[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokulski ze-rwał się z krzesła, inni siedzieli.Więc znalazł się sam z panną Iza-belą w ogrodzie i znowu powrócił mu ten spokój, jaki miał zawszew jej obecności.W połowie alei odezwała się panna Izabela:638LALKA- Bardzo mi żal będzie Zasławka. %7łal?. - pomyślał Wokulski,a ona prędko mówiła dalej:- Muszę już jechać.Ciocia pisała jeszcze we środę, ażeby wracać,ale prezesowa nie pokazała mi listu, zatrzymała mnie.Dopiero kie-dy wczoraj przybył umyślny posłaniec.- Jedzie pani jutro? - spytał Wokulski.- Dziś po drugim śniadaniu.- odpowiedziała spuszczając głowę.- Dziś!.- powtórzył.Właśnie przechodzili mimo sztachet, za którymi na dziedzińcufolwarcznym stał powóz, ten sam, którym przyjechała panna Izabe-la.Nawet około dyszla furman układał zaprzęgi.Ale na Wokulskimani wiadomość, ani przygotowania do wyjazdu nie zrobiły tym ra-zem wrażenia. No cóż - myślał - kto przyjechał, musi odjechać.Rzecz cał-kiem naturalna.Nawet dziwił go ten spokój.Przeszli jeszcze kilkanaście kroków pod zwieszającymi się ga-łęzmi i nagle - opanowała go straszna rozpacz.zdawało mu się, żegdyby w tej chwili zajechał powóz po pannę Izabelę, on rzuciłby siępod koła i nie pozwoliłby jej jechać.Niechby go roztratowali i niech-by już raz przestał cierpieć.Wnet jednak przyszła nowa fala spokoju i Wokulski znowu dziwiłsię, skąd mu się biorą takie żakowskie myśli.Przecież panna Izabelama prawo jechać, kiedy chce, gdzie chce i z kim jej się podoba.- Długo pani jeszcze zabawi na wsi? - spytał.- Najwyżej miesiąc.- Miesiąc!.- powtórzył.- Czy przynajmniej wolno mi będzie potym miesiącu odwiedzać państwa?.- O tak, bardzo prosimy.- odparła.- Mój ojciec jest wielkimprzyjacielem pana.- A pani?Zarumieniła się i milczała.639Bolesław Prus- Nie odpowiada pani.- rzekł Wokulski.- Nie domyśla się paninawet, jak jest mi drogie każde jej słowo, których tak mało słyszałem.I oto dziś odjeżdża pani nie zostawiając mi nawet cienia nadziei.- Może czas to zrobi - szepnęła.- Bodajby zrobił! - W każdym razie coś pani powiem.Widzi pani,w życiu można spotkać ludzi weselszych ode mnie, eleganckich,z tytułami, nawet z majątkiem większym niż mój.Ale przywiązaniajak moje - chyba pani nie znajdzie.Bo jeżeli miłość mierzy się wielko-ścią cierpień, takiej jak moja może jeszcze nie było na świecie.I nie mam nawet prawa skarżyć się o to na kogokolwiek.Los torobi.Jakimiż bo on dziwnymi drogami prowadził mnie do pani! Ileklęsk musiało spaść na ogół, zanim ja, ubogi chłopak, mogłem zdo-być ukształcenie, które mi dziś pozwala mówić z panią.Jaki traf po-pchnął mnie do teatru, gdzie pierwszy raz zobaczyłem panią.A namajątek, który posiadam; czy może nie złożył się szereg cudów?.Kiedy dziś myślę o tych rzeczach, zdaje mi się, że jeszcze przedurodzeniem naznaczone mi było zejść się z panią.Gdyby mój bied-ny stryj nie kochał się za młodu i nie umarł osamotniony, ja dziś nieznajdowałbym się w tym miejscu.I nie jestże to dziwne, że ja sam,zamiast bawić się kobietami, jak robią inni, unikałem ich dotych-czas i prawie świadomie czekałem na jedną, na panią.Panna Izabela nieznacznie otarła łzę.Wokulski nie patrząc nanią mówił:- Nie dalej jak teraz, kiedy byłem w Paryżu, miałem przed sobądwie drogi.Jedna prowadzi do wielkiego wynalazku, który możezmieni dzieje świata, druga do pani.Wyrzekłem się tamtej, bo mnietu przykuwa niewidzialny łańcuch: nadzieja, że mnie pani pokocha.Jeżeli to jest możliwym, wolę szczęście z panią od największej sławybez pani; bo sława to liczman, za który własne szczęście poświęca-my dla innych.Ale jeżeli się łudzę, tylko pani może zdjąć ze mnie tozaklęcie.Powiedz, że nie masz i nie będziesz miała nic dla mnie i.Wrócę tam, gdzie może od razu powinienem był zostać.640LALKA- Czy tak?.- dodał biorąc ją za rękę.Nie odpowiedziała nic.- Więc zostaję.- rzekł po chwili.- Będę cierpliwym, a pani samada mi znak, że spełniły się moje nadzieje.Wrócili do pałacu.Panna Izabela była trochę zmieniona, ale roz-mawiała ze wszystkimi wesoło.Wokulskiemu znowu powrócił spo-kój.Nie rozpaczał już, że panna Izabela odjeżdża; powiedział sobie,że zobaczy ją za miesiąc, i to mu obecnie wystarczało.Po śniadaniuzajechał powóz; zaczęto się żegnać.Na ganku panna Izabela szep-nęła do pani Wąsowskiej:- Mogłabyś też, Kaziu, już nie dręczyć tego biedaka.- Kogóż to?- Twego imiennika.- Ach, Starskiego.Zobaczymy.Panna Izabela podała rękę Wokulskiemu.- Do widzenia! - szepnęła z akcentem w głosie.Odjechała.Całetowarzystwo stało w ganku patrząc na powóz, który z początku od-dalał się, potem skręcił za stawem, znikł za pagórkiem, znowu uka-zał się i nareszcie został po nim tylko tuman żółtego kurzu.- Bardzo piękny dzień - rzekł Wokulski.- O, bardzo ładny - odparł Starski.Pani Wąsowska spod spuszczonych brwi przypatrywała się Wo-kulskiemu.Powoli rozeszli się wszyscy.Wokulski został sam.Wstą-pił do swego pokoju, lecz wydał mu się bardzo pusty; potem chciałiść do parku, ale coś go stamtąd odepchnęło.Potem przywidziałomu się, że panna Izabela jeszcze musi być w pałacu, i w żaden spo-sób nie mógł zrozumieć, że wyjechała, że jest już o milę od Zasław-ka i że każda sekunda oddalają od niego. A jednak wyjechała! - szepnął.- Wyjechała, więc i cóż?. Poszedłnad staw i przypatrywał się białej łódce, dokoła której błyszczała woda,aż oczy bolały.Nagle jeden z łabędzi, pływających przy tamtym brzegu,spostrzegł go i rozpuściwszy skrzydła, szelestem przyleciał do czółna.641Bolesław PrusI dopiero w tej chwili schwycił Wokulskiego taki smutek, takiniezmierny niezgruntowany smutek, jak gdyby już miał rozstać sięz życiem.Zatopiony we własnej goryczy, Wokulski nie bardzo uważał, cosię dokoła niego dzieje.Mimo to nad wieczorem spostrzegł; że to-warzystwo zasławskie po powrocie z parku jest skwaszone.PannaFelicja zamknęła się z panną Eweliną w jej pokoju, baron był roz-drażniony, a Starski ironiczny i zuchwały.Po obiedzie wezwała Wokulskiego do siebie prezesowa.Na sta-ruszce również było znać ślady irytacji, którą starała się opanować.- Myślałżeś co, panie Stanisławie, o tej cukrowni? - rzekła wą-chając swój flakonik, co było znakiem wzruszenia.- Pomyśl o tym,proszę cię, i pogadaj ze mną, bo już mi zbrzydły te komeraże.- Ma pani jakie zmartwienie? - spytał Wokulski.Machnęła ręką.- Ech! zmartwienie.Chciałabym tylko, ażeby albo skojarzył sięten mariaż Eweliny z baronem, albo żeby się zerwał.Albo niechajsobie jadą ode mnie oni oboje czy Starski.Wszystko jedno.Wokulski spuścił głowę i milczał zgadując, że umizgi Starskiegodo narzeczonej barona musiały już przybrać bardziej widoczne for-my.Lecz cóż jego to obchodziło?- Głupiutkie są te panny - zaczęła po chwili prezesowa.- Im sięzdaje, że jak złapie która bogatego męża, a poza nim przystojnegokochanka, to już wypełni sobie życie.Głupiutkie.Ani wiedzą, żewnet sprzykrzy się stary mąż i pusty kochanek i że prędzej czy póz-niej każda zechce poznać prawdziwego człowieka.A jeżeli się takitrafi, na jej nieszczęście, co ona mu da?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]