[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z nich wszystkich Raul chyba był mu najbliższy.Gdzie teraz był? Najprawdopodobniej już nie żył, a jego duch błąkał się w ruinach Misji Św.Katarzyny.Wspomniawszy tamto miejsce, Fletcher stanął jak wryty.A co z nuncjo?Czy możliwe, by resztki Wielkiego Dzieła, jak dżaff lubił je nazywać, wciąż znajdowały się na szczycie urwiska? Jeśli tak, i jeśli ktoś niewtajemniczony przypadkiem je znajdzie, to ta cała nieszczęsna historia może się powtórzyć.Jego dobrowolne męczeństwo, które właśnie przygotował, pójdzie na marne.Oto jeszcze Jedno zadanie, którym obarczy Howarda, zanim rozstaną się na zawsze.W Grove rzadko brzmiały syreny przez dłuższy czas, a już na pewno nie tyle naraz.Kakofonia dźwięków popłynęła przez miasto - od lesistych krańców Deerdell do rezydencji wdowy po Vansie na szczycie Wzgórza.Chociaż pora była zbyt wczesna, by dorośli mieszkańcy Grove udali się na spoczynek, jednak większość z nich - zarówno ci, których dotknął dżaff, jak i inni - czuli się dziwnie wytrąceni z równowagi.Rozmawiali szeptem, o ile w ogóle się odzywali; stali w drzwiach albo pośrodku jadalni nie pamiętając, po co w ogóle wstawali ze swoich wygodnych foteli.Wielu z nich - gdyby ich ktoś zagadnął - z trudem przypomnieliby sobie własne nazwiska.Ale syreny przyciągnęły ich uwagę, potwierdzając to, o czym ich zwierzęce instynkty wiedziały Już od świtu: działo się coś niedobrego, nienormalnego, sprzecznego z rozumem.Schronienie mogli znaleźć tylko za zamkniętymi drzwiami - zamkniętymi na cztery spusty.Jednak nie wszyscy byli tak bierni.Niektórzy odsunęli rolety, patrząc, czy ktoś nie kręci się w okolicy; inni posunęli się tak daleko, że podeszli do frontowych drzwi (przy czym mężowie lub żony wołali za nimi, że nie ma po co wychodzić na dwór; wszystko, co warto zobaczyć, mogą obejrzeć w telewizji).Jednak wystarczyło, że jedna osoba odważyła się wyjść z domu, by inne poszły jej śladem.***- Sprytnie - powiedział dżaff.- O co mu chodzi? - zainteresował się Tommy-Ray.- Po co mu ten hałas?- Chce, żeby ludzie zobaczyli terata.Może ma nadzieję, że uda mu się podburzyć ich przeciwko nam.Już raz tego próbował.- Kiedy?- Kiedy szliśmy przez Amerykę.Nie było wtedy żadnej rewolucji i teraz też nie będzie.Ludziom brak wiary; nie znają marzeń.A Jemu potrzeba jednego i drugiego.To, co robi, świadczy o jego rozpaczliwym, beznadziejnym położeniu.Przegrał i wie o tym.- Zwrócił się do Jo-Beth: - Ucieszysz się, kiedy ci powiem, że odwołuję pogoń idącą za Katzem.Już wiemy, gdzie jest Fletcher.A tam gdzie jest Fletcher, będzie i jego syn.- Już nas nie gonią - powiedziała Tesla.Rzeczywiście, horda zatrzymała się.- Co to znaczy, do diabła?Jej ciężar nie odpowiedział.Podniósł tylko z trudem głowę i popatrzył w stronę supermarketu - był to jeden z kilku sklepów w Pasażu, w którym wybito szyby.- Idziemy na rynek? - zapytała.Chrząknął.- Jak sobie życzysz.Fletcher, pochłonięty przygotowaniami wewnątrz sklepu, podniósł głowę i zobaczył chłopca.Nie był sam: Jakaś kobieta, pół - niosąc go, pół - ciągnąc, prowadziła go przez plac w stronę hałd stłuczonego szkła.Fletcher oderwał się od swych zajęć i podszedł do okna.- Howard? - zawołał.To Tesla podniosła głowę; Howie nie zmarnował cennej energii na ten ruch.Człowiek, który wyszedł ze sklepu, nie wyglądał na wandala.Zresztą nie wyglądał również na ojca tego chłopca; ale ostatecznie Tesla nigdy nie miała talentu do wyszukiwania rodzinnego podobieństwa.Był to wysoki mężczyzna o żółtawej cerze; sądząc po jego niepewnym chodzie, był w równie kiepskim stanie jak jego potomek.Ubranie miał zupełnie mokre, jak zauważyła.Szczypanie w zatokach powiedziało jej, że to benzyna.Idąc, zostawiał na podłodze strumyczek tej cieczy.Nagle przeraziła się, że pościg doprowadził ich prosto w ramiona szaleńca.- Niech się pan nie zbliża - powiedziała.- Muszę porozmawiać z Howardem, zanim przyjdzie dżaff.- Kto?- Ten, kogo tu przyprowadziliście.Jego i jego armię.- Nie można było inaczej.Z Howiem jest bardzo źle.To stworzenie na plecach.- Niech no zobaczę.- Żadnych zapałek ani zapalniczek - ostrzegła Tesla - albo zaraz mnie tu nie będzie.- Rozumiem - powiedział, unosząc dłonie jak magik, który udowadnia, że nie planuje żadnych sztuczek.Tesla kiwnęła głową na znak, że może do nich podejść.- Niech go pani położy.Zrobiła, jak jej polecił; jej mięśnie aż zaśpiewały z ulgi.Gdy tylko Howie znalazł się na ziemi, ojciec chwycił oburącz pasożyta.Ten rzucił się gwałtownie i jeszcze mocniej zacisnął odnóża wokół swojej ofiary.Howie, ledwie przytomny, walczył o oddech.- Ten gad go zabija! - krzyknęła Tesla.- Niech go pani złapie za łeb!- Co?!- Przecież pani słyszała! Trzeba mu przytrzymać łeb!Spojrzała na mężczyznę, potem na gada i wreszcie na Howarda.Trzy mgnienia oka.W czwartym chwyciła gada.Wżarł się paszczęką w kark Howie'ego, ale zwolnił ją na chwilę, by wbić ją w rękę Tesli.W tym momencie skąpany w benzynie człowiek szarpnął.Bestia odpadła od ciała chłopca.- Puszczaj! - krzyknął mężczyzna.Nie potrzebowała zachęty - jednym szarpnięciem uwolniła ręce za cenę strzępu ciała, który pozostał w paszczy zwierzęcia.Ojciec Howie'ego rzucił je za siebie, do sklepu, gdzie uderzyło w piramidę puszek, a one runęły na zwierzę.Tesla oglądała swoją rękę.Dłoń miała przebitą pośrodku na wylot.Nie ją jedną zainteresowała ta rana.- Czeka panią podróż - powiedział mężczyzna.- Cóż to, wróży pan z ręki?- Chciałem, żeby chłopiec jechał za mnie, ale teraz widzę, że.pani zajmie jego miejsce.- No, no, mój panie, zrobiłam wszystko, co mogłam.- Nazywam się Fletcher.Błagam, niech mnie pani teraz nie porzuca.Ta rana przypomina mi, jak nuncjo po raz pierwszy mnie skaleczyło.Pokazał jej swoją dłoń; rzeczywiście była tam blizna, zupełnie, jakby ktoś przebił rękę gwoździem.- Muszę pani powiedzieć o wielu sprawach.Howie nie chciał słuchać, ale wiem, że pani tak nie postąpi.Nie, na pewno nie.Jest pani częścią tej historii.Urodziła się pani po to, żeby teraz być tutaj, ze mną.- Nic z tego nie rozumiem.- Będzie się pani zastanawiać nad tym jutro.Teraz niech pani działa.Proszę mi pomóc.Mamy bardzo mało czasu.- Muszę pana ostrzec - powiedział Grillo, wioząc Hotchkissa w stronę Pasażu.- To, co widzieliśmy, te stwory, które wydostały się z głębi ziemi, to dopiero początek.Po Grove grasują dziś stworzenia, jakich nigdy przedtem nie widziałem.Zwolnił, ponieważ dwóch pieszych przekraczało jezdnię, dążąc tam, skąd dochodził zew syren.Nie byli sami.Zewsząd nadchodzili inni, kierując się w stronę Pasażu, jakby wybierali się do wesołego miasteczka.- Niech im pan powie, żeby wracali do domu - powiedział Grillo; wychylił się z samochodu, wykrzykując ostrzeżenia.Ale nikt nie zwracał uwagi na niego ani na Hotchkissa.- Jeśli zobaczą to, co ja widziałem, wybuchnie straszna panika - stwierdził Grillo.- Może to im dobrze zrobi - powiedział z goryczą Hotchkiss.- Przez tyle lat uważali mnie za wariata, dlatego że zamurowałem wejście do pieczar.Dlatego że mówiłem, że śmierć Carolyn to było morderstwo.- Nie rozumiem.- Moja córka, Carolyn.- Co się z nią stało?- Powiem panu innym razem, Grillo.Kiedy będzie czas na łzy.Wjechali na parking przy Pasażu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]