[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przy­chodzę z polecenia generał-majora Luschkego.- Jeżeli generał sądzi - oświadczył Asch zaczepnie - że się z moją grupą ludzi przedrę do niego, to po raz pierwszy się po­myli.- Nie docenia pan generała - powiedział Brack z uśmiechem.- Dotychczas nigdy nie pozwalałem sobie na podobny luksus.Ale skąd mam wiedzieć, czy nawet sam Luschke nie ulegnie temu wielko-niemieckiemu obłędowi?- Generał polecił panu powiedzieć, że może pan pakować manatki.- Dosłownie?- W każdym razie taki był sens jego słów.- Panie Brack - powiedział podporucznik Asch z nieukrywaną nieufnością - jestem wprawdzie przyzwyczajony do nie­oczekiwanych rozkazów generała Luschkego, ale kto mi zagwarantuje, że pańskie dane są istotnie zgodne ze stanem faktycznym?- Pański zdrowy rozsądek, panie Asch.- Ten rozsądek mówi mi również, że taki arcyprusak jakLuschke nie skapituluje tak łatwo.Obawiam się mianowicie, że jego poczucie honoru jest mocniejsze niż jego rozsądek.- Pod tym względem myli się pan, panie Asch.Może to i prawda, że Luschke stawia swój honor ponad wszystko, ale nie jest to człowiek, który by poświęcił dla tego honoru życie swych żołnierzy.Podporucznik Asch cofnął się nieco i z wyczekującą miną oparł się o słup.- Pomówmy ze sobą szczerze, panie Brack.Przecież już przed miesiącem powiedział pan w obecności Luschkego, że wojna jest przegrana i że uważa pan za nonsens kiwnąć w jej obronie choćby palcem.Powiedział pan tak, prawda?- Zgadza się.Czy generał przeciwstawił się temu?- Nie słuchał.- Sądzi pan, że jest głuchy? Nie uważam przecież pana za idiotę, Asch.Myśli pan zupełnie tak samo jak ja, i Luschke wie o tym.On myśli również tak jak my.Tylko nie może tak postę­pować.- Brack, kocham tego człowieka nie jak przełożonego, bo prze­łożonych się nie kocha.Luschkemu jako człowiekowi nie chciał­bym sprawić zawodu.Obawiam się prawie, że mógłbym się dla niego dać zabić.- Rozumiem pana bardzo dobrze.I przyjmuję pełną odpowiedziałalność za to, co panu przekazuję jako bezpośrednie zlecenie generała: Niech pan kończy z tym wszystkim.- Dobrze.Rozpuszczę więc moją baterię i rzucę hasło: Okręt tonie, ratuj się kto może!- Niech pan tak zrobi.- A potem będę się starał przedrzeć.W towarzystwie damy.Chodź pan razem z nami.Przecież zna pan drogę.- Nie pójdę z wami, Asch.Była to ostatnia moja czynność w wielko-niemieckim Wehrmachcie.- Chce się pan oddać do niewoli?- Chcę być nareszcie wolny.Podporucznik Asch przyglądał się Brackowi z uśmiechem.- O ile jestem poinformowany, po tamtej stronie są nie tylko pańskie sympatie, ale również i pańskie banknoty.- Jedno nie wyklucza drugiego.- Nawet wprost przeciwnie.- Mieszkałem w Niemczech u mojej matki.Ojciec mój, który się z nią rozwiódł, ma wielkie posiadłości w Ameryce Południo­wej i jest współwłaścicielem poważnej firmy nowojorskiej.- Pięknie.W takim razie będzie pan spośród nas chyba jedy­nym człowiekiem zadowolonym z kraju swego ojca, a więc ze swojej ojczyzny.- Może - odparł Brack - będę mógł na swój sposób być pomocny kolegom.- Jest pan dżentelmenem - zapewnił Asch z łagodną ironią - ale mimo to liczę na pana.- Proszę mną rozporządzać.- Niech pan pójdzie ze mną.Chcę pana zaznajomić z pew­nym majorem nazwiskiem Hinrichsen.Zetknął nas przypadek, a pewna świnia wrzuciła nas obu i jeszcze stu żołnierzy do wrzącego kotła.Ja sam wyszedłem nietknięty, ale ten Hinrich­sen.- Ciężko ranny?- Tego dokładnie nie wiem.W każdym razie nie wygląda mi to na dziecinną zabawkę.Prawe ramię jakby nadpiłowane, plecy przestrzelone.Czy ma kości pogruchotane - nie wiadomo.- Jeżeli pan sobie tego życzy, będę na niego uważał.- Powinien się pan nim zająć.Jest to bałwan, ale niewątpli­wie bohater.Jeden z ostatnich na tej wojnie.Poza tym.Ale to pana nic nie obchodzi.Zapewne nie zrozumiałby pan tego w ogóle.Dla mnie w tej chwili najważniejsze jest to, żeby go pan nie zostawił samego.- Będę się nim opiekował, zapewniam pana.- No dobrze.Możemy więc rozpocząć polowanie.- Nagonka zrobiła swoje, strzelcy są przygotowani - kto się wychyli, będzie zastrzelony.To, co się teraz robi z Niemcami, jest polowaniem na zające.- Nie dla mnie, ja poluję na odyńca.Pułkownik Hauk, sztywny, szary, blady, siedział jakby nie­obecny obok porucznika Greifera i poruszając jedynie dłoń­mi rozwinął szkic zrobiony ołówkiem.Położył kartkę na kolanach i usiłował ją wygładzić.Greifer pochylił się naprzód i spojrzał na rysunek.- Powinniśmy wkrótce być na miejscu - powiedział porucz­nik i podniósł głowę z miną psa, który coś węszy.- Jeszcze jakieś trzysta metrów prosto przed siebie - oświad­czył Hauk - później na prawo, ulica Wiosenna trzy.Znajdowali się w dużej, rozpostartej na kształt wachlarza wsi, pośrodku szerokiego gościńca.I ta droga, jak wszystkie w owych dniach, była zryta, zmasakrowana, wymęczona.Dookoła leżały strzępy papieru, części umundurowania oraz szczątki skrzyń.Pod płotami stały unieruchomione pojazdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •