[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przytrzecim padają drzewa.Zbieraliśmy rozsypane książki i notatki Słonego.Spomiędzy kart potężnegotomu oprawnego w skórę wysunął się obrazek owalny kawałek deseczki, naktórym ktoś namalował portrecik kobiety.Podniosłem go i obejrzałem ciekawie.Było coś znajomego w tej twarzy.Kształt oczu i zarys trójkątnego podbródka.Sposób trzymania głowy i dumne spojrzenie.Choć włosy kobiety miały kolorciepłego ciemnego brązu, a oczy były czarne jak noc, nie miałem wątpliwości, nakogo patrzę.Podałem znalezisko Jagodzie.Prawie mi je wyrwała.Patrzyła długona wizerunek. To twoja matka?Oczywiście w tej chwili ryzykowałem, że znów się obrazi, zarzuci mi wścib-stwo i każe pilnować swoich spraw.Kiwnęła tylko głową, potwierdzając mojeprzypuszczenie.Pomyślałem, że Jagoda ma szczęście, skoro został jej po matcechociaż ten mały portrecik.Moje wspomnienie o mamie, chociaż troskliwie pielę-gnowane, przez lata zacierało się coraz bardziej i teraz już prawie nie pamiętałem,139jak wyglądała.Zaglądałem Jagodzie przez ramię.Obrazek miał dookoła jaśniej-szą obwódkę.Widocznie kiedyś oprawiony był w ramkę.Zastanowiło mnie coś.Uwieczniona kobieta miała na sobie bardzo bogatą suknię i całe mnóstwo klej-notów.Przymarszczany gors wyszywany był gęsto perełkami, tak samo jak siatkaprzytrzymująca włosy.Na palcach lśniło kilka pierścieni, szyję otaczał misternyłańcuszek ozdobiony drogimi kamieniami.Ta dama nie wyglądała na kogoś, ktochodził piechotą.I nie wyglądała też na żonę kogoś takiego, jak Słony.Piaskowniczka stojąca na stole przewróciła się od wstrząsu i piasek do susze-nia atramentu wysypał się na blat szerokim wachlarzem.Jagoda palcem nakreśliłana nim kilka znaków.Nie wiedziałam, że on to jeszcze ma. Dawno umarła? to wyrwało mi sięzupełnie spontanicznie.Jagoda rzuciła mi zdumione spojrzenie.Nie umarła.Ujrzałem, jak twarz dziewczyny kurczy się, jakby na wspomnienie doznanejkrzywdy, ale w oczach miała bunt.Zaczęła na nowo pisać, bazgrząc z pasją ko-lejne znaki.Coś się w niej rozsypało.Za dużo się wydarzyło tego dnia.Aamią,gniew ziemi i ta podobizna matki.Naiwny jesteś.Wcale nie umarła.Odeszła, bo nie mogła wytrzymać z ojcem.W miarę jak Jagoda pisała, odczytywałem historię nieudanego związku Mów-cy z panną wysokiego rodu.Jagoda stawiała znak za znakiem.Miejsce na piaskuskończyło się bardzo szybko i dziewczyna sięgnęła na powrót po tabliczkę.A po-tem po następne.Gdy i te pokryły się w całości zamaszystym pismem Jagody,przenieśliśmy się wreszcie na piasek przed domem.Od czasu do czasu zadawałemjakieś pytanie, a Jagoda odpowiadała na wszystkie.Nadrabialiśmy cały straconyczas, gdy dzielił nas mur wzajemnej niechęci.Dopiero teraz zobaczyłem, jak niewiele wiedziałem o Słonym i jego bliskich.Słony nawet nie był właściwie Słonym, a panem na Solnych Polanach.Synemksięcia i dziedzicem fortuny.Kto by mógł przypuszczać? Nie cierpieli się z żo-ną serdecznie, połączeni węzłem dla zysków i prestiżu.Gdy urodziła się Jagoda,związek rozpadł się ostatecznie.Mogłem się domyślać, że Jagoda nie miała ła-twego życia w zamku dziadka.Nie była chłopcem ani ładną dziewczynką zdat-ną do korzystnego mariażu z innym wysokim rodem.Słony wyślizgiwał się jakmógł, z twardej garści ojca, korzystając z ochrony Kręgu.Ciągnęło się to latami.Prawdziwy skandal wybuchnął, gdy podczas jednej z podróży na wybrzeże Mo-rza Syren spotkał Księżycowy Kwiat.Słony zrzekł się tytułu i praw do majątkuna rzecz młodszego brata, by pojąć za żonę zwykłą, niepiśmienną rybaczkę.Między nimi jest różnica dziesięciu lat pisała Jagoda z oburzeniem malują-cym się na twarzy. Dał się złapać na przynętę zrobioną z cycków.A ona rodzimu bachory, jednego za drugim i jest zadowolona, bo ma męża maga.Może Jagoda wyłowiła moją opinię wprost z głowy, a może miałem ją wypi-saną na twarzy.Dość, że zaczerwieniła się okropnie.Rzuciła spłoszone spojrzenie140w stronę maty, gdzie zmęczony zabawą Tygrysek spał w najlepsze.Starła szybkobachory, a potem całą resztę. Mój ojciec robił uprzęże dla koni, cięciwy i siodła.Matka zajmowała siędomem.Nie jestem pewien, czy oboje umieli czytać wypisałem to staranniew powietrzu. Nie jestem szlachetnie urodzony i wcale mi tego nie brak.Jagoda zastanawiała się chwilę.Nie wyglądasz na wieśniaka. Ani ty na księżniczkę.Nie chciałem być złośliwy, a Jagoda chyba to wyczuła.Wyrównała dłoniąpiasek i napisała:Księżniczka wie, gdzie leżą nożyczki.Może złamać zasady i obciąć włosy sy-nowi chłopa.Założyłem ręce za plecy i ukłoniłem się bardzo nisko. To będzie prawdziwy zaszczyt, pani.* * *Naprawdę całkiem dobrze strzygła.Poza tym zupełnie niezle grała w ka-myczki.I potrafiła robić zwierzątka, łącząc rozmaite owoce za pomocą patycz-ków.Nie dość, że ładne, to jeszcze jadalne.Po pewnym czasie poukładaliśmy wszystkie rzeczy, które rozsypały się, po-spadały z półek lub poprzewracały.Zabawialiśmy Tygryska, graliśmy w różnegry i pisaliśmy do siebie, zupełnie jak normalni ludzie.Woskowe tabliczki okaza-ły się mało praktyczne.Nasypałem piasku na płaską miskę, by Jagoda mogła nanim stawiać znaki.Chętnie korzystała z ułatwienia.W pewnej chwili napisała:Myślałam właśnie, jaki jesteś podobny do Pożeracza Chmur, a jednocześnieinny.Zabawne. To on jest podobny do mnie sprostowałem.Raptem Jagoda drgnęła, jakby ktoś ją ukłuł szpilką.Uderzyła się dłonią w usta,robiąc przestraszone oczy. Co się stało?Potrząsnęła miską, zacierając poprzedni napis.Szybko nakreśliła następny:Na otchłań i demony! Pożeracz Chmur.Miałam się z nim spotkać dzisiaj naklifie.Już dawno powinnam tam być. To już pewnie nie czeka.Tak jak przypuszczałem, pocieszyła się błyskawicznie.Zwłaszcza, że Tygry-sek domagał się jedzenia i trzeba było się nim zająć.Potem wymyślił zabawę141polegającą na wzajemnym karmieniu się z zamkniętymi oczami.Pękaliśmy ześmiechu, bawiąc się jak małe dzieci.Ku uciesze Tygryska, oboje z Jagodą usiło-waliśmy po omacku podać sobie do ust po kawałku melona, niesamowicie upapra-ni sokiem.I właśnie tę chwilę musiał wybrać zlekceważony adorator, by zjawićsię na progu.Jeśli napiszę, że Pożeracz Chmur był wściekły, to jeszcze będzie za mało.Stał przed nami na rozsuniętych i ugiętych nogach, jak zapaśnik gotujący się dozwarcia.Palce zagiął niczym szpony, aż na dłoniach wystąpiły wyraznie ścięgna.Poszarzał pod opalenizną.Jego napięte mięśnie rysowały się pod skórą jak grubewęzły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]