[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów się zawahała i wybuchła:  Zawsze muszę być w centrum zainteresowania, choć chciałabym być inna!Stefania przestała płakać.36  W Paryżu będziesz mogła skupiać na sobie całe zainteresowanie Sabrina zastygła.Rzuciła siostrze przeciągłespojrzenie. Nie zasłużyłam na to.Próbowałam być z tobą uczciwa. Przepraszam.Chciałam przez to powiedzieć, że każda z nas będzie miała swoją szansę.Pierwszy raz. Jejoczy błyszczały  To będzie przygoda, Sabrino.Zawsze mi mówiłaś, że powinnam ich pragnąć, pamiętasz?Sabrina poszukała w tych błyszczących oczach złośliwości i nie znalazła. Nigdy nie usiłowałam cię przyćmić  rzekła bezradnie.Mozliwe, ale mimo to wciąż się czuję, jakbym byłatylkoblizniaczą siostrą Sabriny Hartwell. Spuściła wzrok na swoje ręce. Zamiast rozmów będziemy miały listy.Sabrina usłyszała w głosie Stefanii nutę wahania: Stefania zaczynała się chwiać w swojej decyzji.Mogłabym jąprzekonać, pomyślała babrma.Gdybym zaczęła nalegać, przypomniała, jak często potrzebowałyśmy siebienawzajem w ciągu ostatnich trzech lat, pojechałaby do Paryża.Znów byłybyśmy razem.Kiedyś powiedziała matce oojcu:  Stefania i ja jesteśmy dla siebie nawzajem całą rodziną" Wciąż była to prawda.Mogłaby namówić siostrę,żeby z nią pojechałaLecz nie zrobi tego.Stefania miała rację: musiała się od niej oderwać.Sabrina wzdragała się przed tą okropnąprawdą  że siostra ucieka od niej  lecz nie mogła jej zaprzeczyć.Pławiła się w swym własnym blasku i Stefaniamusiała odejść, by znalezć własny Nie będę jej od tego odwodzić, pomyślała.Narobiłam jej dziś dosyć przykrościUsiadła przy siostrze na kanapce i przełknęła łzy wzbierające w gardle. Ileż będziemy miały do obgadania podczas letnich wakacji  powiedziała ze sztucznym ożywieniem.Siedziały obok siebie nie dotykając się, z rękami złożonymi na podołkach, jak przyzwoite młode damy.Kocham cię,powiedziała bezgłośnie Sabrina do Stefanii i z tą chwilą rozpoczęła samotne życie.37 Rozdział czwartyW miarę jak przygasały światła, cichł gwar wśród publiczności.Reflektory oświetliły ciężką złotą kurtynę,dyrygent opuścił pałeczkę i salę ogarnęła zmysłowa hiszpańska melodia uwertury, której cygańskie tony wzbudziływ Stefanii chęć tańca.Spojrzała na Denę. Dziękuję  wyszeptała.W tym jednym słowie zawarła wdzięczność za wszystko: za Nowy Jork w czasieBożego Narodzenia, za wędrówki po sklepach, za teatry i lożę państwa Cardozów na jej ulubionej operze.Zwestchnieniem szczęścia zatopiła się w muzyce.Kurtyna rozsunęła się majestatycznie, ukazując tłum jaskrawoodzianych tancerzy i żołnierzy w czerwonych mundurach.Jakiś hałas przerwał muzyczną ekstazę: ktoś za nimi otworzył drzwi loży, potem potknął się o krzesło.Stefania iDena odwróciły się. Przepraszam  rozległ się jakiś głos.W półmroku Stefania zobaczyła wysokiego ciemnowłosego mężczyznę, który próbował jednocześnie zamknąćdrzwi i wyplątać się z płaszcza. Czy trafił pan do właściwej loży?  spytała Dena.Skinął głową i usiadł w fotelu za Stefanią.Dena czekała chwilę, lecz nie dodał niczego więcej.Obserwowała goprzez moment, potem spojrzała na Stefanię, wzruszyła ramionami i odwróciła się z powrotem do sceny. Nieco zmięty  mruknęła pod nosem.Stefania skwitowała krótkim śmieszkiem tę bystrą ocenę.Przybyły osobnik był jednak na pewno kimś nastanowisku, chociaż jego marynarka wymagała odprasowania.Miał również dość pewności siebie, aby poprzestać nakrótkich przeprosinach.Już po minucie nie pamiętała o nim.Na scenie Carmen śpiewała38 z leniwą, drażniącą zmysłowością przed zauroczonym nią młodym żołnierzem, Don Josem, a dzwięki pieśnizalewały publiczność jak płynne złoto.Stefania pochyliła się do przodu, poddając się jej czarowi.Miała jednakświadomość czegoś, co ją rozpraszało.Odwróciła się i napotkała obserwujące ją oczy nieznajomego.Pierwsza umknęła ze spojrzeniem, zarumieniona pod uporczywym wzrokiem mężczyzny.Był od niej starszy, a najego twarzy o męskich rysach malowało się dużo więcej charakteru niż u młodzieńców z college'ów niedaleko BrynMawr.Obróciła lekko głowę, jakby chcąc zobaczyć coś w rogu sceny, i kątem oka dostrzegła, że wciąż na nią patrzy.Straci całe przedstawienie, pomyślała i poczuła, jak jej wargi rozchylają się w uśmiechu.Po raz pierwszyzastanowiła się, kim on jest i skąd miał bilet do loży rodziny Cardozów. Przepraszam  odezwał się. Pani to upuściła?Stefania spojrzała na program, który trzymał w wyciągniętej ręce, i potrząsnęła przecząco głową, a na jej wargiznów wypłynął uśmiech.Wiedział, że to nie jej zguba: mógł dostrzec jej własny program, który trzymała nakolanach.Ich oczy spotkały się na chwilę, a potem znów się odwróciła.Lecz przez pozostałą część pierwszego aktuwciąż widziała go kątem oka.Jego i utkwiony w siebie jego wzrok. Garth Andersen  przedstawił się wyciągając rękę, gdy rozbłysły światła podczas przerwy.Dena szybko jąujęła. Dena Cardozo.Czy jest pan przyjacielem Bartonów? Troska Deny o ustalenie jego tożsamości pobudziła godio śmiechu.Nie powinien się śmiać, pomyślała Stefania.Odezwał się szybko, jakby sam zdał sobie w tej chwili z tego sprawę: Jesteśmy starymi przyjaciółmi.Przepraszam za hałas, jakiego narobiłem wchodząc.Bartonowie zapomnielipowiedzieć mi, że dzielą z kimś lożę, a w dodatku byłem spózniony.Zasiedziałem się w pracy i już bałem się, żestracę uwerturę. Wyciągnął rękę do Stefanii. My się jeszcze nie znamy. Stefania Hartwell. Wsunęła smukłą dłoń w jego wąską rękę o długich palcach.Muzyk, pomyślała.Alboartysta. W jakiej pracy pan się zasiedział?  spytała Dena. Badawczej  odrzekł krótko i zaprosił je do hallu na drinka.Zastanawiał się, dlaczego tylko Dena zadawałapytania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •