[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle że nie mógł sobie tego przypomnieć.Cał­kiem jakby butelki dostarczano mu już w dwóch trzecich puste.Zerknął na naklejkę.To chyba Smocza Krew, Stara Wyborna Whiskey Jimkina Bearhuggera.Tania i mocna; można nią rozpalać ogień, można czyścić sztućce.Nie trzeba pić dużo, żeby się upić.I bardzo dobrze.To Nobby obudził go wiadomościami, że smok pojawił się w mie­ście, a sierżant Colon doznał paskudnego ataku.Vimes siedział i mru­gał jak sowa; ani słowo do niego nie docierało.To oczywiste: fakt, że ziejący ogniem jaszczur skupia spojrzenie na czyichś dolnych par­tiach ciała, i to z odległości kilku stóp, może wzburzyć każdego.Ta­kie przeżycie pozostawi zapewne trwały ślad w osobowości.Wciąż przetrawiał te wieści, kiedy zjawił się Marchewa z koły­szącym się za nim bibliotekarzem.- Widzieliście? Wiedzieliście? - pytał.- Wszyscy widzieli - odparł Vimes.- Wiem o nim wszystko - oznajmił tryumfalnie Marchewa.-Sprowadzono go tutaj za pomocą magii.Ktoś ukradł książkę z Bi­blioteki i zgadnijcie, jaki miała tytuł?- Nie domyślam się nawet.- Nazywała się Przywoływanie smoków!- Uuk - potwierdził bibliotekarz.- Tak? A o czym była? - spytał Vimes.Bibliotekarz przewrócił oczyma.- O przywoływaniu smoków! Magicznie!- Uuk.- A to przecież nielegalne! - dokończył z zachwytem Marche­wa.- Wypuszczanie Dzikich Zwierząt na Ulice, wbrew ustawie o Dzi­kich Zwierzętach (Dekreto.)Vimes jęknął.To oznaczało magów.A z magami są same kło­poty.- Przypuszczam - rzekł - że nie znajdzie się w okolicy drugi egzemplarz tej książki?- Uuk.- Bibliotekarz pokręcił głową.- A nie wiesz przypadkiem, co w niej było? Co? Trzy słowa.- Westchnął ciężko.- Brzmi jak.rak? Hak? Jak? Jak.Drugie.pierwsza sylaba.Obok? Przy? Przy.Rozumiem, ale chodzi mi o szczegóły.Nie? Jasne.- Co teraz zrobimy, sir? - spytał niecierpliwie Marchewa.- On gdzieś tam jest! - zawołał Nobby.- Przypadł do ziemi i pewnie za dnia będzie się chował.Zwinął się w swym tajemnym le­gowisku, na szczycie góry skarbów, śni pradawne gadzie sny z zara­nia dziejów i czeka na kryjące zasłony nocy, by znowu wyruszyć.-Zająknął się, urwał, po czym dodał ponuro: - No czego się na mnie tak gapicie?- Bardzo poetyckie — ocenił Marchewa.- Przecież wszyscy wiedzą, że prawdziwe dawne smoki sypiały na stosach złota - zapewnił Nobby.- Dobrze znany mit.Vimes posępnie spoglądał w najbliższą przyszłość.Choć Nobby był dość obrzydliwy, dawał też dobre pojęcie, co się dzieje w urnysłach przeciętnych obywateli.Mógłby posłużyć za szczura laborato­ryjnego i umożliwiać prognozy, co się stanie wkrótce.- Przypuszczam, że chętnie byście sprawdzili, gdzie jest ten stos złota* prawda? — rzucił na próbę kapitan.Nobby zrobił minę jeszcze bardziej przebiegłą niż zwykle.- Myślałem, że się trochę porozglądam, kapitanie.No, wie pan.Oczywiście, dopiero po służbie - dodał bohatersko.- Coś podobnego - mruknął Vimes.Podniósł pustą butelkę i bardzo ostrożnie odłożył ją do szuflady.***Świetliste Bractwo ogarnął niepokój.Strach niby iskra przeskakiwał od jednego brata do drugiego.Był to lęk ko­goś, kto po udanych eksperymentach z sypaniem prochu i stemplowaniem kuli odkrył nagle, że pociągnięcie za spust pro­wadzi do potwornego huku, a wkrótce ktoś na pewno się zjawi i za­pyta, co to za hałasy.Najwyższy Wielki Mistrz wiedział jednak, że są jego.Owieczki i barany, myślał.Owieczki i barany.Ponieważ nie zrobią już nic gor­szego niż do tej pory, równie dobrze mogą przeć naprzód i niech licho porwie cały świat.A przy tym będą udawać, że tak właśnie chcieli od samego początku.O, rozkoszy władzy.Tylko brat Tynkarz był szczerze zadowolony.- Niech to będzie lekcją dla wszystkich sprzedawców jarzyn, którzy uciskają ludzi - powtarzał.- Niby tak - zgodził się brat Odźwierny.- Ale.To tylko pyta­nie, oczywiście.Czy nie jest możliwe, że tak jakby przypadkiem sprowadzimy smoka tutaj? Nie jest?-Ja.to znaczy my.panujemy nad nim całkowicie - zapew­nił go natychmiast Najwyższy Wielki Mistrz.- Nasza jest władza, mo­gę wam zagwarantować.Bracia uspokoili się nieco.- A teraz - podjął Najwyższy Wielki Mistrz - pozostaje sprawa króla.Bracia zrobili poważne miny - z wyjątkiem brata Tynkarza.- Więc go znaleźliście? — zapytał.— To prawdziwie szczęśliwy traf.- Nigdy nie słuchasz - burknął na niego brat Strażnica.- To było tłumaczone w zeszłym tygodniu: nie biegamy i nie szukamy niko­go, ale stwarzamy króla.- Myślałem, że on ma się pojawić.Z powodu przeznaczenia.Brat Strażnica zachichotał.- Trochę pomożemy temu przeznaczeniu.Najwyższy Wielki Mistrz uśmiechnął się w głębi swego kaptura.Zadziwiający jest ten mistyczny interes.Mówi się im kłamstwo, a kie­dy nie jest już potrzebne, mówi się inne i tłumaczy, że podążają dro­gą wiodącą ku mądrości.Oni tymczasem, zamiast człowieka wyśmiać, słuchają go jeszcze pilniej, z nadzieją, że wśród tych kłamstw znajdą prawdę.I tak po kawałku akceptują nieakceptowalne.Niezwykłe.- Sprytne, niech mnie licho - przyznał brat Odźwierny.- A jak to zrobimy?- Przecież Najwyższy Wielki Mistrz tłumaczył.Znajdujemy ja­kiegoś przystojnego młodzika, który potrafi słuchać poleceń, on zabija smoka i Bob jest twoim wujem.Proste.O wiele bardziej inte­ligentne, niż czekanie na tak zwanego prawdziwego króla.- Ale.- Wysiłek umysłowy wyraźnie pochłaniał brata Tynka­rza całkowicie.- Przecież jeśli to my panujemy nad smokiem, a przecież panujemy, tak? To po co ktoś ma go zabijać? Wystarczy, że przestaniemy go przywoływać i wszyscy będą zadowoleni.- No tak - mruknął złośliwie brat Strażnica.-Już to widzę.Wy­chodzimy na rynek i wołamy: „Hej, nie będziemy już podpalać wam domów.Prawda, jacy jesteśmy mili?".Tak to sobie wyobrażasz? Ca­ła rzecz z tym królem, to że będzie on, tak jakby.- Niezaprzeczalnie przekonującym i romantycznym symbolem absolutnego autorytetu - dokończył gładko Najwyższy Wielki Mistrz.- No właśnie - zgodził się brat Strażnica.- Przekonujący auto­rytet.- Teraz rozumiem! - zawołał brat Tynkarz.- Zgadza się.Jasne.Taki właśnie ma być król.- Otóż to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •