[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cor­neille'a z wyrazami uczuć własnych, jakiś L.de M.ofiarował pannie Ludwice de Noirmont, która nie­wątpliwie utwór czytała i zapewne zostawiła w nim brudnopis pisanego właśnie listu.Ona lub ktoś in­ny.Płeć osoby piszącej była nieodgadniona, ale jakiś tajemniczy duch, tkwiący między wierszami, suge­rował kobietę.Być może, owa płacąca siostra pisała do brata i z pewnością w owym momencie nie była już młodą panienką.— Nie do wiary — powiedziała Klementyna i wez­wała Florka.Kiedy przed piętnastu laty bystry chłopiec z pol­skiej wsi przybył do Francji, żyła jeszcze w Noir­mont stara klucznica, bez mała stuletnia.Mimo wieku, trzymała się świetnie, a jedyny mankament jej umysłu objawiał się w pewnym pomyleniu osób.Klementynę brała za siostrę pana hrabiego, doży­wającą wdowieństwa u brata, Florka zaś za swojego własnego wnuka, którego koniecznie chciała uczy­nić pierwszym kamerdynerem.Przez dwa lata czy­niła te starania, po czym umarła, ale dwa lata oka­zały się owocne.— Tyś spisywał kiedyś to wszystko, co ci gadała stara Wiktoryna — rzekła Klementyna bez wstępów do wiernego sługi.— Wiem, bo recepisy mi oddałeś.— Nie całkiem wszystko, proszę jaśnie pani — odparł Florek ze skruchą i żalem.— Głupi byłem i przepuściłem dosyć dużo.Ale przez to spisywanie prawie wszystko pamiętam i gdyby jaśnie pani ka­zała, dopiszę.— Po jakiemu pisałeś?— Pół na pół.I po naszemu, i po francusku, bo języka przy okazji chciałem się nauczyć.Dziwnie może trochę to moje pisanie wypadło.— Nie szkodzi.Przypadkiem z jej gadania może pamiętasz, kto to była i kiedy żyła panna Ludwika de Noirmont?— A tego zapomnieć nie sposób, bo to właśnie była margrabina d'Elbecue, za którą ona jaśnie panią uważała.Z domu panna de Noirmont, owdowiawszy bezdzietnie, tu u brata mieszkała, no, u matki, bo jej matka jeszcze żyła.A brat w Indiach wojował.Zaraz, kiedy to było, jaśnie pani pozwoli, że obliczę, bo do liczenia ona głowy nie miała i wszystkie czasy myli­ła.— Licz głośno.— A dobrze.Dziewięćdziesiąt osiem lat miała, jak tu przybyłem, a w setnym roku umarła, przeto uro­dzić się musiała w roku tysiąc siedemset dziewięć­dziesiątym drugim.Na znak babki Justyna, zaciekawiona już niepo­miernie, zaczęła te daty spisywać.Florek kontynu­ował na głos.— Osiem lat miała, to na pewno, jak już do pos­ługi przy margrabinie przyszła, przeto najlepiej to pamiętała.Margrabina czterdziestki dochodziła.A w ogóle to onaż Wiktoryna, im dawniejsze czasy, tym lepiej pamiętała, kotu na ten przykład mleko w miseczce kazała na swoim sekretarzyku postawić, margrabina znaczy.Wiktoryna stawiała, a kot mle­ko wylał na listy margrabiny i cała awantura z tego wynikła.Na brata się złościła, bo jego długi musiała płacić.Krótko potem umarła, akurat jak hrabia de Noirmont, jej brat, z Indii powrócił, ranny i ciężko chory.Wiktoryna wtedy jedenaście lat ukończyła, wścibskie dziecko to było, a nikt na nią specjalnie uwagi nie zwracał, więcej widziała i zapamiętała niż kto inny.Jedenaście, tedy musiał to być rok tysiąc osiemset trzeci.We dwa miesiące margrabina umar­ła na alterację, przez brata rozzłoszczona.Wiktory­na powiadała, że skarb miał wielki w ręku i zgubił, i z tego ją atak jakiś trafił.Ale że nagle to było, przeto testamentu nie zmieniła i hrabia wszystko po siostrze odziedziczył.— Nadzwyczajne, że tak to pamiętasz — pochwa­liła Klementyna.— Przez naukę języka — wyznał Florek z lekkim zakłopotaniem.— Przepisywałem i poprawiałem, no i tak jakoś w pamięć zapadło.I jeszcze to, że jaśnie pani miała być tą margrabiną.— Dziękuję ci.To mi wystarczy.Zachowaj swoje notatki i, broń Boże, ich nie zgub.Po wyjściu Florka przez chwilę milczała, nie kry­jąc wcale wielkiego przejęcia.— Teraz ci powiem prawdę, którą zapewne sama już odgadujesz — rzekła wreszcie do Justyny.— Mil­czałam, bo nie byłam pewna, czy jakiejś hańby w tym nie ma.A otóż, rzecz nie do wiary, prawo jest przy nas.Diament, o którym mowa w tym ka­wałku listu, istniał naprawdę, sama go w ręku trzy­małam, a lata całe znajdował się w książce, tej rze­komo trującej.Przygotowana już w pewnym stopniu na tę infor­mację, Justyna odczuła jednak wstrząs potężny.— I co.? — spytała bez tchu.— I trzeba go odnaleźć.Gdyby nie należał do nas, do rodziny, dałabym spokój i zachowałabym sekret, ale teraz widzę, że powinno się to uczynić.Tyle że po drodze jakieś dziwne rzeczy się działy i musiał być w to wmieszany ten twój lord Blackhill.To praw­dziwy lord, o to możesz się nie kłopotać, a honor u nich w wielkiej cenie.Posłuchaj zatem.***Godzina, spędzona niepotrzebnie u jubilera, oka­zała się zgoła bezcenna.Mimo oszołomienia nagle uzyskanymi informacjami, Justyna zdołała przypom­nieć sobie całą rozmowę i wszystkie dane o pomoc­niku.Miał narzeczoną.Posiadał także rodziców i za­mężną siostrę, ale Justynie instynkt kazał z tego całego towarzystwa wybrać dziewczynę.Narzeczona mieszkała w Calais i była córką cieśli okrętowego, fachowca wysokiej klasy.Jubiler znał jej nazwisko i adres, bo do pomocnika przychodziły listy.Ukrył tę informację przed policją, pewien był bowiem, że jego pomocnik ze śmiercią klienta nie miał nic wspólnego, i ukryłby ją także przed Justyną, gdyby nie to, że wyrwała mu się w pierwszej chwili.O najwcześniejszym poranku Justyna wyruszyła do Calais, wciąż obarczona pokojówką, kryjącą sta­rannie irytację.Pojąć nie mogła nagłej ruchliwości panienki i wszelkimi sposobami usiłowała dociec jej przyczyn, podejrzewając, że ma związek z nagłą śmiercią wicehrabiego Gastona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •