[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Paragon” usłyszał, jak Brashen okrąża kadłub, potem wskakuje na trap i wchodzi po nim.W następnej chwili statek poczuł, że mężczy­zna stąpa po jego pokładzie, rozważnie trzymając się starego relingu.Od ostatniego razu upłynął już tak długi czas, że chodzący po jego de­skach człowiek wydał mu się czymś bardzo niezwykłym.Marynarz stawiał mocne męskie kroki, a równocześnie gramolił się z trudem, gdyż pokład wyciągniętego na piasek żaglowca opadał stromo.Wresz­cie wspiął się po pochyłych deskach i dotarł do drzwi dziobówki.- Nie bardziej niż podczas mojej ostatniej tu bytności - zauwa­żył głośno, prawie wesoło.- Zresztą, i tak tylko trochę - dodał.- Niesamowite, jaki jesteś krzepki mimo tak wielu lat wietrzenia.- Niesamowite - przyznał “Paragon”, próbując nie mówić po­sępnym tonem.- Od twojej ostatniej wizyty nikt nie chodził po mo­im pokładzie, pewnie więc znajdziesz tu wszystko, co zostawiłeś.Ty­le że trochę bardziej wilgotne.Słyszał i czuł, jak mężczyzna chodzi po dziobówce, a później po kwaterach kapitańskich.- Hej! Mój hamak ciągle tu jest - dotarł do “Paragona” podnie­siony głos Brashena.- Nadal wygląda całkiem solidnie.Zapomniałem już o nim.Pamiętasz? Zrobiłem go ostatnim razem, gdy tu byłem.- Tak, pamiętam - odkrzyknął statek, po czym lekko się uśmiechnął.Lubił, jak powracały przyjemne wspomnienia.Brashen rozpalił wtedy na piasku małe ognisko i pijackim tonem opowiadał o meto­dach tkania hamaków.Ręce galionu, o tyleż większe od ludzkich drża­ły, gdy młody marynarz usiłował nauczyć je koniecznych węzłów.“Czy nikt cię przedtem nie dotykał?”, zapytał wówczas pijany Brashen z oburzeniem, kiedy “Paragon” zamachał rękoma.“Nie, nikt.Przynajmniej nie w taki sposób.Kiedy byłem młody, przynoszono na mnie hamaki, nikt wszakże nigdy nie pokazał mi, jak się je wykonuje”, odparł.Teraz przypomniał sobie, że wiele razy od ostatniej wizyty Bra­shena wyobrażał sobie, jak tka hamak.Machał pustymi rękoma w powietrzu i był to jego jedyny sposób walki z szaleństwem.Wiedział, że marynarz zzuł buty w kapitańskiej kajucie.Z powo­du pochyłej podłogi natychmiast zsunęły się w ten sam róg, w który ześlizgiwały się wszystkie postawione tu przedmioty.Na szczęście hamak chroniły wbite przez Brashena haki, toteż wisiał w pozycji poziomej.“Paragon” czuł, jak hamak ugina się pod ciężarem męż­czyzny, haki jednakże wytrzymały.Brashen miał rację, zgnilizna rzeczywiście nie bardzo się rozprzestrzeniła.Marynarz najwyraźniej wyczuł, że statek niezwykle pragnie towarzystwa, zawołał bowiem:- Jestem naprawdę zmęczony, “Paragonie”.Pozwól mi się prze­spać kilka godzin, a potem opowiem ci wszystkie moje przygody od naszego ostatniego spotkania.Również moje nieszczęścia.- Mogę poczekać.Prześpij się - odparł uprzejmie.Nie był pew­ny, czy Brashen w ogóle go usłyszał.Fakt ten nie miał właściwie znaczenia.Statek poczuł, jak człowiek mości się w hamaku.Wreszcie chy­ba ułożył się wygodnie, ponieważ zapadła niemal zupełna cisza; do uszu “Paragona” docierały tylko dźwięki ludzkiego oddechu.Te od­głosy nie wystarczały mu za towarzystwo, ale od bardzo wielu mie­sięcy był zupełnie sam, toteż skrzyżował ramiona na gołej piersi i ca­łym sobą słuchał wdechów i wydechów Brashena.* * *Kennit patrzył na Sorcora ponad białym lnianym obrusem ka­pitańskiego stołu.Mat miał na sobie nową jedwabną koszulę w czer­wone i białe prążki, a z uszu zwisały mu krzykliwe kolczyki: syrenki o zielonych szklanych oczach i maleńkich perełkach w pępkach.Pokiereszowana część twarzy ponad brodą wyglądała jak wytarta skóra, a włosy mat przygładził w tył za pomocą olejku, który praw­dopodobnie miał być aromatyczny, lecz pirackiemu kapitanowi przywodził na myśl ryby i piżmo.Starał się jednak niczego po sobie nie pokazać, zwłaszcza że Sorcor i tak czuł się nieswojo z powodu wspólnego posiłku.Etykieta zawsze deprymowała mata; stawał się zdenerwowany i spięty.A etykieta i kapitańska dezaprobata prawdo­podobnie zupełnie sparaliżowałyby jego umysł.“Marietta” zgrzytała lekko, dotykając doku.Młody pirat za­mknął okienko kajuty, by odseparować się od smrodu Łupogrodu, nadal jednak słyszał hałaśliwe odgłosy nocnej zabawy.Na pokła­dzie nie było załogi z wyjątkiem chłopca pokładowego, który zajmo­wał się stołem, oraz marynarza na wachcie.- Dobra - Kennit powiedział chłopcu obcesowo.- Tylko uwa­żaj, jak będziesz czyścił naczynia.Są cynowe, nie blaszane.Chłopiec z tacą opuścił kabinę, zamykając drzwi mocno, lecz z szacunkiem.Przez kilka minut w przytulnej kajucie panowało mil­czenie.Kapitan jawnie przypatrywał się mężczyźnie, który był jego prawą ręką na pokładzie, a także informował go o nastrojach panu­jących wśród załogi.Kennit odchylił się od stołu.Białe woskowe świece wypaliły się już prawie w jednej trzeciej.Między kapitanem i matem leżał spo­rych rozmiarów udziec barani.Większość mięsa zjadł Sorcor; na­wet etykieta nie mogła osłabić jego apetytu wobec każdego jadła lepszego niż pomyje.Ciągle milczący Kennit sięgnął po butelkę z wi­nem i uzupełnił oba kryształowe kielichy na wysokich nóżkach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •