[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba musiał być ważny ten obraz.Kit zdał sobie sprawę, że nie potrafi opisać Susanny, tak samo jaknie potrafiłby opisać własnego wnętrza.Ona była w nim.W środku.- Nie umiem - powiedział cicho, jak gdyby do siebie.- Nieumiem cię opisać.Na twarzy Susanny pojawiło się rozczarowanie.Widział, jak starasię je ukryć.Wstał, dziwnie poruszony.-Jak ja mogę, Susanno, opisać - zatoczył wokół ręką.- wszystko?Bo właśnie tym jesteś.Jesteś wszystkim.Patrzyła na niego, zdumiona.- Czy cię to satysfakcjonuje? - spytał cicho.Wiedział, że nie.Czuł się zażenowany nieadekwatnością tego określenia.A jednak nie potrafił się zmusić, by powiedzieć coś więcej.- Pójdę polecić, by podstawiono powóz.I wyszedł szybkim krokiem, tak jakby ogrom miłości, który widział w jej oczach, i ogrom tego, co sam czuł, wyrzuciły go z pokojuniczym pocisk.19Kiedy weszli do kościoła w Gorringe, Kit zawołał: Halo!" Niedoczekał się jednak żadnej odpowiedzi.Widać pastor odsypiał swójobiadowy kieliszek wina, a może dwa lub trzy.Doskonale.W takim razie poradzą sobie sami.Poprowadził Susannę i Caroline na tyły kościelnej posesji.Grobowiec nietrudno było znalezć.Marmurowy blok jaśniałbielą w blasku słońca; wejścia strzegł kamienny anioł, dmący w trąbę.Kit poczuł lekkie rozbawienie.Choć niezbyt wielki, grobowiecbył tak ostentacyjny i tak doskonale widoczny, że zakrawało to na283drwinę.Może to kolejny dowód na sławetne poczucie humoru Richarda Lockwooda? A może Lockwood naprawdę chciał, aby go tukiedyś pochowano, a w przyszłości i innych członków rodziny, i zależało mu, by grobowiec był stylowy?No cóż.Tak to bywa z planami.Człowiek strzela, pan Bóg kulenosi.Grobowiec był zamknięty.Kit przygotował się na tę ewentualność.Pogrzebał w walizeczce, wyjął długi drut i chwilę manipulowałnim w zamku.Schował ten prymitywny klucz do kieszeni, jako żenie chciał, aby ktoś zamknął ich w grobowcu, po czym lekko pchnąłdrzwi.Ustąpiły, wzbijając tuman wiekowego pyłu.Kit zakaszlał.Pomachał ręką, usiłując rozpędzić pył.Dzień był jasny i słoneczny, ale wewnątrz grobowca panowałmrok.Kit wyjął lampę - oczywiście przygotował się jak należy - zapalił, poczekał, aż płomień się rozjarzy, i spróbował zajrzeć w nieprzeniknione wnętrze.Nic szczególnego nie zauważył.Przepuściłkobiety przodem; weszły ostrożnie, z wahaniem.Kiedy były jużw środku, wyjął zza pazuchy pistolet.Wahał się, czy zostawić drzwi grobowca otwarte, ale wolał niezwracać uwagi, że wewnątrz ktoś jest.Wybrał kompromis: wetknąłw drzwi hubkę i krzesiwo.Wszedł, uniósł lampę i zatoczył nią krąg.Tak jest: we wnęce stała skrzynia.Szarpnął ją i wyciągnął na środek.Susanna i Caroline z piskiem uskoczyły w bok.- Tu nie ma zwłok - uspokoił je.- Nikogo dotąd nie złożonow tym grobowcu na wieczny spoczynek.Wieka skrzyni strzegł potężny zamek.Kit manipulował przy nim,klnąc przez parę minut, zanim wreszcie zapadka szczęknęła i ustąpiła.Z wnętrza sejfu, niczym dżin z butelki, wydobył się obłok kurzu.Gdy opadł, oczom Kita ukazał się plik dokumentów.Postawiłlatarnię we wnęce i ostrożnie, by nie uszkodzić zetlałego przez latapapieru, zaczął je wertować.Pierwszym był list wysłany do francuskiego agenta, którego nazwisko rozpoznał - aresztowali go przed laty.List napisany był szyfrem, który Kit także rozpoznał.Jak, na Boga, Lockwood zdołał go284zdobyć? Przekupstwo? Istotnie, nader ryzykowną prowadził grębiorąc pod uwagę, że podjął to śledztwo w pojedynkę.- Drugi doku-ment to był napisany po francusku list, w którym wyrażano zgodęna spotkanie z panem Morleyem, w gospodzie w pobliżu londyńskich doków.Sam w sobie nie był szczególnie obciążający, ale mógłsię przydać jako element całości.Parę arkuszy pod nim okazało sięlistą okrętów.Rozpoznał ich nazwy.Dalej były rysunki dział.I listy z opisem spotkań.-Jasny piorun - mruknął.A więc to prawda! Morley był zdrajcą,a on miał w rękach dostatecznie obciążające materiały, aby doprowadzić do jego egzekucji.I w tym momencie ciszę grobowca przerwał tak dobrze znanymu dzwięk: szczęk cyngla.Tuż za jego plecami.Odwrócił się.Caroline Allston mierzyła z pistoletu w skroń Sn-sanny.- Daj mi te dokumenty, Kit.Jednym spojrzeniem ocenił sytuację.Bez trudu wyrwałby tę zabawkę z delikatnej ręki Garoline, gdyby nie.-To pistolet do pojedynku.Tknij mnie choćby, a będzie tak.,,- Caroline gwałtownie rozpostarła palce.Właśnie.Gdyby nie to.- Gdyby tak było, to nie zrobiłabyś tak.- Susanna powtórzyła gest Caroline.Głos jej drżał, ale raczej chyba ze złości niż zestrachu.- Susanno - powiedział cicho Kit - ona ma rację.Nie ruszaj się.Susanna posłusznie umilkła.Kit mógłby zgnieść tę pukawkęw dwu palcach, tak wielka była w tej chwili jego furia.Również nasiebie samego.Wiedział, że Caroline jest kapryśna, lekomyślna, uparta.Do głowy mu jednak nie przyszło, że może być grozna.Tojego uprzedzenia, jego poczucie honoru zaciemniały mu osad.I oto Caroline celowała teraz z pistoletu do Susanny.-Odłóż pistolet, Caroline - odezwał się delikatnie, łagodnie,- Wiem, że nie chcesz tego zrobić.285- Nie? - W głosie Caroline było rozbawienie.- Ty wcale nie zamierzasz mi pomóc, Kit.Przypuszczam, że chcesz doprowadzić dotego, żeby mnie powiesili.- Dlaczego uważasz, że miałbym pragnąć twojej śmierci? -Wciążmówił głosem łagodnym jak tchnienie wiatru.Tak by nie rozdrażnićjej jeszcze bardziej.Caroline w odpowiedzi przewróciła tylko oczami.- Och, nie musisz do mnie mówić aż tak łagodnie, Kit.Nie jestem szalona.Jestem całkowicie przy zdrowych zmysłach.- Caroline, daj mi ten pistolet, a.Prychnęła.Nie poruszyła się.Kit także.Powietrze zdawało siękrzepnąć.- Ona była miła, Susanno - szepnęła Caroline.- Twoja matka.Susanna prześliznęła się wzrokiem po twarzy Caroline.Kit widział, jak nagle coś zaświtało jej w głowie.Zaczynała sobie uświadamiać to, co on uświadomił sobie wczoraj w bibliotece.Caroline uśmiechnęła się leciutko.-Mało kto jest naprawdę miły - ciągnęła.- Ludzie starają się,udają, bo myślą, że tak trzeba.Ale twoja matka była naprawdę miła.Aja byłam okropną służącą.- Skąd znałaś moją matkę? - spytała ochryple Susanna.Piękna twarz Caroline pozostała beznamiętna, ale w oczach nieoczekiwanie błysnął bezbrzeżny smutek.- Przykro mi - powiedziała.Susanna głośno przełknęła ślinę.- To byłaś ty.tamtego wieczoru.twoje włosy.Tak, to musiałaś być ty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]