[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niepokój o mnie! I nagle uświadamiam sobie, co czuję do tego człowieka.To jest coś więcej niż afekt czy słabość do niego.To jest nawet coś więcej, niż uczucie, jakie żywiłem dla mojego dziadka.Ten mężczyzna, ten kapitalistyczny świętoszek jest mi bliższy, niż ktokolwiek, kogo w życiu znałem.Z wyjątkiem matki.Ale to nie jest miłość.Na to uczucie trudno jest znaleźć właściwe określenie, i nawet nie chcę go szukać.– Co ci się przydarzyło, Jorge? – pyta.Użył mojego imienia! Powiedział “Jorge”! Pierwszy raz użył mojego imienia i zabrzmiało to tak naturalnie.Zupełnie niewiarygodne.Ponownie jestem bliski utracenia nad sobą kontroli.Z trudem przełykam.Muszę się opanować.– Próbowałem ją zabić.Siada nie odrywając ode mnie oczu.– A co takiego zrobiła?– Nic nieoczekiwanego.Rzuciła mnie dla Bermudeza.Jej zachowanie w pełni pasuje do jej charakteru.Była wstrętna.Dałem się ponieść.Ona zresztą tego chciała.Przeszkodzono mi, kiedy chciałem ją zabić.Bardzo ją to rozbawiło.Po chwili zastanowienia Peabody pyta: – Rozbawiło ją to i dawało satysfakcję, podobnie jak ty odczuwałeś satysfakcję ryzykując życiem, gdy Fombona chciał cię zabić pierwszego dnia?Ten człowiek potrafi logicznie myśleć.Jest bardzo wnikliwy.Dziwne, że człowiek taki jak on, tak dobrze rozumie ludzi takich, jak ja czy Inez.Moje wielkie uznanie!– Coś w tym rodzaju – odpowiadam.– A kiedy spotykają się i ścierają dwie tego rodzaju osoby, to jedna musi wygrać, a druga przegrać.– To jasne.– Zakochałeś się, więc.musiałeś przegrać.I w ten sposób zaledwie paroma słowami dokładnie określił sytuację.Teraz już tylko wykończa obraz w szczegółach: – To twoja pierwsza przegrana i dlatego jej efekt jest po prostu zabójczy.Nigdy nie dopuszczałeś myśli, że możesz kiedykolwiek przegrać.Uważałeś się za wyjątkowego wśród innych śmiertelników.Czuję się jak motyl nadziewany na szpilkę.Szamoczę się.Ten człowiek całkowicie mnie przejrzał, pojął, zrozumiał.Zaczyna mówić łagodnym głosem, a ja czuję się jak pouczany dzieciak: – Jorge, dziękuj Bogu! Gdybyś dalej szedł tą samą drogą, miał o sobie tę samą opinię, to byś skamieniał, twój charakter usechłby, podobnie jak mój.Jeśli się okaże, że ta wiedźma, jak ją nazywasz, pozbawiła cię części twojej arogancji lub choćby tylko uświadomiła jej ogrom, to już wyrządziła ci nieprawdopodobną przysługę.Być może pozwoliła ci stać się normalną istotą ludzką.Wszystko zmierza w fatalnym kierunku.Wiem przecież, czego szukam i co muszę zrobić, a ja tutaj siedzę i wysłuchuję go.a co najważniejsze wierzę temu, co mi mówi.Chcę nawet tak siedzieć i słuchać, i godzinami dyskutować.Może znajdę ścieżki, o których istnieniu nawet nie wiedziałem.Może nauczę się kochać nie tylko zwierzęta.Może się dowiem, że nie zawsze jest najlepsze być najlepszym.Ale nie mogę robić tego teraz.Muszę ocalić mojego spowiednika, a ocalając zranić go jego własną tragedią.Z wielkim wysiłkiem oziębiam głos i mówię: – Peabody, moja sytuacja nie jest tu istotna.Obaj niepotrzebnie poddajemy się emocjom.Dość mazgajstwa.Okoliczności zupełnie się zmieniły.Jest rzeczą niesłychanie istotną, zarówno dla pana jak i dla mnie, aby mi pan podał potrzebne mi nazwisko.Bardzo spokojnie i zdecydowanie odpowiada mi: – Bez względu na to, co się stanie i co mnie czeka, nigdy tego nie zrobię.Mam kłopot ze spojrzeniem mu w oczy.Kładę przed sobą teczkę, otwieram.Moja ostateczna broń, mój instrument działania leży dokładnie między nami.– Peabody, pan zna to nazwisko, i inne nazwiska.Doradzał pan w tej sprawie CIA.Był pan ich ekspertem, ponieważ przez te wszystkie lata hodował pan w sobie nienawiść do mojego kraju.do mojego przywódcy.Nienawiść rosła na pożywce wspomnień tragicznego incydentu.Incydentu, którego nie było.Patrzę na niego.Wydaje się zaskoczony.– Nigdy go nie było?– Nie.Amparo Flores nie umarła w kubańskim więzieniu.Amparo Fores umarła przed dwoma laty w najlepszym kubańskim szpitalu.i jak na ironię z powodu wylewu krwi do mózgu.W pokoju panuje olbrzymie napięcie.Wszystkie łącza między nami są zerwane.Cokolwiek mógł przedtem wobec mnie czuć, znika z jego głosu.– Jest rzeczą niegodną tak kłamać.Dopiero teraz muszę skłamać.Ale to jest malutkie kłamstwo.Od razu mi nie uwierzy.Wszystkie jego wspomnienia będą sygnalizowały “kłamstwo”, ale ja mam poważne argumenty – dowody, które go przekonają.Z głębokim smutkiem mówię mu: – W miesiąc po wstąpieniu na hawański uniwersytet Amparo Flores została agentką Fidela Castro.Głęboko wierzyła w rewolucję.– Stukam palcem w teczkę.– Jej pierwszym zadaniem było uwiedzenie pułkownika batistowskiej Gwardii Narodowej w celu zdobycia informacji o dyspozycjach w sprawie obrony miasta.Wywiązała się z tego błyskotliwie.Jej drugim zadaniem było uwiedzenie doradcy politycznego ambasady Stanów Zjednoczonych.w celu zapewnienia jego przychylności naszej sprawie.Jak półprzytomny porusza głową, potrząsa nią, spogląda na mnie zaskoczonym wzrokiem.Jest zdumiony, że opowiadam mu jakieś tam kłamstwa.Że w ogóle kłamię.Przecież byliśmy już tak blisko? Musi zadawać sobie w tej chwili pytanie, dlaczego uciekam się do taniego, niegodnego oszustwa.Zmuszam się do mówienia dalej:– I to zadanie wykonała bezbłędnie.– Znowu stukam palcem w teczkę.– Stał się pan niemalże naszym orędownikiem.I zakochał się pan w niej.Wiele jej pan powiedział na temat amerykańskiej strategii politycznej.I krytykował pan ją.Aby móc kontynuować informowanie Fidela, zgodziła się na zaręczyny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]