[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy szły w ruch dobrze ukryte lornetki.Po przyjeździe umieściłem w sejfie hotelowym 19 000 dolarów, by odebrać je po pięciu dniach i trzymać odtąd w pokoju.Nie stroniłem od nawiązywania przypadkowych znajomo­ści, zwiedzałem te same muzea co Adams, jak on byłem w operze, chodziłem w jego ślady nad zatoką, a do Rzymu pojechałem tym samym hornetem.Umieszczono w nim wzmacniacz, powiększający zasięg czujników.W Rzymie czekał mnie doktor Sidney Fox, specjalista medycyny są­dowej.Miał przepatrzyć wszystkie taśmy z rejestratami, co też zrobił i tak — fiaskiem — zakończyła się operacja.Przedstawiłem Barthowi sprawę jedenastu w skróconym wariancie, używanym, gdy przyszło dokooptować do badań kogoś nowego.Wariant ten nazywaliśmy panoramicznym.Okna gabinetu wychodziły na północ, a cień wielkich wiązów zaciemniał go dodatkowo.Gdy wyłączyłem rzutnik, Barth zapalił lampę na biurku i pokój od razu się zmienił.Barth milczał, z brwiami uniesionymi jak w lekkim zdzi­wieniu, a mnie wydało się raptem to wtargnięcie do obce­go człowieka zupełnie beznadziejne.Bałeni się, że spyta, jak właściwie wyobrażam sobie jego pomoc, jeśli nie oświadczy wręcz, że to nie problem dla niego.Tymcza­sem wstał, przeszedł się po pokoju, stanął za pięknym sta­rym karłem i kładąc ręce na jego rzeźbionym oparciu, powiedział:— Wie pan, jak należało to zrobić? Wysiać grupę “sy­mulantów".Co najmniej pięciu.— Myśli pan? — spytałem zaskoczony.— Tak.Jeśli ująć pana akcję w kategoriach ekspery­mentu ścisłego, to albo nie wypełnił pan warunków wyj­ściowych, albo brzegowych.Albo panu czegoś zabrakło, albo pana środowisku.Jeśli panu, to należałoby wziąć lu­dzi w takim przedziale zmienności cech, jaką wykazywały ofiary.— Jak pan to ujmuje! — wyrwało mi się prawie.Uśmiechnął się.— Przywykł pan do innego języka, co? Bo znalazł się pan wśród ludzi myślących stylem policyjnym.To styl do­brze wypracowany dla ścigania przestępców, ale nie dla rozstrzygania kwestii, czy przestępca w ogóle istnieje.Przypuszczam, że gdyby pan wszedł w niebezpieczeństwo, to niepostrzeżenie dla samego siebie.Oczywiście do czasu.Widziałby pan później okoliczności towarzyszące, ale nie mechanizm przyczynowy.— Czy jedno nie może być drugim?— Może, ale nie musi.— Ale przecież byłem na to z góry przygotowany, w przeciwieństwie do tamtych.Miałem notować każdy po­dejrzany szczegół.— I co pan zanotował? Uśmiechnąłem się zmieszany.— Nic.Miałem parę razy ochotę, ale uznałem w końcu, że to od zbytniego natężenia samoobserwacji.— Był pan kiedyś pod wpływem halucynogenów?— Tak.W Stanach, przed tą akcją.SLD, psylocybina, meskalina — pod kontrolą lekarską.— Rozumiem.Zaprawa.A można wiedzieć, na co pan liczył, występując w tej roli? Pan sam.— Czego się spodziewałem? Byłem umiarkowanym optymistą.Liczyłem na to, że ustalimy przynajmniej, czy to zbrodnia, czy traf.— To wielkim był pan optymistą! Pułapka neapolitań­ska istnieje — to mi się wydaje niezbite.Ale nie jest mechanizmem zegarowym, raczej loterią.Objawy odzna­czają się fluktuacjami, kapryśnością, mogą przystawać albo nawet cofać się.Prawda?— Bezsprzecznie.— No więc.Modelem może być teren pod obstrzałem.Może pan zostać zabity albo jako wzięty na muszkę, albo na skutek gęstości obstrzału.Lecz przecież tak czy owak jest ktoś, po drugiej stronie, komu zależy na trupach!— Ach — tak pan to widzi? Ślepy traf nie wyklucza zbrodni?— Rozumie się.A wyście tak nie uważali?— Raczej nie.Kiedyś padła taka sugestia, ale usłysza­łem na to, że gdyby tak miało być, to skoryguje się wtedy odpowiednio dochodzenia.— Ba, ba! Zły człowiek albo zła fortuna! Ale przecież nawet w języku utrwaliło się porzekadło corriger la for­tunę! Prawda.Dlaczego nie zastosowaliście dwustronnej łączności?— Byłaby zbyt kłopotliwa.Nie mogłem chodzić obła­dowany elektroniką.Był jeszcze taki szkopuł, który wyni- · ka z przypadku Swifta.Tego, któremu przyniósł ocalenie znajomy, bo stanął w tym samym hotelu.Swift tak su­gestywnie prezentował swe urojenia, że prawie tamtego przekonał.— Aha.Folie en deux? Szło o to, żeby pan nie mógł nawrócić swego anioła stróża na swoje majaki, gdyby do nich przyszło?— Właśnie.— Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę: z jedenastu ludzi dwu wyszło z życiem, a jeden zaginął.Nazywał się Brigg.Tak?— Tak, ale Brigg byłby już dwunasty.Nie włączyliśmy go definitywnie do serii.— Zbyt mało danych, tak? A teraz — kolejność w cza­sie.Pana relacja jest pod tym względem źle zbudowana, bo myląca.Podaje wypadki w kolejności ich wykrywania, co jest zupełnie akcydentalne, a nie w kolejności zachodze­nia.Ile było sezonów? Dwa?— Tak.Titz, Coburn i Osborn przed dwoma laty.Wte­dy też zaginął Brigg.Wszyscy inni to historia zeszłoroczna.— A w tym roku?— Jeśli zdarzyło się coś, dowiemy się o tym nie prę­dzej niż na jesieni.Tym bardziej że śledztwo zakładające serię jako pewną całość zostało umorzone.— Jeśli czesaliście dokładnie, wygląda to na serię ro­snącą: w pierwszym rzucie trzy ofiary, w drugim osiem.No tak.Pan nie tylko w Neapolu był wabikiem, ale i tu, w Paryżu.— Jak pan to rozumie?— Podłożył mi pan przynętę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •