[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Uciekaj! – wysapał Fizban, łapiąc kendera za rękę i pociągnięciem stawiając go na nogi.– Sestun.– Mam go! Uciekaj!Tasslehoff zaczął biec.Wyskoczyli za drzwi, wpadając do galerii, a potem już nie miał pojęcia, dokąd biegną.Trzymał się tylko starca i pędził.Posłyszał z tyłu świst powietrza towarzyszący przelotowi smoka, który opuścił leże, a potem rozległ się smoczy głos.– A więc jesteś czarodziejem, czyż nie tak, szpiegu? – krzyknął Pyros.– Nie można pozwolić, żebyś tak biegał po ciemku.Jeszcze się zgubisz.Pozwól, że oświetlę ci drogę!Tasslehoff posłyszał szum olbrzymiej ilości powietrza wciąganej do ogromnego cielska, a potem wokół niego wybuchły i zatrzeszczały płomienie.Ciemność znikła, rozwiana jaskrawym blaskiem ognia, lecz ku zdumieniu Tasa, płomienie nie tknęły go.Kender spojrzał na Fizbana, który – pozbawiony kapelusza – biegł obok.Nadal znajdowali się w galerii i kierowali się ku podwójnym drzwiom.Kender odwrócił głowę.Za nim był ogromny smok, straszniejszy niż wszystko, co sobie wyobrażał, bardziej przerażający od czarnego smoka w Xak Tsaroth.Smok zionął na nich jeszcze raz i Tasa znów spowiły płomienie.Obrazy na ścianach zapaliły się, meble stanęły w ogniu, zasłony płonęły jak pochodnie, całe pomieszczenie było pełne dymu.A mimo to ogień nawet nie dotknął ani jego, ani Sestuna i Fizbana.Tasslehoff popatrzył na maga z podziwem, prawdziwie zafascynowany.– Jak długo możesz to utrzymać? – krzyknął do Fizbana, gdy wybiegli za róg, widząc już podwójne, spiżowe drzwi.Starzec wlepił w niego spojrzenie szeroko rozwartych oczu.– Nie mam zielonego pojęcia! – wysapał.– Nawet nie wiedziałem, że w ogóle to potrafię!Otoczyła ich kolejna chmura ognia.Tym razem Tasslehoff poczuł żar i posłał Fizbanowi zaniepokojone spojrzenie.Czarodziej pokiwał głową.– Już mi się wymyka! – zawołał.– Trzymaj się – wysapał Tasslehoff.– Jesteśmy już niemal przy drzwiach! On przez nie nie przejdzie.Cała trójka przecisnęła się przez podwójne drzwi z brązu, które prowadziły z galerii na korytarz, w chwili gdy zaklęcie Fizbana przestało działać.Przed nimi znajdowały się wciąż otwarte, tajne drzwi, prowadzące do maszynowni.Tasslehoff zamknął spiżowe drzwi i zatrzymał się na chwilę, by złapać oddech.Lecz w chwili, gdy miał zamiar powiedzieć – Udało się!– jedna ze szponiastych łap smoka przebiła ścianę tuż nad głową kendera!Sestun, wrzasnąwszy, popędził w stronę schodów.– Nie! – Tasslehoff złapał go.– Ta droga wiedzie do komnat Verminaarda!– Wracamy do maszynowni! – zawołał Fizban.Przebiegli przez tajne drzwi tuż zanim cała ściana nie zawaliła się z przeraźliwym hukiem.Lecz drzwi nie dały się zamknąć.– Najwyraźniej muszę się jeszcze dużo nauczyć o smokach– wymamrotał Tas.– Ciekawe, czy są jakieś dobre książki na ten temat.– Widzę, że uciekliście przede mną jak szczury do swej nory, gdzie uwięźliście – zagrzmiał na zewnątrz głos Pyrosa.– Nie macie gdzie uciec, a mnie nie powstrzymają kamienne mury.Rozległo się okropne skrzypienie i zgrzytanie.Ściany maszynowni zadygotały, a potem zaczęły pękać.– Nieźle ci poszło – stwierdził żałośnie Tas.– Ten ostatni czar był naprawdę wystrzałowy.Niemal warto dać się zabić smokowi, żeby coś takiego zobaczyć.– Dać się zabić! – Fizban jakby obudził się.– Smokowi? Nie ma mowy! Nigdy mnie nikt tak nie obraził.Musi być jakieś wyjście.– Oczy mu zabłysły.– Łańcuchem w dół!– Łańcuchem? – powtórzył Tas, przekonany, że się przesłyszał, o co nie było trudno przy huku pękających ścian, ryku smoka i tym wszystkim.– Zejdziemy na dół po łańcuchu! Chodź! – Chichocząc z radości, stary czarodziej zawrócił i pomknął w głąb tunelu.Sestun spojrzał na Tasslehoffa z powątpiewaniem, lecz właśnie wtedy ze ściany wyłoniła się ogromna, smocza łapa.Kender i krasnolud żlebowy odwrócili się i pobiegli w ślad za starym czarodziejem.Kiedy dotarli do wielkiego koła, Fizban już przeczołgał się po łańcuchu wychodzącym z tunelu i wdrapał się na pierwszy olbrzymi występ zębatki.Podkasawszy wysoko szatę, przeskoczył z zęba na pierwsze ogniwo masywnego łańcucha.Kender i krasnolud żlebowy wspięli się na łańcuch za nim.Tas już zaczął brać pod uwagę możliwość, że ujdą z życiem, szczególnie jeśli ten czarny elf na dole wziął sobie wolny dzień, kiedy Pyros niespodziewanie wpadł do szybu, w którym wisiał wielki łańcuch.Części kamiennego tunelu zawaliły się wokół nich i spadły na ziemię z głuchym, dudniącym łoskotem.Ściany się zatrzęsły, a łańcuch zaczął dygotać.Smok wisiał nad ich głowami.Nic nie mówił, tylko przyglądał im się czerwonymi oczami.Następnie zaczerpnął tchu tak głęboko, że wydawało się, iż zassał powietrze z całej doliny.Tas odruchowo zamknął oczy, a potem otworzył je szeroko.Nigdy jeszcze nie widział smoka ziejącego ogniem i za żadne skarby nie przegapiłby takiej okazji – szczególnie, że prawdopodobnie będzie to jego ostatnia szansa.Płomienie buchnęły z pyska i nozdrzy smoka.Samo uderzenie fali żaru wystarczyło, by niemal zrzucić Tasa z łańcucha.Jednakże ogień znów omiótł go, nie uczyniwszy mu krzywdy.Fizban chichotał radośnie.– Całkiem chytrze, staruszku – powiedział gniewnie smok – Lecz ja również jestem magiem i czuję, że opadasz z sił.Mam nadzieję, że chytrość umili ci drogę – daleką drogę na dół!Znów buchnął smoczy ogień, lecz tym razem nie był skierowany na drżące postaci uczepione łańcucha.Płomienie uderzyły w sam łańcuch, którego żelazne ogniwa rozżarzyły się do czerwoności od pierwszego podmuchu smoczego ognia.Pyros zionął jeszcze raz i ogniwa zapłonęły białym żarem.Smok zionął po raz trzeci.Ogniwa stopiły się.Masywny łańcuch zadygotał i pękł, lecąc w otchłań ciemności.Pyros obserwował spadanie łańcucha.Potem, zadowolony, że szpiedzy umilkli raz na zawsze, poleciał z powrotem do swego leża, skąd dobiegały krzyki Verminaarda.W ciemności, jaka pozostała po smoku, olbrzymie koło zębate – uwolnione od łańcucha, który je przytrzymywał od wieków – wydało jęk i zaczęło się obracać.Rozdział XIVMatafleur.Magiczny miecz.Biale piórka.Blask pochodni Maritty oświetlał duże, puste pomieszczenie bez okien.Nie było w nim sprzętów.W zimnej, kamiennej komnacie znajdowała się tylko wielka misa z wodą, wiadro wypełnione czymś, co czuć było zepsutym mięsem, oraz smok.Tanisowi zaparło dech w piersi.Sądził, że czarny smok w Xak Tsaroth był ogromny.Prawdziwie zdumiały go olbrzymie rozmiary tej czerwonej smoczycy.Jej leże było wielkie, prawdopodobnie miało ponad trzydzieści metrów, a smoczyca, wyciągnięta wzdłuż całej jego długości, końcem ogona dotykała przeciwległej ściany.Przyjaciele stali przez chwilę w osłupieniu, oczami wyobraźni widząc, jak olbrzymi łeb unosi się i spopiela ich płonącym oddechem czerwonego smoka, płomieniem, który zniszczył Solace.Jednakże Maritta nie sprawiała wrażenia zaniepokojonej.Zdecydowanym krokiem weszła do pomieszczenia, a po chwili wahania drużyna pośpieszyła za nią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]