[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gram z siostrą w warcaby.Oszukuje jak diabli.Przytłumione:- Wcale nie!W innych okolicznościach byłoby to nawet zabawne, ale nie teraz.- Po świętach.Może we wtorek, dwudziestego szóstego.Pasuje ci?- Jasne.Leigh, czy chodzi o Arniego?- Nie - odparła, ściskając słuchawkę z taką siłą, że niemal straciła czucie w palcach.Musiała bardzo się starać, żeby jej głos brzmiał choćby w miarę normalnie.- Nie o Arniego.Chcę z tobą porozmawiać o Christine.42.BURZA NADESZŁAPiekielna z niej maszyna, to jasne jest jak słońce,Cholernie mocny silnik, gumy gorące,Kiedy rusza przed siebie z przeraźliwym rykiem,A ja myślę o tobie, choć patrzę z zachwytemNa nią, gdy pędzi tnąc mrok swoimi światłami.Co powiesz, kochanie? Czy pojedziesz z nami?Bruce SpringsteenO piątej po południu burza śnieżna objęła całą Pensylwanię, nie dopuszczając do tradycyjnego nasilenia panicznych, dokonywanych w ostatniej chwili zakupów.Większość sprzedawców i właścicieli sklepów była za to wdzięczna Matce Naturze, mimo utraconej części dochodów.Popijając drinki przy blasku choinkowych świeczek pocieszali się, że nadrobią to z nawiązką we wtorek, zaraz po świętach.Jednak tego wieczoru, kiedy zmierzch ustąpił miejsca mrocznej, wypełnionej zamiecią nocy, Matka Natura wcale nie wydawała się troskliwa i opiekuńcza.Przypominała raczej okrutną, bezlitosną wiedźmę, nic sobie nie robiącą z Bożego Narodzenia; zerwała świąteczną dekorację z budynku Izby Handlowej i cisnęła ją w czarne niebo, przewróciła wielką szopkę ustawioną przed siedzibą policji i przysypała ją śniegiem, tak że owce, kozy, Matka Boska i Dzieciątko ujrzeli światło dzienne dopiero pod koniec stycznia, kiedy odsłoniły je pierwsze roztopy, a wreszcie, jakby wieńcząc dzieło zniszczenia, obaliła dwunastometrową choinkę zdobiącą plac przed ratuszem miejskim, wybijając jej wierzchołkiem okno w gabinecie kierownika Okręgowego Urzędu Podatkowego.Około siódmej wieczorem pługi przestały nadążać z usuwaniem świeżego śniegu.Kwadrans po siódmej autobus linii Trailways przepchał się przez Main Street prowadząc za sobą kilka samochodów osobowych podążających za nim niczym szczeniaki za matką, po czym ulica zupełnie opustoszała, jeśli nie liczyć kilku zaparkowanych przy krawężnikach wozów, zagrzebanych po zderzaki w pryzmach śniegu odwalonych na bok przez pługi.Do rana wszystkie miały niemal zupełnie zniknąć w białych zaspach.Kierujący nie istniejącym ruchem sygnalizator, wiszący nad skrzyżowaniem Main Street z Basin Drive, tańczył dziko w podmuchach porywistego wiatru, aż wreszcie rozległ się donośny trzask, strzeliły iskry i światło zgasło.Akurat wtedy przechodzili przez jezdnię trzej pasażerowie, którzy przed chwilą wysiedli z ostatniego wieczornego autobusu; zerknęli w górę, po czym przyśpieszyli kroku.O ósmej, kiedy państwo Cabot dotarli wreszcie do domu (ku ogromnej, lecz cichej uldze Leigh), wszystkie lokalne stacje radiowe nadawały apel Policji Stanowej o pozostanie w domach.O dziewiątej, kiedy Michael, Regina i Arnie, wszyscy ze szklaneczkami gorącego rumu w dłoniach (zimowa specjalność wuja Steve’a), zgromadzili się w towarzystwie autora napitku i ciotki Vicky przed telewizorem, by obejrzeć Alastaira Sima w „Opowieści wigilijnej”, śnieg zasypał czterdziestomilowy odcinek głównej autostrady stanowej.Do rana miał ją zasypać prawie całą.O wpół do dziesiątej, kiedy w opustoszałym Garażu Darnella nagle zapłonęły reflektory Christine, wycinając z ciemności jaskrawobiały stożek, Libertyville było już zupełnie wymarłe, jeśli nie liczyć przesuwających się od czasu do czasu ulicami pługów.Silnik Christine zapalił i zgasł.Zapalił i zgasł.Dźwignia zmiany biegów przesunęła się na D.Christine ruszyła z miejsca.Przyczepiony do przeciwsłonecznej osłony po stronie kierowcy emiter wysłał wiązkę podczerwieni i drzwi z klekotem posłusznie powędrowały w górę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]