[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I nagle uświadomiłem sobie z całą mocą, że Jakub jest tęgo wlany.Cheryl nie zdążyła odpowiedzieć, bo ją uprzedziłem.- Jakub - wycedziłem.Oboje odwrócili się w moją stronę, a na ich twarzach dostrzegłem identyczny wyraz ulgi.Brat pomachał czekiem przed oczyma kasjerki.- Cheryl nie chce mi go zrealizować.- Nie jesteśmy bankiem - odparłem.- Nie realizujemy czeków.Cheryl, która wróciła do podliczania dziennego utargu, uśmiechnęła się leciutko.- Hank.- zaczął brat, ale nie dopuściłem go do słowa.- Wejdź do biura.Gdy znalazł się w środku, zaniknąłem drzwi.- Siadaj.Usiadł w tym samym fotelu, w którym przed południem siedziała Sara.Mebel zatrzeszczał pod ciężarem jego ciała.Stanąłem przy oknie i podciągnąłem żaluzje.Słońce już prawie zaszło.W miasteczku zapalały się światła.Kościół i cmentarz tonęły w ciemności.- Piłeś - stwierdziłem, nie odwracając głowy.Usłyszałem, jak poruszył się niespokojnie w fotelu.- Co znaczy: piłem?- Dokładnie to, co znaczy.Śmierdzisz wódą.Nie ma jeszcze piątej, a ty jesteś już pijany.- Obaliłem tylko dwa piwka, Hank.Nie jestem wlany.Odwróciłem się i oparłem o parapet.Jakub musiał wykonać niezdarny półobrót, żeby na mnie spojrzeć.Był skonfundowany i speszony, jak uczeń w gabinecie dyrektora.- To nieodpowiedzialne.- Potrzebuję pieniędzy, Hank.I to jeszcze dzisiaj.- Jesteś gorszy niż Lou.- Daj spokój.To tylko dwa piwa.- Nancy już wie.Powiedział jej, tak?Jakub westchnął.- Odpowiedz, do cholery!- Czepiłeś się go jak rzep.- Chcę znać prawdę.- Skąd mam wiedzieć, czy jej powiedział?- A jak myślisz?Zmarszczył czoło i jeszcze głębiej zapadł się w fotelu.Nie patrzył na mnie.- To jego dziewczyna - mruknął w końcu.- Razem mieszkają.- To znaczy, że jej powiedział, tak?- Gdyby Lou spytał mnie, czy powiedziałeś Sarze.- A spytał?- Jak pragnę zdrowia, Hank.Nie rozumiesz, że mogę się tylko domyślać? Tak naprawdę to nic nie wiem.- Nie pytam, co wiesz.Pytam cię, co o tym sądzisz.- No przecież mówię: Nancy to jego dziewczyna.- To znaczy, że jej powiedział?- Chyba tak.- Pamiętasz, co ustaliliśmy? Miałeś być za niego odpowiedzialny.Milczał.- Jeśli Lou coś spieprzy, uznam, że to twoja wina.- On nie jest.- Spalę pieniądze, Jakub.Jeśli dojdę do wniosku, że zawaliliście, że coś nam przez was zagraża, natychmiast spalę forsę i całą winę zrzucę na ciebie.Gapił się na swój czek.- Lepiej przemów mu do rozumu, Jakub, i to szybko.Powiedz mu, że odpowiada za Nancy, tak samo jak ty odpowiadasz za niego.Zamyślony podniósł wzrok.Głośno wessał powietrze i czubkiem języka powiódł po zębach, jakby chciał je oczyścić z resztek jedzenia.Jego niskie, szerokie czoło było pokryte krostami.Skórę miał tłustą; błyszczała w świetle lampki.- Jak łańcuch pokarmowy, co? - spytał.- Jaki łańcuch? Uśmiechnął się nieznacznie.- Lou odpowiada za Nancy, ja za Lou, a ty za mnie.Po krótkim namyśle kiwnąłem głową.- W takim razie - podsumował - odpowiadasz za nas wszystkich.Nie wiedziałem, co mu na to rzec, więc wróciłem za biurko i usiadłem.- Ile chciałeś skasować? - spytałem.Spojrzał na czek.Znowu był w rękawiczkach.- Czterdzieści siedem dolarów.Zabrałem mu czek.- Od kogo?- Od Sonny'ego Majora.Sprzedałem mu wiertarkę z kompletem wierteł.Obejrzałem czek i podałem mu go wraz z długopisem.- Podpisz.Gdy podpisał, wyjąłem z portfela dwie dwudziestki i dziesiątkę.Wręczyłem mu pieniądze, on zwrócił mi czek.- Jesteś mi winien trzy dolary.Włożył pieniądze do kieszeni i wyglądało na to, że chce wstać.Ale nie, nie wstał.Zerknął na moje czoło i spytał:- Jak twoja rana? Dotknąłem skaleczenia.Pod palcami wyczułem maleńki strupek.- Zagoiła się.Zamilkł.- A twój nos?Zmarszczył go i wziął głęboki oddech.- Chyba dobrze.Siedzieliśmy w milczeniu.Już miałem wstać i odprowadzić go do drzwi, gdy wtem spytał:- Pamiętasz, jak tato złamał nos? Czyż mógłbym o tym zapomnieć? Gdy miałem siedem lat, ojciec zamówił składany wiatrak z katalogu, żeby nawodnić jedno z pól.Prawie skończył go montować i stał na drabinie, dociskając ostatnią śrubę, gdy nagły powiew wiatru obrócił wielkie aluminiowe skrzydła.Ojciec oberwał w twarz i spadł.Matka widziała to wszystko z domu, a ponieważ stary, miast natychmiast wstać i wrócić do roboty, leżał przez chwilę na plecach, ściskając rękami głowę, zadzwoniła do miasteczka po pomoc.W Ashenville szpitala nie było, więc przyjechała straż pożarna, a ponieważ służyli w niej tylko ochotnicy, na farmie zaroiło się od przyjaciół i znajomych ojca.Nabijali się z niego przez długie lata, a stary nigdy nie wybaczył matce, że naraziła go na taki dyshonor.- Wiatrak jeszcze tam stoi - powiedział Jakub.- Widać go z drogi.- To pewnie jedyna zbudowana przez niego rzecz, która jako tako działa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]