[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wjeżdżali do środka, służba co prawda obrzucała ich ciekaw-skimi spojrzeniami, ale nikt z pracujących w ogrodzie nie przerwał swychzajęć.Na odległym krańcu podwórca wznosił się ciemny masyw Dworu Karmy.Książę ruszył co prędzej w tamtym kierunku, jego ludzie za nim.Jechali takw milczeniu aż do chwili, gdy ze schodów Pałacu Mistrzów, z prawej strony,dotarły do nich słowa powitania.Książę obrzucił się w kierunku, skąd dochodził głos.Na schodach stałmężczyzna w czarnej liberii z żółtym kołem wyszytym na piersi; w ręku trzymałiaskę z drzewa hebanowego.Nie powtórzył słów pozdrowienia, lecz czekałw milczeniu.Książę skierował konia do stóp szerokich schodów.-- Chcę mówić z Mistrzami Karmy - oznajmił.- Czy masz wyznaczony termin posłuchania?--spytał mężczyzna w czerni.--- Nie - odparł książę.- Ale to ważna sprawa.-- W takim razie przykro mi: lecz niepotrzebnie zrobiłeś taki kawał drogi nadarmo - powiedział.- Musisz ustalić termin.wystarczy, jeśli pójdziesz doktórejkolwiek ze świątyń w Maharatha.Po czym stuknął laską w schody, odwrócił się i zaczął wchodzić na górę.-·-- Wyplenię ten ogród z korzeniami! - krzyknął za nim Siddhartha.-· Pościnam drzewa, wzniosę ogromny stos i podłożę ogień!Mężczyzna w cierni zatrzymał się w pół kroku.Powoli odwróci! się w stronę·\iiecia.': v|-i-, !i, i.si ,i · -'· ·· s m l t: im! rod 'iiićn schnców Rt'W.& h-:;.'· '.id.T' ~: nUs 'u.-!-- Nie zrobisz tego -·- powiedział głuchym głosem człowiek w czarnej liberii.Książę roześmiał się.Ośmiu wojowników zsiadło właśnie z koni.Jedni wzięli się do wycinaniakrzewów, drudzy zaczęli właśnie skakać po rabatach z kwiatami.- Powiedz im.żeby natychmiast przestali!- A niby dlaczego mam im to powiedzieć? - zdziwił się książę.-Zrobiłemtaki kawał drogi żeby porozmawiać z Mistrzami Karmy, a ty mi mówisz, ze niemogę.Ja ci zaś mówię, że mogę.Zobaczymy, który z nas ma rację.- Jeśli rozkażesz im, by przestali niszczyć ogród - odezwał się Czarny- to ja przekażę twą prośbę Mistrzom.- Stać! - krzyknął Siddhartha.--Ale bądźcie gotowi w każdej chwil i zacząćod nowa.Lokaj przyspieszył w górę schodów i zniknął w jakichś drzwiach.Książędotknął rogu, który wisiał na pasie, przerzuconym przez szyję.Nie czekał długo.Nagle w drzwiach ukazali się uzbrojeni mężczyźni.Książeprzyłożył róg do ust i zadął - najpierw raz, potem drugi.Zbrojni ubrani byli w skórzany rynsztunek - niektórzy jeszcze w biegudopinali ostatnie sprzączki --- na głowach mieli również skórzane hełmy.Ręce,w których trzymali broń, chroniły długie po łokieć naramienniki.W dłoniachtrzymali metalowe tarcze z żółtym kołem na czarnym tle jako herbem.Wszyscydźwigali jednakowo długie zakrzywione szable.Żołnierze zapełnili całe schody,ucz nie ruszali do ataku, jakby czekając na dalsze rozkazy.Teraz znowu pojawił się mężczyzna w czerni ----- stanął u szczytu schodówz hebanową laską w dłoni.-- Świetnie - - mruknął z ponurym zadowoleniem.·- Jeśli nadal masz zamiar przekazać coś Mistrzom, możesz mówić!----- Czy jesteś Mistrzem? ···- zapytał książę.Jestem.----- W takim razie jesteś najniższej rangi mieszkańcem tego pałacu, sko~oi^zysz jako odźwierny.Chęć mówić z tym który jest wśród was wodzem.- Twe grubiaństwo znajdzie zapłatę tak w życiu fera/niejszyrn jak p-/viHym · - zauważył Czarny.W tej samej chwile około czteid^iestu ^łocznidrzy w uhrnjrze pyłu prze.iknęło przez główną bramę --· stanęli z tyłu, za księciem, w dwóch równycc,szpalerach.Ośmioosobowa przyboczna drużyna.Która książę odesłał doiijwastacji ogrodu, dosiadła koni i dołączyła do oddziału.- Czy naprawdę chcesz nas z-tuisić.byśmy wjechali do pałacu konno'zapytał Siddhartha.- A może jednak powiadomisz tycn, z którymi mam.'yczenie mówić?Żołnierze stali twarzą w twarz, z obnażonymi szablami w wyciągniętych^K-ich.Mistrz sprawiał wrażenie, jakby ważył siły, w końcu jednak zdecydował·ie zachować status quo· - Nie waż się na żaden pochopny krok ----- powiedzin'.- Moi Ld^ie potrafi:?··· Ic/yć, i to bardzo rajaciio.Poi.i^kaj.a* wrócę, lou powMcioinic 'Vi= >t:' zóv.j;;-i?S?f.3 napchat łajki:.'ski/o^iił ocisia Joga h.,:!;n.a pos;tac!3.kładącą się plamą na zierm112Nagle uświadomił sobie, że cień jego prześladowcy przerósł jego własnycień: przerósł, prześcignął, przygniótł.Przeżył wtedy chwilę przeraźliwego strachu.Wiedział, że to jego własny cień.Przeznaczenie, które deptało mu po piętach, już nie czaiło się mu za plecami.Wiedział, że sam jest sobie przeznaczeniem.Wiedząc więc, że gdy nadejdzie koniec, będzie musiał spojrzeć w twarzsamemu sobie, roześmiał się w głos, choć miał ochotę krzyczeć.Obudził się w ruchu.Szedł stromą ścieżką, oplatającą Studnię.Szedł, mijając uwięzione języki ognia.- Wybawcie nas, Mistrzowie!l wtedy skuta lodem grań - a był to jego umysł - zaczęła odmarzać.Mistrzowie.Liczba mnoga, nie pojedyncza.Mistrzowie, tak wołali.l wiedział już teraz, że nie idzie sam.Żaden z tańczących, płomiennych kształtów nie szybował w ciemności.Ci, których uwięziono, pozostawali w zamknięciu.Ci, którzy zostali uwolnieni,odeszli.l gdy tak pokonywał stromizny Piekielnej Studni, nie było pochodni, oświet-lającej mu drogę.Lecz widział.Widział każdą nierówność skalnego szlaku jak gdyby w świetle księżyca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •