[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może byś pojechał trochę na wieś? Rzeczywiście gębę masz jak dla Soutina, bracie.- W gruncie rzeczy - powiedział Oliveira - wściekasz się, że cię wyrwałem z twoich chromatycznych onanizmów, z twoich codziennych pięćdziesięciu punktów i że solidarność zmusza cię do łażenia ze mną po Paryżu nazajutrz po pogrzebie.Przyjaciel się smuci - trzeba go rozerwać.- Przyjaciel dzwoni - trzeba się poświęcić.Przyjaciel mówi o szpitalu, no to jazda do szpitala.- Żeby powiedzieć ci prawdę - powiedział Etienne - to z każdą chwilą mniej się tobą przejmuję.Zamiast z tobą, powinienem teraz spacerować z nieszczęsną Luisą.Tej rzeczywiście by się to przydało.- Pomyłka - Oliveira usadowił się na ławce.- Maga ma Osipa, rozrywki, Hugo Wolfa, te tam takie.W gruncie rzeczy ma osobiste życie, chociaż potrzebowałem czasu, żeby sobie zdać z tego sprawę.Ja, przeciwnie, jestem pusty, pełna i olbrzymia wolność, żeby marzyć, wałęsać się, wszystkie zabawki połamane, nie ma o czym mówić.Daj no ognia.- W szpitalu się nie pali.- We are the makers of manners,[119] stary.To bardzo dobre dla l'auscultation.- Tam jest sala Chauffard - powiedział Etienne.- Nie będziemy przecież bez końca siedzieli na tej ławce.- Poczekaj, aż dopalę.(123)POSŁOWIEGra w klasy nie ma jednoznacznego końca; może być czytana co najmniej na dwasposoby: według porządku stron lub według klucza, wyznaczającego zygzakowatą kolejność rozdziałów.Z tych wielu odczytań wynika swoisty stosunek formy do treści.Odłożenie książki nie oznacza ani zakończenia fabuły, ani zamknięcia formy - jest właściwie czymś przypadkowym, prowizorycznym.Pojęcie poslowia staje się w tych warunkach wątpliwe i to, co w tej chwili państwo czytacie, jest raczej „międzysłowiem” - pauzą, po której można przystąpić do kolejnej lektury w poszukiwaniu nowych, jeszcze nie odkrytych znaczeń.Jest rzeczą zdumiewającą, że Gra w klasy, która ukazała się w Polsce w 1968 roku, jako książka autora w owym momencie jeszcze mało znanego, znalazła taki oddźwięk.Może dlatego, że obiektywizuje życie i postawy wobec niego w sposób, który leży na linii naszych własnych poszukiwań.Trudno jest oprzeć się ładunkowi napięcia, jakim przesiąknięta jest ta wielka książka.Dzięki temu, że do końca coś się nam w niej wymyka, że nigdy nie staje się naprawdę przeczytana, wiąże nas ze sobą na zawsze, jak wszystko co nie spełnione.Gdyby Cortázar, prawdziwy nowator literatury naszych czasów, zaczął pisać pół wieku temu, musiałby liczyć się z tym, że - w najlepszym razie - dzieło jego zostanie docenione dopiero z perspektywy lat.Nowatorstwo było wtedy rzeczywistym ryzykiem.Dziś rzecz się ma inaczej.Nowatorstwo jest przykazaniem, misją, od której nie można się uchylić modą, łatwo przechodzącą w epigo-nizm.Misja ta wielu pisarzy poprowadziła na manowce.Cortázar podejmuje się misji i przyjmuje modę, ale już z innej pozycji: nowatorstwo nie jest dla niego wartością absolutną; zastanawia się, co można z nim zrobić.Nowatorstwo nie jako cel sam w sobie, a jako materiał do innych celów - oto propozycja arcynowa.Gra y klasy jest jej rozwinięciem, jej owocem.Syn skromnych Argentyńczyków, Julio Cortázar urodził się w roku 1914 w Brukseli, ale całe dzieciństwo spędził na jednym ze starych przedmieść Buenos Aires.„.Należał do klasy średniej, pochodził z Buenos Aires, był uczniem państwowego gimnazjum, a tych paru rzeczy nie można zrzucić z siebie jakby nigdy nic”.Z pewnością me można.Trzeba znać to miasto, jego stare przedmieścia, całe szeregi niskich domków, bramki i ogródki, żeby zrozumieć wciągający marazm dni - plastikowych kulek nawleczonych na nylonową nitkę, identycznych, gładkich, żadnych, marazm ludzi siedzących na wyplatanych fotelikach przed domkami, popijających mate, mówiących „gorąco”, mówiących „szkodzi na wątrobę”, mówiących „drogo”, mówiących „ma kochankę”, żeby zrozumieć, że o wiele łatwiej jest przyjąć to, co jest, nawet bez aprobaty, nawet z nienawiścią, niż z tym walczyć.Wyrywanie stóp przyklejających się do roztopionego, buenosaireńskie-go asfaltu wymaga olbrzymiego wysiłku, ale jest to walka o życie, a w takiej walce siły podwajają się, i może właśnie ten marazm, ten rozpalony asfalt, ta gęstość leniwie płynącej, brązowej La Płaty, ta rozpacz, dodały Cortázarowi sił.Rzecz jasna, że od początku niewiele miał wspólnego ze swymi kolegami, którzy „nigdy nie mogli zrozumieć dziwaka, uparcie pakującego palce do elektrycznego wiatraczka”, chłopca, który nie umiał z nimi mówić: „jak to, więc tylko poranna kawa i pierwsze zwierzenia seksualne miałyby nas łączyć?”.Był samotny, był inny, wiele czytał, wiele studiował, wiele myślał, trochę pisał, zadawał sobie pytania, kontestował, szukał, szukał, szukał.Były to czasy, gdy na literackiej arenie Argentyny pojawił się Borges i powiedział „stop” pewnej manierze pisania (można ją nazwać klasycyzującą, patriotyczno-opisową, obarczoną nadmiarem przymiotników), uchylając drzwi dla czegoś nowego.Pierwszym, który podszedł do tych drzwi po to, aby pchnąć je i otworzyć na oścież, był Julio Cortázar.Porzucając swój dotychczasowy nieśmiały i grzeczny sposób pisania, mając trzydzieści siedem lat, w roku 1951 wystartował z Bestiarium, tomikiem opowiadań w zdecydowany sposób łamiących literackie konwencje „noweli klasycznej”.Opowiadania te prawie niezmiennie zaczynają się od zwykłych, codziennych, z wielką dbałością o szczegóły opisanych realiów, w których występują zwykli, codzienni ludzie.W jakimś momencie okno się otwiera, wpada przez nie metafizyczny wiatr, tok opowiadania pęka, normalność załamuje się i od tej chwili obowiązuje nas już tylko logika lub bezlogika snu.Tak właśnie jak we śnie zakończenie jest przeważnie otwarte: weszliśmy do tego pokoju, ale nas w nim nie ma, czekała tam na nas Ala, ale może to nie była Ala, tylko koza i nie czekała, tylko pasła się na łące, chociaż to nie była łąka, tylko zawieszona w powietrzu rozmowa, a w ogóle to było co innego i działo się po naszej śmierci albo w naszej wyobraźni, albo w ogóle się nie działo.Pytany w wywiadach o swoje opowiadania, Cortázar powiedział, że nie umie ich wytłumaczyć, są to przeważnie na gorąco notowane sny.Iluż pisarzy, męczących się nad białymi kartkami, dałoby pół życia za takie sny i taką umiejętność niezatracenia niczego z ich nastroju, z ich nieuchwytności w chwili przelewania ich na papier.Wstecz trudno jest docenić „wychylanie się” młodego, nieznanego pisarza, który w zacofanym, ciepłą wodą płynącym kraju pozwala sobie wydać tom takich opowiadań.Dziwnym trafem nie przechodzą one niezauważone.Pewna część krytyki i garść publiczności zwraca uwagę na Cortázara i zaczyna śledzić jego literackie perypetie.Po Bestiarium następuje długa przerwa.Cortázar przenosi się na stałe do Paryża.Nie jest to błahe posunięcie.Do wszelkich trapiących go trudności dołącza się nowa, trudna decyzja, decyzja „wykorzenienia”.Że nie pogodził się nigdy z tym wykorzenieniem, ci, którzy właśnie skończyli Grę w klasy, wiedzą doskonale.„Ja, sfrancuziały Argentyńczyk” - powie o sobie Oliveira.„Tak oto Paryż niszczy nas powoli, mieląc drobniutko, wraz z przywiędłymi kwiatami, niszczy nas swym ogniem bez koloru (.)”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]