[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy zobaczył, że nikogo tam nie ma, zatrzasnął je i przeszedł na tył samochodu.Colin oddychał płytko przez usta i żałował, że nie może uciszyć łomotu serca.Gdyby zdradził go jakikolwiek hałas, oznaczałoby to śmierć.Roy otworzył jedno ze skrzydeł tylnych drzwi furgonetki.Gdy zajrzał do części bagażowej, uznał zapewne, że nie jest w stanie dostrzec każdego zakamarka, gdyż otworzył również drugie skrzydło i wdrapał się do środka.Colin słyszał, jak Roy penetruje zacienione miejsca w metalowej skrzyni.Zastanawiał się, czy nie wypełznąć spod samochodu i nie przeczołgać się cicho do innej kryjówki, ale podejrzewał, że nie ma dość czasu, by zrobić to niezauważenie.Gdy Colin oceniał swe szansę, Roy wyszedł z samochodu i zamknął drzwi.Okazja do ucieczki, jeśli w ogóle istniała, została zaprzepaszczona.Colin przekręcił się minimalnie i spojrzał przez ramię.Zobaczył białe tenisówki i modlił się, by Royowi nie przyszło do głowy sprawdzić wąskiej przestrzeni pod wozem.Wydawało się niewiarygodne, ale jego modlitwy zostały wysłuchane.Roy skierował się w stronę maski samochodu, przystanął, zdawał się rozglądać i zastanawiać: – gdzie, u licha.? – Stał tam przez chwilę, bębniąc palcami o karoserię, po czym zaczął oddalać się w kierunku północnym i Colin nie mógł już dojrzeć jego butów i usłyszeć kroków.Leżał nieruchomo przez dłuższy czas.Odważył się oddychać normalnie, ale wciąż uważał, że najrozsądniej będzie zachowywać się jak najciszej.Jego sytuacja poprawiła się przynajmniej pod jednym względem: powietrze krążące pod samochodem nie było tak cuchnące jak w chevrolecie.Czuł zapach polnych kwiatów, drażniącą woń nawłoci i duszący aromat wyschniętej trawy.Drażniło go w nosie.Łaskotało.Stwierdził ku swemu przerażeniu, że za chwilę kichnie.Przyłożył rękę do twarzy, ścisnął nos palcami, ale nie mógł zapobiec nieuniknionemu.Stłumił odgłos kichnięcia, jak tylko potrafił, i przerażony czekał, aż zostanie odkryty.Ale Roy nie wrócił.Najwidoczniej był na tyle daleko, by nie słyszeć niczego.Colin spędził pod wrakiem kilka następnych minut, po prostu dla spokoju sumienia.Chciał się upewnić, że naprawdę nic mu nie grozi, po czym wypełznął spod samochodu.Roya nigdzie nie było widać, ale mógł czekać przyczajony w którymś z tysiąca zakamarków, gotów do ataku.Colin przekradał się ostrożnie przez metalowe cmentarzysko.Pokonywał otwartą przestrzeń na przygiętych kolanach, po czym przystawał w cieniu wraków, by sprawdzić, czy następny odcinek odsłoniętego terenu jest bezpieczny, i znów ruszał do przodu.Gdy od wozu, przy którym po raz ostatni widział Roya, dzieliło go pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt jardów, skręcił na północ, w stronę chaty Pustelnika Hobsona.Jeśli udałoby mu się dotrzeć do rowerów, a Roy szukałby go w innym miejscu, to miałby szansę uciec.Uszkodziłby rower Roya – zgiął koło czy coś w tym rodzaju – po czym uciekłby na swoim, pewny, że nikt go nie ściga.Dotarł do granicy złomowiska i przycisnął się do rozbitego kombi, wpatrując się w głębokie połacie cienia na tyłach chaty Pustelnika Hobsona.Zobaczył rowery u stóp zapadniętych schodów ganku, leżące obok siebie, w miejscu, gdzie trawa była krótka i wciąż trochę zielona, ale nie ruszył tam od razu.Roy mógł się spodziewać, że Colin wróci właśnie tutaj; mógł już ukrywać się w tych cieniach, sprężony, gotów do uderzenia.Colin wpatrywał się intensywnie w każde podejrzanie wyglądające miejsce, szukając wzrokiem jakiegoś niepokojącego ruchu czy kształtu, które rozjaśniała księżycowa poświata.Z czasem zdołał sprawdzić wszystkie ciemne zakątki i doszedł do wniosku, że w okolicy nie ma żywej duszy.Ale w kilku miejscach noc zdawała się wzbierać jak muł rzeczny – ludzkie oko nie mogło przeniknąć tej czerni.W końcu powziął decyzję.Wstał, otarł pot z czoła i wkroczył na odsłonięty pas ziemi o szerokości dwudziestu jardów, ciągnący się od złomowiska do chaty.Nic nie poruszyło się w ciemności.Najpierw posuwał się powoli, potem coraz śmielej, a ostatnie dziesięć jardów pokonał biegiem.Roy spiął rowery ze sobą.Łańcuchem zamykanym na kłódkę połączył koło swojego roweru z kołem roweru Colina.Colin ciągnął za łańcuch i szarpał wściekle kłódkę, ale jego wysiłek nie zdał się na nic, zamek był solidny.Nie znał szyfru, jakim otwierało się kłódkę; rozdzielenie rowerów wydawało się więc niemożliwe.Nie mógł użyć ich jako tandemu, nawet gdyby łańcuch był dostatecznie luźny, by mógł je postawić na kołach i wprawić jednocześnie w ruch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •