[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W świecie ludzi i thranxów środki wybuchowe należały do najstarszej broni i wciąż jeszcze okazywały się użyteczne.Williams wszedł na urwisko na przeciw Eer-Meesach.Na dole, pomiędzy kamykami, wyrzynały się nawzajem mrówki.W pobliżu stał jeden z moulokińskich chemików, który mu pomagał.– Zaiste cudowną dla nas wyczarowałeś rzecz, czarodzieju Williamsie.– Nie jestem czarodziejem, a już z pewnością nie wynalazłem ani nie wyczarowałem tego prochu.Miałem nadzieję, że wyciśniemy więcej z tych nabojów.Jeżeli uda nam się znaleźć czystsze azotany, jestem pewien, że wyprodukujemy proch lepszej jakości.– Mówiąc to coś obliczał.Moulokińczycy przyglądali mu się, przejęci równocześnie czcią i lękiem.Przeciętną istotę często większą grozą przejmuje dystans pomiędzy naukowcem, a destrukcyjnym niekiedy wynikiem jego prac, niż same wynalazki.Williams zauważył jaki wyraz twarzy mają tranowie.Ogarnęła go groza, kiedy uświadomił sobie, że sprawia mu to przyjemność.* * *Było późne popołudnie i temperatura opadała już razem ze słońcem, kiedy znużeni wojownicy moulokińscy poszifowali z powrotem do kanionu.Pomiędzy dwoma ścianami krew zamarzła w obfitych ilościach, przez co wąska zatoczka przybrała wygląd żyły kwarcu posypanej brunatnymi kryształkami wanadynitu.– Wiele trzeba będzie czasu i wysiłku, żeby oczyścić nasz kanion tak, żeby statki mogły nim znowu podróżować.– Pani Landgraf K’ferr wygląda wspaniale w swoim stroju bojowym, pomyślał Ethan.– Odbudujemy uszkodzony mur zewnętrzny – odezwał się jeden z jej oficerów stojących w pobliżu – wyższy i mocniejszy niż uprzednio, za pomocą tych samych kamieni, które pomogły zmiażdżyć naszych wrogów.– To prawda.Otrzymamy pomoc od naszych przyjaciół z Sofoldu.– K’ferr popatrzyła z sympatią na kilku obładowanych bronią żeglarzy ze Slanderscree, którzy właśnie wracali z łupami po masakrze.– Żałuję tylko – ciągnęła dalej zasmucona – że nie mogę pogratulować waszemu Sir Hunnarowi Rudobrodemu, przyjacielu Ethanie.Ze wszystkich, którzy dziś walczyli, najdzielniejszy był on.Ethan wpatrywał się w kanion, którym wracali maruderzy.– Może on jeszcze tam gdzieś został, by wyciąć ostatnich Poyów w pień.– Obawiam się, że nie, mój chłopcze.– September podjechał na łyżwach, żeby się do nich przyłączyć.– Byłem tam na zewnątrz na oceanie razem z nim.Nie podniósł się.Za ich plecami rozległo się zawodzenie.Ethan żałował, że tranowie nie potrafią mdleć.Nie musiałby wtedy patrzeć na wyraz strasznej udręki, jaki na słowa Septembra pojawił się w oczach Elfy Kurdagh-Vlata.September odłożył swój ciężki, pokrwawiony topór, wyciągnął promiennik zza pasa i rzucił go Ethanowi.Ethan przyjrzał się uważnie, co wskazuje niewielki licznik, kiwnął głową i oddał go z powrotem olbrzymowi.– Mój również zdechł, Skuo.Nie wiem, jak z tym, który ma Milliken, ale sądzę, że zużył go do nawiercania dziur na ładunki.– No, to miejmy nadzieję, że nie będą nam potrzebne po drodze do Dętej Małpy, mój chłopcze.Zabierzemy ciało Trella i tych dwojga z korpusu pokojowego ze sobą.Zastanawiałem się, co powinniśmy powiedzieć władzom portu.Nie ma co wdawać się w jakieś skomplikowane wyjaśnienia.Atak nieprzyjaznych tubylców, z gatunku wędrownych bandytów.– Ethan powoli skinął głową, wpatrując się w trzy szramy po lewej stronie szyi olbrzyma.Ktoś załatał kombinezon ochronny jakimś lokalnym materiałem.Ponieważ September nie wspominał o ranie, Ethan zignorował ją.– Przyjmą tą wersję, bo nie będą mieli wyboru, chłopcze.Podobnie jak przyjmą artefakty i nową interpretację tego świata, jaką niosą one ze sobą.Następnemu komisarzowi, jakiego tu przyślą, nie w głowie będzie podbieranie nielegalnych zysków, skoro będzie go czekało zorganizowanie całej cywilizacji.Ale na wszelki wypadek i tak powiemy najpierw ojczaszkowi.– Jak już Kościół ruszy w tej sprawie swoim teologicznym palcem, biurokracja weźmie swoich ludzi pod ściślejszą kontrolę– zgodził się z nim Ethan.– Biedny Trell.Sam doprowadził do tego morderstwa.– Przykro mi, mój chłopcze.Nie mam dla niego cienia współczucia.Zbyt wiele razy widziałem, jak podobne rzeczy dzieją się na różnych prymitywnych światach.A on popełnił ten stary błąd, że zapomniał, że prymitywne ludy potrafią być równie podstępne i zdradzieckie, jak najbardziej znudzony i wyrafinowany technokrata.– Mówiłeś, że kapitan portu i inni przyjmą naszą wersję wydarzeń, bo nie będą mieli jej z czym porównać.A jeżeli Ro-Vijarowi udało się uciec? – Odwrócił twarz od niosącego lodowe kryształki podmuchu, pędzącego wzdłuż kanionu i popatrzył na dalekie, zamarznięte morze.– Nie wyprawiałem się specjalnie na poszukiwanie jego ciała, ale nie zauważyłem go pomiędzy poległymi.– Jeżeli nie leży pod jednym z tych głazów, będziemy musieli uporać się z jego łgarstwami, kiedy wrócimy do Asurdunu – powiedział September.– Nasze słowo przeciw jego.Skłonny jestem podejrzewać, że Xenaxis weźmie naszą stronę.– To nie to mnie martwi, Skuo.Ro-Vijar jest na tyle sprytny, że zadowoli się zachowaniem status quo na Asurdunie.Na przykład opowie jakąś historyjkę, jak to się z nami w ostatniej chwili sprzymierzył.Xenaxis może mu nie uwierzyć, ale nie ma upoważnienia, żeby samemu ścigać sądownie jednego z miejscowych przywódców.– Nie pomyślałem o tym, chłopcze.Ciężko będzie coś udowodnić, jeżeli zacznie się z nami zgadzać, zamiast nas atakować.Odłóżmy to zmartwienie na drogę powrotną do Dętej Małpy.Mamy przed sobą daleką drogę.Może będziemy mieli szczęście i go prześcigniemy.* * *Daleko na lodowym oceanie pięć sponiewieranych tratw zatoczyło łuk i się zatrzymało.Z północnego zachodu słychać było grzmoty, tym razem naturalne i kapitanowie pięciu tratw wiedzieli, że trudno im będzie posuwać się w kierunku domu, jeżeli burza nie przejdzie bokiem.Co więcej, załogi nie tylko były uszczuplone, ale z tych, którzy pozostali, wielu było zbyt ciężko rannych, żeby obsługiwać żagle.Mała grupka żeglarzy i oficerów zebrała się na rufie jednej z tratw.W środku utworzonego przez nich kręgu stała samotna postać.– Nie możecie mnie tutaj wysadzić – upierał się Landgraf Asurdunu.Po raz pierwszy, odkąd opuścili Moulokin, ogarnęło go przerażenie.Spojrzał przez burtę na lód oświetlony niesamowitym, niebiesko-białym światłem przez bliźniacze księżyce Tran-ky-ky.– Przecież nie mam żadnego jedzenia ani broni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •