[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będą nas wtedy mogli zaatakować i ujarzmić.Oto niezbity dowód, iż w jarz-mie wroga żyjemy, nie pod skrzydłami obrońcy.Apelowaliśmy już nie raz doich poczucia sprawiedliwości.I z jakim skutkiem? Zatrzaśnięto nam przednosem drzwi, do których pukaliśmy, niosąc nasze skargi.Sam minister sprawwewnętrznych współpracuje po cichu z komitetem odbudowy świątyni, któ-rego poduszczycielem jest rozpustny bawół z Marhu! Bliskość takiego pluga-stwa zbezcześciłaby to miejsce uświęcone przez Boga.Nie pozwólmy na to!Nie pozwólmy! Lecz bezbronni wobec miecza nieprzyjaciół na hinduskiejziemi jakże mamy dochodzić swoich praw? Jedno nam pozostało: nasza nie-RL ugiętość, czynny  tu nabrał powietrza do płuc i huknął potężnym głosem: czynny opór!.we własnej obronie.Musimy się bronić, bronić naszychrodzin! Bronić tych paru stóp wybrukowanej ziemi nadanej nam przed wie-kami! Ziemi, gdzie rozkładamy nasze maty, kolanami wygładzone, we łzachwznosząc dłonie do Pana Boga naszego, wszechmogącego, jak to czynili, zdziada pradziada, ojcowie nasi i jak czynić będą dzieci naszych dzieci, jeślitaka będzie Jego wola.Odwagi! Bóg was nie opuści.Alboż czyście nie słyszeli,jak Bóg rozprawił się z możnowładcami,którym równych nie było na tej ziemi,a wynosili się ponad innych,pławiąc się w zbytkach i rozpuście?Karę im, Panie, wymierzyłeś surową a sprawiedliwą.Zaiste, patrzysz z góry na nasze uczynki.O Panie, nie opuszczaj krzewicieli wiary proroka Mahometa, pokój niechbędzie jego duszy.Niechże wolno nam będzie iść za przykładem.Odbierz siłytym, którzy w wiarę Mahometa godzą.Chwała niech będzie Bogu jedynemu,Panu wszelkiego stworzenia.Pękaty imam zstąpił z mównicy i poprowadził modlitwę wiernych.Tego wieczoru doszło do lokalnych rozruchów.5.3Zgodnie z zarządzeniem ministra spraw wewnętrznych, większość jedno-stek policji rozstawiona została w newralgicznych punktach w Misri Mandi.W komendzie głównej policji w auk zostało tego wieczoru zaledwie kilkupolicjantów.Kiedy z meczetu Alamgiri rozległo się wezwanie do wieczornejmodlitwy, czy to przez przypadek (los bywa czasem złośliwy), czy też w wy-niku prowokacji, powietrze przeszył jednocześnie grzechot konchy.Normal-nie skończyłoby się zapewne na gniewnym wzruszeniu ramion, ale nie dzisiaj.RL Nikt nie wie, w jaki sposób grupka mężczyzn, którzy zgromadzili się wwąskiej uliczce, w sąsiadującej z auk muzułmańskiej dzielnicy Brahmpuru,przemieniła się w rozbestwioną tłuszczę.Początkowo szli pojedynczo albomałymi grupkami w stronę meczetu na wieczorne nabożeństwo, a potem,przyspieszając kroku, pozbijali się w większe gromadki, rozprawiając w pod-nieceniu o obmierzłym dzwięku konchy, który dobiegł ich uszu.Po połu-dniowym kazaniu na nic się zdały głosy tych nielicznych, którzy radzili, abyzachować spokój.Paru nadgorliwców z komitetu Alamgiri Masidzid Hifaazatpodburzało tłum jątrzącymi okrzykami, paru innych domorosłych fanatyków itwardogłowych zapalając się w gniewie, siało zamęt wśród demonstrantów, aw miarę jak, z alei w aleję, rósł stan liczebny zgromadzenia, wzrastało rów-nież podniecenie i tłum przeobraził się w rozjuszoną tłuszczę, żądną krwi.Grozne okrzyki:  Allah-u-Ak-bar" dało się słyszeć aż na komendzie policji wauk.Paru z tych, którzy dołączyli do tłumu, uzbroiło się w kije.Jeden czydwu miało przy sobie noże.Nie szli już teraz do meczetu, ale w stronę sąsia-dującej z nim, nie wykończonej świątyni, tego siedliska rozpusty, które nale-żało zrównać z ziemią.Godzinę wcześniej  ponieważ nadinspektor policji zajęty był w MisriMandi  młody komisarz okręgowy, Kryszan Dajal, udał się osobiście nakomendę główną policji w auk, która mieściła się w dużym, pomalowanymna różowo budynku.Chciał się upewnić, czy wszystko jest tam w porządku.Był to piątek, a w piątek napięcie zwykle rosło.Kiedy usłyszał o kazaniuimama, zapytał kotwala  tak nazywano zastępcę komendanta miasta  jakima plan działania w razie rozruchów.Brahmpurski kotwal, próżniak i łapownik, który chciał tylko, żeby się doniego nie wtrącano, odpowiedział na to niefrasobliwie: - Nie będzie żadnych rozruchów, panie komisarzu.Niech się pan nieprzejmuje.Dostałem telefon od samego Agarwala sahiba.Chce, żebym dołą-czył zaraz do nadinspektora policji w Misri Mandi, więc muszę już iść, za po-zwoleniem, oczywiście. I, zakrzątnąw-szy się wokół biurka, wybiegł czymprędzej z budynku, biorąc ze sobą dwóch niższych rangą oficerów i tym sa-mym zostawiając kotwali pod dowództwem komisarza okręgowego.Przedwyjściem dorzucił jeszcze uspokajająco:  Zaraz tu przyślę komendantaRL dzielnicy.Niech pan wraca do domu, panie komisarzu  zakończył przymil-nie. Pózno już.Spokój, cisza, nie ma się czego obawiać.Udało nam się naszczęście zaradzić jakoś sytuacji po kłopotach, jakie były z meczetem w prze-szłości.Zostawiony z grupą około dwunastu posterunkowych, Kryszan Dajal po-stanowił poczekać na komendanta.%7łona przyzwyczaiła się już do tego, żewracał do domu o różnych dziwnych porach, więc na pewno będzie na niegoczekała.Nie musiał nawet zawiadamiać jej telefonicznie.Właściwie to niespodziewał się żadnych rozruchów, ale ze względu na napiętą sytuację wolałnie kusić losu, który potrafi być złośliwy.Uważał, że minister spraw we-wnętrznych mylnie przyznał Misri Mandi priorytet nad auk, ale nie do nie-go, zwykłego komisarza, należała ocena słuszności decyzji podejmowanychprzez najbardziej wpływowego, zaraz po szefie rządu, polityka w stanie Par-wa Pradeś.Siedział tak, pogrążony w niewesołych raczej myślach, nie oczekując jed-nak żadnych poważniejszych zajść, kiedy usłyszał, podobnie jak reszta poli-cjantów z komendy głównej policji w auk, jednocześnie grzechot konchyoraz wezwanie muezina do modlitwy.To go trochę zaniepokoiło, jak przyznałpodczas dochodzenia prowadzonego  zgodnie z regulaminem po wydaniuodgórnie rozkazu strzelania  przez starszego rangą oficera, ale nie zanadto,gdyż sprawozdania, które otrzymał z kazania imama, nie zawierały żadnychproroczych aluzji co do konchy.Potem rozległ się głuchy pomruk podniesio-nych głosów i okrzyków i zanim zdołał odróżnić poszczególne słowa, zorien-tował się w ich treści.Wiedział, skąd dochodził rozgwar, i natychmiast wy-czuł jego ton.Postawił jednego z policjantów na czatach, na ostatnim, trzecimpiętrze budynku, bo chociaż tłum nie był jeszcze widoczny zza kamienic wlabiryncie ulic, można było mniej więcej ustalić jego położenie, albowiemgłowy ciekawskich gapiów wychylały się z okien w tamtą stronę.Okrzyki: Allah-u-Akbar! Allah-u-Akbar!" zbliżały się z każdą chwilą i wreszcie ko-misarz kazał swojej grupce dwunastu podwładnych ustawić się zwartym sze-regiem pod murami nie wykończonej świątyni Siwy z bronią gotową do strza-łu.Przyszło mu na myśl, że pomimo wojskowej zaprawy brak mu wiedzy tak-tycznej w warunkach wewnętrznych zaburzeń.Jak stawić czoło przeważają-RL cej, dzikiej sile wroga? W imię służbowego obowiązku wystawia swoich lu-dzi na śmiertelne niebezpieczeństwo.Musiało chyba istnieć jakieś lepszerozwiązanie?Grupka posterunkowych, którymi przyszło mu dowodzić tego wieczoru,składała się wyłącznie z muzułmanów (niektórzy byli Radzputami, ale rów-nież tego samego wyznania) [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •