[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, wszystko.- A Khuft-także-Rzekł-do-Pierwszego, Co-Możemy-Ofiarować-Tobie, Który-Wskazałeś-Nam-Słuszną-Drogę - powtarzał Teppicymon[28], stojący na końcu szeregu.- A-Pierwszy-Przemówił, Zbuduj-dla-Mnie-Piramidę, Bym-w-Niej-Spocząl, i-Zbuduj-ją-w-Tych-Wy-miarach, by-Była-Właściwa.I-Tak-Się-Stało, a-Imię-Pierwszego-Brzmiało.Ale imienia nie było.Tylko gwar podniesionych głosów, sprzeczek i starożytnych przekleństw, sunących wzdłuż linii zasuszonych przodków niczym iskra po prochowej ścieżce.Aż wreszcie dotarły do Teppicymona, który eksplodował.***Sierżant efebiańskiej armii, pocący się spokojnie w cieniu, zobaczył to, czego po części się spodziewał i w całości obawiał.Na horyzoncie pojawiła się kolumna kurzu.Główne siły Tsortu dotarły na miejsce pierwsze.Wstał, z miną zawodowca skinął głową swojemu odpowiednikowi po drugiej stronie granicy, po czym spojrzał na garść ludzi służących pod jego rozkazami.- Potrzebny mi posłaniec, żeby tego, no.posłać wiadomość do miasta - oznajmił.Las rąk wystrzelił w górę.Sierżant wybrał młodego Promptera, o którym wiedział, że tęskni za mamą.- Biegnij jak wiatr - przykazał.- Chociaż pewnie nie muszę ci tego mówić.A potem.potem.Bezgłośnie poruszał wargami.Słońce przypiekało skały w gorącym, wąskim przesmyku; kilka owadów brzęczało w przydrożnych kolczastych krzewach.Na wojskowej akademii nie było ćwiczeń ze Słynnych Ostatnich Słów.Skierował spojrzenie w stronę domu.- Posłańcze, powiedz Efebowi.- zaczął.Żołnierze czekali.- Co? - zapytał po chwili Prompter.- Powiedzieć Efebowi co? Sierżant odprężył się, jakby ktoś wypuścił z niego powietrze.- Powiedz Efebowi: Co was zatrzymało? - odparł.Od ich strony horyzontu zbliżała się druga kolumna kurzu.Tak już lepiej.Jeśli ma tu być masakra, to powinny w niej uczestniczyć obie strony.***Przed Teppikiem rozciągało się miasto umarłych.Po Ankh-Morpork, jego niemal dokładnym przeciwieństwie (w Ankh nawet łóżka żyły), było to chyba największe miasto na Dysku.Ulice miało najwspanialsze, architekturę najbardziej majestatyczną i budzącą szacunek.Co do liczby mieszkańców, nekropolia przewyższała inne miasta Starego Państwa, ale tutejsi rzadko wychodzili i nie było co robić w sobotnie wieczory.Aż do dzisiaj.Dzisiaj ulice były zatłoczone.Ze szczytu wygładzonego wiatrami obelisku Teppic spoglądał na przechodzące pod nim szare i brązowe, miejscami lekko zielonkawe armie.Królowie byli demokratami.Po opróżnieniu piramid, grupami wzięli się za pomniejsze grobowce i teraz nekropolia miała swoich kupców, swoją szlachtę, a nawet swoich rzemieślników.Co nie znaczy, że dało się ich odróżnić.Wszyscy jak jeden trup zmierzali do Wielkiej Piramidy.Wyrastała jak wrzód nad mniejszymi, starszymi budowlami.I wszyscy wyglądali na bardzo czymś rozgniewanych.Teppic zeskoczył lekko na szeroką, płaską powierzchnię mastaby, podbiegł na krawędź, przeskoczył na ozdobnego sfinksa - nie bez chwili wahania, ale ten akurat wydawał się całkiem nieruchomy - a stamtąd już tylko rzut kotwiczką dzielił go od niższych poziomów piramidy schodkowej.Sporne słońce przebijało promieniami milczący pejzaż, a Teppic skakał z posągu na posąg, zygzakując wysoko ponad sunącą w dole armią.Gdzie stąpnął, zielone pędy pojawiały się na chwilę w pęknięciach starożytnych głazów, po czym więdły i znikały.To właśnie to, szeptała krew, opływając jego ciało.Tego się uczyłeś.Nawet Mericet nie mógłby ci nic zarzucić.Pędzić w cieniach ponad milczącym miastem, biec jak kot, znajdować chwyty tam, gdzie nawet gekon mógłby stracić głowę.A u celu - ofiara.Owszem, ofiarą jest miliardtonowa piramida, podczas gdy do tej pory największym klientem inhumacji był Patricio, trzycetnarowy Despota Quirmu.Jako drabiny użył monumentalnej iglicy, na której płaskorzeźbami utrwalono dokonania króla zmarłego przed czterema tysiącami lat.Pamięć o nim przetrwałaby dłużej, gdyby niesiony wiatrem piasek nie starł imienia władcy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]