodu i wjechały na szczyt wzniesienia.Dzieci, które niemusiały już się skupiać na utrzymywaniu równowagi, przyglądały im się i podziwiałysiłę i grację ich przyspieszeń, zwrotów, przechyłów.Na szczycie wzniesienia przystanęli.Dzieci usłyszały, jak przywódca mówi:– Mary blisko.Mary tam.Spojrzały w dół.Na horyzoncie lśnił błękit morza.Szeroka, powolna rzeka wiła sięwśród bujnych traw trochę bliżej, a u podnóża długiego zbocza, otoczona kępami niskichdrzew i grządkami warzyw, leżała wioska.Stworzenia krzątały się wśród chat krytychstrzechą, doglądały upraw lub pracowały pomiędzy drzewami.– Teraz znowu jedziemy – oznajmił przywódca.Nie jechali daleko.Will i Lyra ponownie wdrapali się na swoje wierzchowce, a innestworzenia dokładnie sprawdziły ich równowagę i zbadały trąbami strzemiona jakbytroszczyły się o bezpieczeństwo dzieci.Potem wyruszyli, odpychając się bocznymi kończynami i przyspieszając napochyłości, aż nabrali bardzo szybkiego tempa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]