[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ci, którzy zostawiając żony, dzieci, majętności szli, żeby, po długich miesiącachpodróży, bić się w żelaznych zbrojach pod zabójczym słońcem Palestyny, a może zginąćlub dostać się do niewoli.Albo powrócić, po latach, i nie znalezć już ani żony, ani dzie-ci, ani posiadłości.Myślał o uporze rzemieślników, którzy rozpoczynali budowanie szalonych katedr,cudów harmonii proporcji i zuchwałości, nie wiedząc nawet, czy ktoś kiedykolwiek do-kończy tego, co oni zaledwie zarysowali; i którzy pod koniec życia kazali się grzebaćw fundamentach, aby nawet po śmierci ich kości podtrzymywały budowle.A poza tym wszystkim niestrudzone dzieło Kościoła, z uporem pragnącego uczynićludzi dobrymi, nawet wbrew ich woli.Takie było chrześcijaństwo, przedsięwzięcie niemożliwe nawet do pomyślenia: cy-wilizacja odnajdująca się w jednej nauce, jednym wzorcu, jednym języku.I która, szczytszaleństwa, wspierała się jedynie na danym słowie, na feudalnym pakcie, rozciągającymsię na wszystkie aspekty życia.Przyznał, że pomimo wszystko był dumny.tak, dumny to odpowiednie słowo, żeżyje w tych czasach.Rozumiał kogoś, kto z tęsknotą wspominał starożytność, opłakiwałład, cnoty obywatelskie.lecz czuł, że nie może dzielić takich tęsknot.Jedyny ład, da-jący się pogodzić z najwyższą wolnością, tkwił w chrześcijaństwie.Obywatelskie cnotyludzi antyku, jeśli to były cnoty, stanowiły efekt dumy i ich owocem było pognębieniewroga.Chrześcijaństwo natomiast, z jego naturalnymi hierarchiami, opartymi na poko-rze i służbie przynosiło braterstwo.Zgodnie, oczywiście, z grzechem pierworodnym.Nie, to nie był ład, jeśli możnaw nim było skończyć jako niewolnik, lub zostać zmasakrowanym w cyrku jedynie dlarozrywki gawiedzi.Jedyną rzeczą z czasów pogańskich, zasługującą na ocalenie, byłopoczucie prawa, i chrześcijaństwo je ocaliło.Pogrążony w takich myślach Konrad spostrzegł, że przybyli na miejsce, dopierokiedy Gaddo ustąpił mu pierwszeństwa w drzwiach.Weszli do swych komnat i zamówili jakieś jadło.Pospiesznie nakryto im stół.Kiedy słudzy wyszli, Konrad wypowiedział zwyczajowe błogosławieństwo i usiedli. Nie jesz? zapytał Gaddo, widząc go zamyślonym. Ten pasztet z bażanta pach-nie smakowicie! Albo ten zając. Ile osób wie o tym wydarzeniu? , przerwał mu Konrad.30 No, ja, następnie arcybiskup, czarownik, ludzie, którzy go pochwycili, ten, którybalsamował ciało, rodzina zmarłej, Szymon Visconti.. Wystarczy.Zadałem głupie pytanie , rzekł Konrad, biorąc się za jedzenie. Kiedy masz zamiar rozpocząć proces czarownika? , zapytał Gaddo. Możliwie najpózniej.Chce się naprzód jaśniej w tym rozeznać. Od czego chcesz rozpocząć?. Chce porozmawiać z każdym, kto w ten lub inny sposób jest wmieszany w tę spra-wę.Począwszy od Szymona Viscontiego. Też coś! Ten wyprze się nawet, że znał Beatrice Sciancati!. Zagram z nim w otwarte karty, bo nie mam tu nic do stracenia. To człowiek wielce potężny!. Boża sprawiedliwość potężniejsza jest od niego.Gaddo pomyślał przez chwilę i powiedział: Zgoda, jak chcesz.Odwiedzimy gojeszcze dzisiaj.W milczeniu kończyli posiłek.Wstając od stołu, Konrad oświadczył: Zrobię sobie godzinny odpoczynek, by mieć jaśniejszy umysł, a zaraz potem od-prawimy mszę: mnie nie obłożono interdyktem.VI.Mdłe popołudniowe światło, sączące się przez alabastrowe okno kaplicy, wspoma-gały wątłe płomyki woskowych świec, rozjaśniające ołtarz.Dwa rodzaje światła, nakła-dając się na siebie, rysowały dziwaczne cienie na skupionych twarzach obu celebransów.Ciszę przerywały monotonnie odmawiane półgłosem formułki.Konrad nie mógł się jednak skupić na tym co robił.Byłoby logiczne, gdyby jegomyśli biegły do intrygującego przypadku, do którego rozwiązania został zawezwany.Ale było inaczej.Demon południa wybrał właśnie tę świętą chwilę, by pieścić umysł zakonnikaswymi pokusami.Przed oczami miał nie mszał, lecz ciało Beatrice Sciancati.Leżała tu, na ołtarzu,blada i naga; była martwa, lecz uśmiechała się nieznacznie a jej pierś zdała się oddychać,unosząc się i opadając coraz bardziej.Konrad zamknął oczy i widzenie zniknęło.Znowu je otworzył a ona jeszcze tu była,bliziutko jego rąk.Raz, drugi i trzeci próbował odpędzić ten obraz.Na próżno modliłsię, błagał Boga, by go uwolnił od tej bezwstydnej pokusy.Bezskutecznie.Spróbował znowu, i nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]