[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale było coś dziwnego w tym obrazie: poza lokomotywą i wagonem brekowymwszystkie wagoniki miały ten sam napis: Wagon chłodnia.%7ływność.Na lotnisku Orlypasażerów lecących do Algieru poproszono o pozostanie w samolocie.Dla Devereaux nic niemiało znaczenia, odkąd ujrzał podjeżdżającą do samolotu białą ciężarówkę i mężczyzn wbiałych fartuchach przenoszących stalowe pojemniki do powietrznej kuchni.Nawetuśmiechnął się do Szczurzych Oczu obok niego.Dostrzegł wówczas, że szkarłatny turbansąsiada zsunął mu się na czoło.Miał zamiar coś powiedzieć - przekonał się już dawno, żenawet obcy to doceniają, kiedy im zwracasz uwagę, że mają odpięty rozporek - ale odkądkilkanaście innych turbanów wsiadło do samolotu na Orly i nie odezwało się słowem,Devereaux poczuł, że nie byłoby to wskazane.Poza tym inne turbany wyglądały podobnie.Może taki był zwyczaj tej religijnej sekty.W dodatku Sam mógł myśleć jedynie o metalowychtackach, bezpiecznych teraz w powietrznej kuchni, z której dochodziły szalenie zachęcającezapachy escalope de veau, tournedos, sauce Bearnaise i, jeśli się nie mylił, steku au poivre.Bóg był w niebie i samolot też.Dobry Boże! Devereaux obliczył, że nie jadł prawie odtrzydziestu sześciu godzin.Jakieś niezrozumiałe słowa dobiegły z głośnika.Samolot kołowałna pas startowy.Dwie minuty pózniej byli już w powietrzu, a stewardesy zaczęły roznosićnajbogatszą w treść literaturę - menu.Zamówienie zajęło mu więcej czasu niż innympasażerom, między innymi dlatego, że miał pełne usta śliny i bez przerwy musiał przełykać.Teraz nastąpiła agonalna godzina oczekiwania.Normalnie popijałby koktajle, lecz przypustym żołądku nie mógł tego robić.W końcu pojawił się obiad.Stewardesy zaczęły roznosićminiaturowe obrusy i serwetki ze srebrnymi sztućcami upewniając się co do wyboru win.Samnie mógł się opanować: zaczął wyciągać szyję, wypatrując niecierpliwie posiłku.Zapachy zkuchni doprowadzały go do szaleństwa.Była to uczta dla jego nosa powodująca nadmiernewydzielanie soków żołądkowych.I niestety przyszło najgorsze.Dziwacznie wyglądający Sikhsiedzący obok niego zerwał się nagle z siedzenia i rozwinął szkarłatny turban.Z turbanuwypadł wielki, śmiercionośny rewolwer i uderzył o podłogę samolotu.Szczurze Oczynatychmiast go pochwycił i wrzasnął:- Aiyee! Aiyee! Aiyee! Al Fatah! Al Fatah! Aiyee! To był sygnał.Skrzecząca symfonia"Aiyee!" i "Al Fatah!" dobiegła z tyłu i popłynęła wzdłuż całego samolotu.Gdzieś z wnętrzaswoich spodni Szczurze Oczy wyciągnął niezwykle długi, morderczo wyglądający bułat.Sampatrzył kompletnie oszołomiony i pokonany.Więc ten mężczyzna nie był Sikhiem.ByłArabem, cholernym, pieprzonym palestyńskim Arabem.Stewardesa stała teraz przedmorderczym ostrzem, a lufa ogromnego rewolweru wycelowana była w jej pierś.- Do radia! Do radia! Do twojego kapitana! - zaskrzeczał Palestyńczyk.- Ten samolot polecido Algierii.Taka jest wola Al Fatah! Do Algieru! Prosto do Algieru! Albo wszyscy zginiecie!Zginiecie! Zginiecie!- Mais oui, monsieur! - krzyknęła stewardesa.- Ten samolot leci prosto do Algieru! Taki jestcel podróży, monsieur! Araba zatkało.Jego dzikie, mroczne oczy stały się chwilowosadzawkami mętnego bagna, w którym zawód mieszał się z chaosem.Po chwili powróciłyjednak do oślepiającej, okrutnej, gwałtownej głębi.Palestyńczyk przeciął powietrzeogromnym bułatem i zamachał jak szalony rewolwerem.Jego demoniczne wrzaski mogłybyrozbić szkło.- Aiyee! Aiyee! Arafat! Słuchajcie rozkazu Arafata! %7łydowskie psy i chrześcijańskie świnie!Nie będzie ani jedzenia, ani wody aż do chwili ładowania.Taki jest rozkaz Arafata! Gdzieś zgłębin podświadomości Sama cichutki głosik szepnął: niech cię cholera, stary.* * *Rozdział XVReżyser się skrzywił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]