[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od naszego przybycia upłynęło chyba ze dwie niedziele, gdy poprosił mnie syn gubernatora, abym z nim wybrał się na łowy, na co chętnie przystałem.Był to człowiek krzepki, wytrzymały na upał panują­cy w tych stronach, alem ja wkrótce tak osłabł, choć się zbytnio nie wysilałem, że gdyśmy weszli w las, pozostałem za nim daleko w tyle.Właśnie chciałem przysiąść i odpocząć na brzegu rwącego potoku, który już od niejakiego czasu zwrócił moją uwagę, kiedym posłyszał szmer jakiś na mojej drodze.Obejrzałem się i prawiem skamieniał.Zobaczyłem bowiem straszliwego lwa.Szedł prosto na mnie i pojąłem jasno, że o pozwolenie nie prosząc, chce najłaskawiej pożreć mnie na śniadanie.Strzelba moja była naładowana śrutem na zające.Nie czas było jednak na przydługie namysły w tej srogiej opresji, postanowiłem tedy dać ognia do bestii, mając nadzieję, że lwa spłoszę lub nawet zranię.Nie zdążyłem jednak dobrze wycelować, tak żem tylko lwa rozwścieczył, i zwierz skoczył na mnie z zaciekłością.Bez zastanowienia, mimo woli, rzuciłem się do niemożliwej zda się ucieczki.Odwróciłem się od lwa i — dreszcz mi przelatuje po karku na samą myśl o tym po dziś dzień! — ujrzałem o parę kroków przed sobą paskudnego krokodyla, który już rozwarł swą straszną paszczę, aby mnie połknąć.Wyobraźcie sobie, panowie, tę okropną okolicz­ność! Za mną — lew.Przede mną — krokodyl.Na lewo — rwący potok.Na prawo — przepaść, a w niej, jak mi o tym później powiedziano: najjadowitsze w świecie węże! Ogłupiałem, co w takim położeniu przytrafić się mogło i Herkulesowi — po czym przypadłem do ziemi.Tylko to błysło mi w gło­wie : — Czekajże, bratku! Albo poczujesz kły rozju­szonego drapieżnika, albo przytrzaśnie cię paszcza krokodyla!Ale w tym momencie usłyszałem głośny i całkiem nieoczekiwany chrzęst.Ośmieliłem się unieść głowy i — co powiecie, panowie? — ujrzałem ku mej niewymownej radości, że rozjuszony lew rzuciwszy się na mnie wtedy akurat, gdym do ziemi przypadł, w rozpędzie dał susa nade mną — wprost w paszczę krokodyla! Teraz łeb jego tkwił w gardzieli kroko­dyla i szarpali się w przód i w tył, chcąc się od siebie odczepić.Zerwałem się w samą porę! Wyciągnąłem mój kordelas i jednym zamachem odrąbałem łeb lwu.Drgające cielsko zwaliło mi się do nóg.Potem końcem mojej strzelby wepchnąłem łeb lwi tak głęboko w paszczę krokodyla, aż ten zadławił się i nędzną śmiercią zginął.Wkrótce po mym tak znakomitym nad dwoma straszliwymi przeciwnikami zwycięstwie nadszedł mój towarzysz, wielce ciekaw, co mnie tak długo zatrzy­mało.Po obopólnych powinszowaniach zmierzyliśmykrokodyla i przekonaliśmy się akuratnie, że miał długości czterdzieści stóp i siedem cali.Gdy gubernator dowiedział się z naszej opowieści o tej niezwyczajnej przygodzie, posłał wóz i ludzi po oba zwierzęta.Kuśnierz-tubylec wyprawił mi z lwiej skóry kapciuch, z któregom świadczył potem poniektórym moim cejlońskim przyjaciołom.Resztęskóry zaś podarowałem, do Holandii powróciwszy, tamtejszym burmistrzom, którzy z wdzięczności za to chcieli mi uczynić gwałtem dar z tysiąca dukatów, od czegom się z trudem tylko wymówił.Skóra krokodyla wypchana wedle wszelkich prawideł sztuki jest osobliwością muzeum w Amsterdamie, a prze­wodnik po nim zwykł każdemu zwiedzającemu przy­godę moją opowiadać.Za każdym jednak rażeni pozwala sobie dołożyć do niej to i owo, na czym niemało cierpi prawda i wiarogodność tego zdarzenia.Rozpowiada chętnie, że lew przedarł się skokiem skroś krokodyla, a monsieur — ów sławny na cały świat pan baron, tak bowiem zwykł mnie na­zywać — odrąbał mu łeb, gdy lew go tylko wychy­lił, a wraz ze łbem i kawał krokodylego ogona, na trzy stopy długi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •