[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chciałem dotychczas korzystać z niego, teraz jednak skorzystam. Tak, tak, musisz się pan udać do kardynała powiedziała na pewno przyjmie waćpanadobrze.Jest podobno bogaty i potężny; będzie mógł dużo zrobić dla waćpana.Każdy, najpo-tężniejszy nawet pan, ujrzy chętnie przy swoim boku takiego kawalera, jak pan.Słowa jej tchnęły uwielbieniem dla jego męstwa i odwagi.Uśmiechnął się.Wierzył również w siebie i w to, że czeka go jasna przyszłość.Powtórzyłz mocą. Tak, tak, udam się do kardynała nie pózniej niż jutro.Ani on, ani ona nie domyślali się nawet, że właśnie ów potężny protektor uciekał przedkawalerem.130XLIIIZARCZYNYZupełnie odruchowo zbliżyli się do siebie, ręce ich splotły się w gorącym uścisku.Zaru-mieniona i szczęśliwa schyliła głowę na jego ramię, po czym czysty, jak kwiat lilii, pocałunekpołączył ich usta.Był to pocałunek dwojga narzeczonych.Uwolniła się łagodnie z uścisku jego ramion, mówiąc z uśmiechem: Powiedziałam panu, że jestem znajdą bez nazwiska i rodziny, nie myśl pan jednak, że je-stem zupełnie sama na świecie.Przygarnęła mnie i wychowała pewna szlachetna pani, którakocha mnie jak rodzoną córkę.Z nieuchwytnym odcieniem niepewności w głosie, co nie uszło bacznej uwagi Montau-ban a, mówiła dalej: Tak mi się przynajmniej zdaje.Wierzę, że tak jest.Ta szlachetna pani ma córkę, którakocha mnie z całego serca, jak prawdziwa siostra.Znowu zawahała się chwilę i dodała z filuternym uśmiechem: Ma również syna, którego, jak mi się zdaje, widziałeś już waćpan kiedyś.w moim po-koju! Pan de Maubert! wykrzyknął kawaler. Znasz go pan? zdziwiła się. Uratował mi wczoraj życie przyznał się szczerze, potem, wpatrując się w ukochaną ba-dawczo, zapytał: A więc pan de Maubert jest pani bratem?Położył nacisk na to słowo; wyczuła to; nie zmieszała się jednak, nie spuściła wzroku, tyl-ko uśmiechnęła się filuternie.Widząc, że jest zupełnie spokojna zapytał: A więc to pani Bagnolet zaopiekowała się panią i wychowała cię? Tak.Znasz ją pan również? Nie.Tylko ze słów pana de Maubert.Rozmowa ta wprowadziła do jego duszy zamęt.Gubił się w myślach, nie mogąc zrozu-mieć, ani też powiązać całego szeregu faktów i wspomnień.Nie mieściło mu się w głowie,dlaczego pani Bagnolet, taka magnatka i tak niby kochająca swą wychowankę, pozwala jejmieszkać u starej megiery, Agadou, gdzie była narażona na szereg niebezpieczeństw. Wobec tego, że pani Bagnolet jest moją przybraną matką, nie omieszkam poprosić ją ozgodę na nasz związek.Na pewno nic nie będzie miała przeciw temu, zawsze bowiem powta-rza, że nie rości do mnie żadnych praw i że mogę rozporządzać swą osobą.Jednak uczuciewdzięczności każe mi nie decydować o sobie bez jej zgody oznajmiła mu. Masz pani słuszność przytaknął z żywością. Jadę właśnie do niej ciągnęła dalej. Muszę się pospieszyć, bo czeka na mnie.Mówiłami, że ma nadzieję dowiedzieć się czegoś o mojej rodzinie.Bardzo bym tego pragnęła, wnio-słabym może panu w wianie przynajmniej nazwisko, jeśli nie sławne, jak Montauban ów, leczmoże jednak szlacheckie. Będę szczęśliwy z panią, jeśli uda ci się odnalezć rodzinę, dla mnie jednak jesteś i bę-dziesz zawsze jednakowo drogą. Wierzę, że tak jest szepnęła. A może pozwolisz, pani, żebym ci towarzyszył.Dziś jeszcze chciałbym poprosić paniąde Bagnolet o twoją rękę.131 Jesteś moim panem rzekła z uśmiechem. Wszystko, co zrobisz, będzie dobre; niemam innej woli, prócz woli waćpana.Serce zamarło mu w piersiach ze szczęścia. Ty jesteś moją panią szepnął, pochylając głowę w pełnym pokory ruchu.Wyprostował się i powiedział: A więc w drogę.132XLIVDE VILLE ZACZYNA DZIAAAZaledwie Montauban i jego towarzyszka ruszyli z miejsca, spomiędzy drzew wysunął sięukryty tam dotychczas Pontalais.Na twarzy jego ukazał się łagodny uśmiech, z rozczuleniemspojrzał w kierunku niknącej w oddali pary i szepnął: Jacyż oni są mili! Obraz czystości i szlachetnych uczuć! Bez długich westchnień i prze-wracania oczami porozumieli się ze sobą i na pewno będą sobie wierni; aż do grobowej deski!Biedne dzieciaki! Nie podejrzewają nawet, ile przeszkód piętrzy się na ich drodze! Nie podej-rzewają nawet, jakie straszne dzikie zwierzęta krążą dokoła nich, pragnąc rozszarpać ichswymi ostrymi szponami.Biedne dzieciaki!Nagle drgnął niespokojnie na widok de Ville a, który w tej chwili wylazł ze swej kryjówki.Pontalais jednym susem znalazł się w rowie i legł na samym jego dnie.Wiemy już, że de Ville ukrył się przed kawalerem de Montauban, w chwili gdy ten podje-chał do oczekującej na niego Polnej Różyczki.De Ville spojrzał teraz po raz pierwszy uważnie na dziewczynę; spojrzał i.oniemiał z za-chwytu.Krew zalała mu mózg, serce zaczęło walić mu niespokojnie.Dławiąc się wzruszeniemszepnął: A więc tak wygląda Polna Różyczka! To cud prawdziwy! To prawdziwa wiosna! I o niejto właśnie marzy ten zepsuty do szpiku kości rozpustnik! Ją chciałem wydać w jego ręce!Nie! Nigdy!Z zapartym tchem przyglądał się dziewczynie, rozmawiającej z Montauban em.Nie sły-szał słów, lecz zazdrość podyktowała mu treść ich rozmowy.Gdy narzeczeni odjechali już dostatecznie daleko, wylazł z rowu i zacisnąwszy pięści po-groził w kierunku kawalera: Nieszczęsny włóczęgo, wiem teraz, dlaczego tak cię znienawidziłem od pierwszego wej-rzenia.Jedziesz prosić panią de Bagnolet o rękę jej wychowanki! Jedz, lecz dziewczyna nigdynie będzie twoją! Teraz wypowiadam ci walkę na śmierć i życie.W tej chwili właśnie ujrzał go Pontalais i usłyszał jego pełne nienawiści słowa, po czymukrył się przezornie w rowie, klnąc w żywy kamień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]