[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wymiotowałem, a kiedy otworzyłem oczy, spostrzegłem, że Kemoc podtrzymuje mnie podczas tych skręcających całe ciało spazmów.A potem, kiedy mój brat położył mnie na ziemi, oparłem się na łokciu i rozejrzałem dokoła z przerażeniem, gdyż obawiałem się, że nadal znajduję się w kamiennej pułapce.Spoczywałem na otwartym polu, dużym i czystym, ozłoconym promieniami zachodzącego słońca, w których nie czaiły się żadne złowrogie cienie.Kiedy Kaththea pochyliła się nade mną i przyłożyła mi do ust jedną z manierek, próbowałem podnieść ku niej rękę, ale uświa­domiłem sobie, że przekracza to moje siły.Moja siostra miała dziwnie stężałą twarz, zaciśnięte usta.Za nią Kemoc przyklęknął na jedno kolano, omiatając oczami otoczenie, jak gdyby spodziewał się ataku.- Zło.- Kaththea uniosła moją głową, opierając ją o swoje ramię.- Ale niech dzięki będą Mocy za to, że tkwiło ono uwięzione we własnej kloacznej jamie! W tym kraju rzeczywiście czai się niebezpieczeństwo, jego smród wisi zaś w powietrzu, ostrzegając nas.- Jak się tu dostałem? - zapytałem szeptem.- Kiedy zło zawładnęło tobą czy też próbowało to zrobić - wezwałeś nas - i przybyliśmy.A gdy chwiejnym krokiem wydostałeś się z pułapki, odprowadziliśmy cię dalej w obawie, że tamten stwór ma większy zasięg niż jego kamienna sieć, lecz tak nie jest.- Moja siostra podniosła głowę, przesunęła spojrzenie z boku na bok; jej nozdrza rozdęły się, gdy wciągnęła głęboko do płuc ciepłe powie­trze.- To miejsce jest słodkie i czyste i nie chce nikomu wyrządzić krzywdy - nie kryje w sobie żadnej groźby.A przecież przypadkiem natknąłeś się na gniazdo zła, bardzo starego zła, i tam, gdzie jest jedno, możemy także spotkać i inne.- Jakiego rodzaju jest to zło? - zapytałem.- Czy to Kolder? - Ale właśnie w chwili, gdy wymieniłem imię dawnego arcywroga.uzmysłowiłem sobie, że nie ma on nic wspólnego z tym, na co się natknąłem nad rzeką.- Nigdy nie znałam Kolderu.lecz nie sądzę, żeby to zło było do niego podobne.Zdaje się ono pochodzić jakby od.Mocy! - Kaththea spojrzała na mnie, jak gdyby nie mogła uwierzyć w to, co sama powiedziała.Kemoc wtrącił ostro:- To jest sprzeczność, która nie wytrzymuje krytyki!- Powiedziałabym to samo przed dzisiejszym dniem.Powiadam ci jednak, że to zło nie zrodziło się z żadnej obcej siły, lecz powstało w wynaturzony sposób z tego, co znaliśmy przez całe życie.Czyż nie rozpoznam nauk, jakie pobierałam, i broni, którą się posługiwałam, jeśli nawet jedna i druga są zniekształcone i zdeprecjonowane? Tak, ta Moc jest zniekształcona i zdeprecjonowana, ale właśnie dlatego znacznie dla nas groźniejsza, nosi w sobie bowiem znikomą cząstkę znanej nam siły.Co się tutaj takiego wydarzyło, że to wszystko, co znamy, stało się w najwyż­szym stopniu niegodziwe?Na to pytanie nie było odpowiedzi.Kaththea przyłożyła mi do czoła rozwartą dłoń i pochyliła się nade mną tak, że patrzyliśmy sobie w oczy.Znów zaczęła cicho śpiewać, wyciągając ze mnie, z mego ciała i umysłu, resztki strasznych mdłości i okropnej odrazy, pozostawiając jedynie wspo­mnienie tego, co się stało i co nigdy nie powinno się powtórzyć.Kiedy przyszedłem nieco do siebie, ruszyliśmy w dalszą drogę.Tamto rozległe pole zapewniało bezpieczeństwo, ale zbliżała się już noc i potrzebowaliśmy schronienia.Poszliś­my więc wzdłuż zburzonych murów i dotarliśmy do niewiel­kiego wzniesienia ze stosem kamieni na szczycie.Niektóre z nich nadal stały pod takim kątem, jakby niegdyś tworzyły węgieł jakiejś budowli.Kemoc i ja staraliśmy się obluzować więcej głazów i zbudować z nich barykadę przed trójkątną przestrzenią, Kaththea zaś wędrowała po wzniesieniu zbierając patyki i od czasu do czasu zrywając jakieś rośliny.Kiedy wróciła, na jej obliczu malowała się ulga.- Nie ma tutaj obrzydliwego zapachu - powiedzia­ła - wydaje mi się raczej, że w pobliżu mieszkał ktoś, kto zajmował się leczeniem.Zioła rosną nie pielęgnowa­ne, skoro tylko dobrze się zakorzenią.Popatrzcie, co znalazłam.- Rozłożyła swoje zbiory na czworokątnym głazie.- To jest saksfagus.- Kaththea dotknęła palcem czegoś, co przypominało z wyglądu paproć.- Daje on słodki sen gorączkującym.A to - wskazała łodygę z czte­rema troistymi liśćmi - langlorn, który rozjaśnia umysł i oczyszcza zmysły.To zaś jest roślina najlepsza ze wszyst­kich i może właśnie dzięki niej nadal rosną tu pożyteczne zioła - illbana, Duchowy Kwiat.Illbanę znałem, gdyż nawet w Estcarpie zasiewano ją odwiecznym obyczajem wokół drzwi na wiosnę, jesienią zaś zbierano jej białe kwiatki, suszono i wito z nich wianki, które zawieszano nad głównym wejściem do każdego domu i każdej stajni.Przynosiło to szczęście, zamykało dostęp złemu losowi, miało też i znacznie starsze znaczenie - wszelka zła moc bowiem, nie znosi jej woni.Taka jest już natura owej roślinności, że, zerwana czy przełamana, wydziela aromatyczny zapach, który utrzymuje się bardzo długo.Kaththea zbudowała niewielki stos z zebranych na wzgórzu patyków, układając je tak starannie, jak gdyby wykonywała niezwykle ważną pracę.Kiedy zamierzałem zaprotestować przeciwko ujawnianiu w ten sposób naszej obecności, Kemoc potrząsnął głową, przykładając ostrze­gawczo palec do ust.Kiedy nasza siostra ułożyła patyki, zmiażdżyła w dłoniach saksfagus i langlorn i umieściła je we wnętrzu stosu.W końcu ostrożnie zerwała dwa kwiaty z gałązki illbany i również je dodała.Później zaś wstała, biorąc do ręki pęd z resztką zbitych ciasno kwiatów na czubku, i poczęła przechadzać się wzdłuż naszej barykady, muskając nim kamienie, by wreszcie umieścić go między nimi jak chorągiewkę.- Rozpalcie ogień - poleciła nam.- Nie zdradzi nas, raczej będzie dobrze nas strzegł tej nocy.Albowiem żadne siły zła nie są w stanie stawić czoła temu, co zawiera płomień i dym.Wykrzesałem iskrę i pojawiły się języki ognia.Dym przeszedł zapachem ziół.A niedługo potem, gdy piekliśmy świeże mięso na drewnianych rożnach, dołączył doń inny wspaniały aromat.Możliwe, że Kaththea rzeczywiście rzuciła silne czary, gdyż już nie czułem, że patrzą na nas jakieś oczy i przysłuchują się nam jakieś uszy, że jesteśmy bacznie obserwowani w tej dziwnej krainie.ROZDZIAŁ VIIIDobrze spaliśmy tamtej nocy, zbyt głęboko, żeby niepo­koiły nas sny.Obudziliśmy się rześcy i wypoczęci i tylko wspomnienia ostrzegały nas przed tym, co musi tutaj krążyć.Kaththea najpewniej obudziła się pierwsza, al­bowiem gdy otworzyłem oczy, klęczała oparłszy skrzyżo­wane ramiona na naszej zaporze i spoglądała w dal.Tego ranka nie było słońca, tylko chmury przedłużające półmrok pierwszych godzin dnia.Odwróciła głowę, kiedy się poruszyłem, i zapytała:- Co o tym myślisz, Kyllanie?Zwróciłem spojrzenie w tę stronę, którą wskazała palcem.W pewnej odległości od nas znajdował się zagajnik, a spoza niego tryskała ku niebu jasna poświata.Nie była czerwona jak płomienie, lecz zielonkawa, najwyraźniej nienaturalnego pochodzenia.- Pozostaje wciąż taka sama; ani nie gaśnie, ani nie świeci jaśniej.- Czyżby to było coś w rodzaju latarni morskiej? - podsunąłem.- Żeby przyzywać - lub naprowadzać - co? Nie przypominam sobie, żebyśmy widzieli coś takiego ostatniej nocy.Nasłuchiwałam, lecz nic tam nie ma do usłyszenia.Wiedziałem, iż nie słuchała uszami, że posłużyła się wyćwiczonym zmysłem jasnowidzenia.- Kaththeo.Odwróciła głowę i spojrzała na mnie.- Ten kraj może być pełny pułapek.Wpadłem już w jedną z nich.Z ważnego powodu zamknięto go przed nami i przed ludźmi tej samej krwi co nasza matka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •