[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ile są warte obietnice, że będziemy władały światem, kiedy Wielki Władca powróci, skoro najpierw rozgniotą nas na proch wo­jujący z sobą Przeklęci? Któraś sądzi, że potrafiłybyśmy stawić czoło choć jednemu z nich?- Ogień stosu.- Asne rozejrzała się dookoła, ciemne, skośne oczy rzuciły wyzywające spojrzenie.- Płomień stosu zniszczy nawet Przeklętego.A my posiadamy środki służące do jego wytworzenia.Był do tego przeznaczony jeden z ter'angreali, które wy­niosły z Wieży, czarny, żłobkowany pręt, długi na krok.Żadna nie wiedziała, dlaczego kazano im go zabrać, nawet sama Lian­drin.Za wiele miały takich ter'angreali, zabranych, bo im ka­zano, bez podania powodów, ale niektórych rozkazów trzeba było słuchać.Liandrin bardzo żałowała, że nie potrafiły zabrać bodaj jednego angreala.Jeane prychnęła pogardliwie.- O ile któraś z nas potrafi się nim posłużyć.A może już zapomniałyście, iż omal nie zginęłam w wyniku jedynego spraw­dzianu, na jaki się poważyłyśmy? Że w obu burtach statku ter'angreal wypalił dziury, zanim zdążyłam go zatrzymać? Wiele by nam dobra nie przysporzył, gdybyśmy potonęły przed do­tarciem do Tanchico.- Na co nam ogień stosu? - zapytała Liandrin.- Gdy­by udało nam się przejąć kontrolę nad Smokiem Odrodzonym, to niech wtedy Przeklęci się zastanawiają, jak sobie z nami poradzić.Zauważyła nagle, że w izbie jest obecna jeszcze jedna oso­ba, Gyldin, która w kącie wycierała rzeźbione krzesło z niskim oparciem.- Co tu robisz, kobieto?- Sprzątam.- Kobieta z ciemnymi warkoczykami wy­prostowała się niczym nie zakłopotana.- Kazałaś mi po­sprzątać.Liandrin omal nie zaatakowała jej Jedyną Mocą.Omal.Ale Gyldin z pewnością nie rozumiała, że one są Aes Sedai.Cóż mogła usłyszeć? Nic ważnego.- Pójdziesz do kucharza - powiedziała z chłodną furią - i powiesz mu, że ma cię wychłostać.Bardzo mocno! I nie wolno ci nic jeść, dopóki nie zniknie stąd wszelki kurz.Znowu to samo.Przez tę kobietę wyrażała się jak pro­staczka.Marrilin wstała, pocierając nos żółtego kota swoim nosem, potem wręczyła zwierzę Gyldin.- Dopilnuj, by dostał śmietanki, kiedy kucharz już się z tobą rozprawi.I trochę świeżej jagnięciny.Drobno ją dla niego posiekaj; nie zostało mu za wiele zębów, biedactwu.Gdy zaś Gyldin popatrzyła na nią, nawet nie mrugając, dodała:- Czy jest coś, czego nie rozumiesz?- Wszystko rozumiem.- Gyldin zacisnęła usta.Być mo­że wreszcie zrozumiała; była służącą, a nie im równą.Liandrin odczekała chwilę po tym, jak tamta wyszła z ko­tem w ramionach, po czym gwałtownie otworzyła drzwi.W korytarzu było pusto.Gyldin nie podsłuchiwała.Nie ufała tej kobiecie.Ale z kolei nie sądziła, iż może w ogóle komuś ufać.- Powinnyśmy się troszczyć tylko o to, co dotyczy nas - wycedziła, zamykając drzwi.- Eldrith, czy na tych stro­nach znalazłaś jakieś nowe wskazówki? Eldrith?Pulchna kobieta wzdrygnęła się, po czym popatrzyła do­okoła po ich twarzach, mrugając.Był to pierwszy raz, kiedy podniosła głowę znad postrzępionego, pożółkłego manuskryp­tu; widokiem Liandrin wyraźnie się zdziwiła.- Co? Wskazówki? Ach, tak.Nie.Dość trudno się dostać do Biblioteki Królewskiej; gdybym wydarła bodaj stronę, bib­liotekarze natychmiast by o tym wiedzieli.Gdybym zaś się ich pozbyła, to nigdy bym niczego nie znalazła.To miejsce to istny labirynt.Nie, znalazłam go u księgarza nieopodal pałacu Króla.To interesujący traktat o.Objąwszy saidara, Liandrin rozsypała kartki po podłodze.- Niech się spalą, jeśli to nie traktat o kontroli nad Ran­dem al'Thorem! Czego się dowiedziałaś na temat tego, czego szukamy?Eldrith zamrugała nad rozsypanymi kartkami.- Cóż, ta rzecz znajduje się w Pałacu Panarch.- O tym wiedziałaś już dwa dni temu.- I to musi być jakiś ter'angreal.Do przejęcia kontroli nad kimś, kto potrafi przenosić Moc, potrzeba Mocy, a ponie­waż to przypadek szczególny, potrzebny jest ter'angreal.Zna­jdziemy go w komnacie wystawowej, być może wśród zbiorów Panarch.- Coś nowego, Eldrith.- Liandrin zmusiła się, by jej głos brzmiał mniej piskliwie.- Czy dowiedziałaś się czegoś nowego? Czegokolwiek?Obdarzona pucołowatą twarzą kobieta zamrugała nie­pewnie.- Właściwie.Nie.- Nieważne - wtrąciła Marnlin.- Za kilka dni, kie­dy się już odbędzie inwestytura ich bezcennej Panarch, będzie­my mogły zacząć poszukiwania i znajdziemy to, nawet gdyby trzeba było zbadać każdy świecznik.Stoimy na granicy, Lian­drin.Weźmiemy Randa al'Thora na smycz i wytresujemy go, żeby siadał i tarzał się na rozkaz.- O tak - powiedziała Eldrith, uśmiechając się błogo.- Na smycz.Liandrin doprawdy miała nadzieję, że wreszcie tak się sta­nie.Była zmęczona czekaniem, zmęczona ukrywaniem się.Niech wreszcie świat ją pozna.Niech ludzie ugną kolana, tak jak jej to obiecano, gdy wyparła się starych przysiąg, by zło­żyć nowe.Egeanin wiedziała, że nie jest sama, już w chwili, gdy ku­chennymi drzwiami weszła do swego małego domku, beztro­sko rzuciła jednak maskę i jutowy worek na stół, po czym podeszła do wiadra z wodą, stojącego obok murowanego ko­minka.Pochyliła się, by wziąć do ręki miedziany czerpak i w tym samym momencie jej prawa dłoń powędrowała do otworu powstałego po dwóch usuniętych cegłach, ukrytego za wiadrem; odwróciła się już wyprostowana z niewielką ku­szą w ręku.Długości zaledwie stopy, miała niewielką siłę i zasięg, ale Egeanin trzymała ją zawsze naciągniętą, ciemna plama zaś na ostrym stalowym grocie zabijała w jedno ude­rzenie serca.Jeśli mężczyzna, oparty niedbale o kąt izby, zauważył ku­szę, to niczym nie dał po sobie tego poznać.Jasnowłosy i nie­bieskooki, w średnim wieku, przystojny, aczkolwiek zbyt szczu­pły jak na jej gust.Wyraźnie obserwował ją z okna zabezpie­czonego żelazną kratą, jak szła przez wąskie podwórze.- Sądzisz, że ci zagrażam? - spytał po chwili.Rozpoznała znajomy akcent z rodzinnych stron, ale nie opuściła kuszy.- Kim jesteś?Zamiast odpowiedzi ostrożnie zagłębił dwa palce w sakwie przy pasie - najwyraźniej jednak zauważył - i wyciągnął jakiś mały; płaski przedmiot.Gestem ręki kazała mu go poło­żyć na stole i znowu się cofnąć.Dopiero gdy z powrotem stanął w kącie, podeszła bliżej na taką odległość, by móc wziąć do ręki to, co położył na blacie.Ani na moment nie spuszczając zeń wzroku i nie przestając mierzyć doń z kuszy, podniosła przedmiot, by mu się dobrze przyjrzeć.Mała płytka z kości słoniowej, obrzeżona złotem, z wygrawerowanym krukiem i wieżą.Oczy kruka były z czar­nych szafirów.Kruk, symbol rodziny cesarskiej; Wieża Kru­ków, symbol Cesarskiej Sprawiedliwości.- Normalnie to by wystarczyło - powiedziała mu ­ale jesteśmy daleko od Seanchan, w kraju, gdzie dziwne rzeczy zdarzają się niemalże na porządku dziennym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •