[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypomniało jej się, co mówiła w zeszłym roku Karen Aucoin, gdy wracały razem ze szkoły.Ale prawie na pewno nie było to prawdą, a ojciec przecież nawet jej nie pocałował.W głowie Jessie rozległ się głos matki, głośny i pełen gniewu: Jest takie przysłowie: wóz ma cztery koła, ale smaruje się to, które piszczy.Czuła wilgotną gorącą plamę na swoich pośladkach, ciągle się ona rozszerzała.Tak – pomyślała Jessie.– Chyba to prawda.Smaruje się rzeczywiście to koło, które piszczy.– Tatusiu.Uniósł rękę, czyniąc gest, który wykonywał często przy stole jadalnym, gdy matka albo Maddy (zwykle matka) zaczynały się z nim o coś sprzeczać.Jessie nie pamiętała, by kiedykolwiek skierował ów gest pod jej adresem, i poczucie, że stało się coś strasznego, niewybaczalnego, że zajdą fundamentalne, nieodwracalne zmiany będące rezultatem jakiegoś okropnego błędu (prawdopodobnie włożenia letniej sukienki), jaki Jessie popełniła – jeszcze wzrosło.Ogarnął ją tak głęboki smutek, że poczuła, jak w jej ciele poruszają się niewidzialne palce, które ugniatają bezwzględnie jej żołądek.Dostrzegła kątem oka, że spodenki gimnastyczne ojca są przekrzywione.Coś spod nich wystawało, coś różowego, i na pewno nie był to trzonek śrubokręta.Nim zdążyła odwrócić oczy, Tom Mahout pochwycił jej spojrzenie i prędko poprawił spodenki, a różowy przedmiot zniknął.Na jego twarzy pojawił się przelotny wyraz niesmaku, a Jessie znów poczuła ściskanie w żołądku.Ojciec najwyraźniej wziął jej przypadkowe spojrzenie za nieprzystojną ciekawość.– To, co się przed chwilą stało.– zaczął i odchrząknął.– Musimy o tym pomówić, Kruszyno, ale nie w tej chwili.Leć do domu i przebierz się, może weź także prysznic.Pośpiesz się, żebyś zdążyła na koniec zaćmienia.Jessie przestała się zupełnie interesować zaćmieniem, choć nigdy by się do tego nie przyznała.Zamiast tego skinęła głową i popatrzyła na ojca.– Nie masz do mnie żalu, tatusiu?Sprawiał wrażenie zdziwionego, zdenerwowanego, mającego się na baczności – a Jessie znów poczuła, że w jej ciele poruszają się rozgniewane dłonie, ugniatające jej żołądek.i raptem zrozumiała, że ojciec ma takie samo poczucie winy jak ona, może nawet większe.W chwili jasności nie zmąconej przez jakikolwiek głos z wyjątkiem własnego, pomyślała: Jak mógłbyś mieć żal?! Przecież to ty zacząłeś!– Nie – odpowiedział, ale ton jego głosu niezupełnie ją przekonał.– Zupełnie nie, Jessie.A teraz leć do domu i doprowadź się do porządku.– Dobrze.Usiłowała się uśmiechnąć, usiłowała tak mocno, że nawet jej się udało.Ojciec wyglądał przez chwilę na zdziwionego, po czym odwzajemnił uśmiech.Poczuła lekką ulgę, a dłonie ściskające jej żołądek rozluźniły się na pewien czas.Ale gdy dotarła do dużej sypialni na piętrze, którą dzieliła z Maddy, niepokój powrócił.Najgorszy ze wszystkiego był lęk, że ojciec opowie matce o tym, co się stało.I co pomyśli wtedy matka?To cała Jessie, prawda? Nasze piszczące koło.Sypialnię podzielono na dwie części sznurkiem do bielizny, co przywodziło nieco na myśl dziewczęcy obóz harcerski.Jessie i Maddy powiesiły na sznurku arkusze bristolu i wyrysowały na nich kredkami Willa barwne wzorki.Dzielenie pokoju i kolorowanie białych płaszczyzn było niegdyś znakomitą zabawą, lecz teraz uderzyło Jessie jako głupie i dziecinne, a ponadto jej własny wielki cień tańczący na środkowym arkuszu wyglądał naprawdę przerażająco, przypominał cień potwora.Nawet wonny aromat żywicy, który zwykle lubiła, wydał jej się w tej chwili ciężki i zanadto natrętny, niczym odświeżacz powietrza w sprayu, mający zamaskować nieprzyjemny fetor.A taka właśnie jest przecież nasza Jessie, zawsze niezadowolona, dopóki nie urządzi wszystkiego po swojej myśli.Nigdy nie podobają jej się cudze pomysły.Nigdy nie ma z nią spokoju.Jessie pośpieszyła do łazienki, jakby chciała prześcignąć ów głos, choć słusznie odgadła, że nie będzie w stanie.Zapaliła światło i jednym prędkim ruchem ściągnęła sukienkę przez głowę.Cisnęła ją do kosza z brudną bielizną, zadowolona, że się jej pozbyła.Z rozszerzonymi oczyma spojrzała na siebie w lustrze i zobaczyła twarz małej dziewczynki z fryzurą dorosłej kobiety, fryzurą w nieładzie, z pasemkami włosów opadającymi luźno na policzki.Ujrzała także płaską pierś i wąskie biodra małej dziewczynki, lecz już niedługo miało się to zmienić.Właściwie już się zmieniło i spowodowało, że z ojcem stało się coś, co nie powinno się stać.Nie chcę mieć cycków i okrągłych bioder – pomyślała ponuro.– Czy kobiety chciałyby je mieć, gdyby wiedziały, do czego to prowadzi?Nagle przypomniała sobie o mokrej plamie na tylnej części majtek.Ściągnęła je – tanie bawełniane majteczki, niegdyś zielone, teraz tak sprane, że prawie szare – i podniosła z ciekawością do góry, rozchylając palcami gumkę.Z tyłu rzeczywiście coś było, owszem, i na pewno nie pot.Nie wyglądało to zupełnie jak pasta do zębów.Przypominało raczej gęsty perłowoszary detergent do mycia naczyń.Jessie pochyliła głowę i pociągnęła z ciekawością nosem.Poczuła lekki zapach kojarzący się z wonią jeziora w gorący bezwietrzny dzień, a jednocześnie z zapachem studni.Zaniosła raz ojcu szklankę wody, która pachniała szczególnie mocno, i spytała, czy to czuje.Pokręcił głową.– Nie – odpowiedział pogodnie – ale to nic nie znaczy.Po prostu palę za dużo.Domyślam się, że to zapach minerałów śladowych, Kruszyno.Jest ich sporo i twoja matka musi wydawać fortunę na płyn zmiękczający, ale są zupełnie nieszkodliwe, daję słowo.Minerały śladowe – pomyślała w tej chwili Jessie i znów pociągnęła nosem.Nie miała pojęcia, dlaczego ta delikatna woń tak ją fascynuje.– Minerały śladowe, to wszystko.Zapach.Nagle odezwał się bardziej pewny siebie głos.W dniu zaćmienia przypominał on trochę głos matki (przede wszystkim zwracał się do Jessie per „dziubdziuniu”, podobnie jak Sally, gdy irytowała się na córkę z powodu jakichś zaniedbań domowych), lecz Jessie uważała go w istocie za własny dorosły głos.Brzmiał on bardzo donośnie i wojowniczo, co rozdrażniło nieco Jessie, ale chyba głównie dlatego, że ściśle biorąc, głos ten pojawił się tym razem za wcześnie.Odezwał się jednak i robił wszystko, co mógł, by postawić ją z powrotem na nogi.Jego metaliczne brzmienie wydało jej się dziwnie kojące.To właśnie to, o czym mówiła Cindy Lessard, to sperma, dziubdziuniu.Chyba powinnaś się cieszyć, że wylądowała na twojej bieliźnie, a nie gdzie indziej, ale nie wmawiaj sobie, że to zapach jeziora, minerały śladowe czy coś w tym stylu.Karen Aucoin to idiotka, żadna kobieta nie poczęła nigdy dziecka w gardle, ale Cindy Lessard nie jest idiotką.Chyba widziała to na własne oczy, a teraz ty to widzisz.Męskie nasienie.Spermę.Poczuwszy nagłą odrazę – nie tyle przez to, czym to było, ale skąd się wzięło – Jessie cisnęła majtki na sukienkę.Przed jej oczami przemknęła wizja matki piorącej brudne rzeczy w wilgotnej pralni w piwnicy; wyobraziła sobie, że matka wyciąga z kosza właśnie tę parę majtek i spostrzega właśnie tę plamę.Co sobie wtedy pomyśli? Cóż, pomyśli, że kłopotliwe piszczące koło zostało wreszcie nasmarowane.Wstręt Jessie zmienił się w trwogę i poczucie winy, szybko wyjęła majtki z kosza.Natychmiast poczuła intensywny kwaskowaty odór, ciężki i mdlący.Ostrygi i skóra potarta miedzią – pomyślała i to wystarczyło.Upadła na kolana przed muszlą klozetową, trzymając majtki w zaciśniętej pięści, i zwymiotowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]