[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Silky, spójrz na nich! Gdybym mogła zamienić się z tobą skórą, choćby na godzinę.- Chcesz wrócić do morza, z którego lodowatego błękitu wyciągnąłem cię szczękającązębami ledwo dwa tygodnie temu? - Ngenet spojrzał na nią z niedowierzeniem lub oburzeniem.-Chyba jednak trochę ucierpiałaś psychicznie.Pokręciła głową.- Nie! Tylko nie to.Pani, nigdy już! - Wzdrygnęła się i roztarła ramiona przez grubą tkaninękurtki.Drgania niedogrzania szarpały wszystkimi mięśniami jej ciała, oszałamiały ją i okaleczały.Teraz mogła znowu myśleć i ruszać się, codziennie coraz dłużej spacerowała w cierpliwymtowarzystwie Ngeneta, rozplątywała węzły swego ciała, starała się przypomnieć sobie, co się czuje,chodząc bez przejmującego bólu.- Całe życie wierzyłam, że mój lud należy do Morza.Ale stać sięjego naprawdę, tak jak mery, choćby na krótko.byleby tylko poznać.- przerwała nagle.Mery zakończyły swój taniec i znów zniknęły pod wodą; nagle, niespodzianie, trzy wąskiegłowy o ociekającej sierści wynurzyły się z półmroku tuż pod nią.Ich wężowate szyje odchyliły sięi zakołysały jak morska trawa, błyszczące jak gagat oczy wpatrzyły się w Moon.Błony ochronneosunęły się gładko na obsydianowe powierzchnie, grzebień zakończonej piórkami szczeciny nadoczyma uniósł się i zesztywniał, nadając pyskom zdziwiony wyraz.Zrodkowy mer był tym, któryniósł ją jak własne dziecko zagubione w morzu.Moon przechyliła się przez barierkę, wyciągnęła rękę.- Dziękuję wam.Dziękuję - mruknęła głosem pełnym uczuć.Mery wysunęły się kolejno zwody, dotknęły jej dłoni i zanurzyły ponownie.- Zdawało mi się niemal, że wiedzą.- Odsunęła sięod barierki, czując, jak mróz kąsa jej mokrą rękę.Wsunęła ją do rękawiczki i kieszeni.- Może i wiedzą - uśmiechnął się Ngenet.- Może nawet jakoś pojmują, iż uratowały sybillę,a nie tylko jakiegoś pechowego żeglarza.Nigdy nie widziałem, by tańczyły tak dla obcego czyociągały się z odpłynięciem.To ciekawe istoty - dodał, odpowiadając na pytanie w jej oczach.- Istoty? - Zrozumiała, jak wiele przyznał i odrzucił tym jednym słowem.Po swymuratowaniu dowiedziała się wielu rzeczy o Ngenecie, o jego pełnym szacunku stosunku do merów,trosce o ich bezpieczeństwo.Istniał nawet szczątkowy zestaw gestów i dzwięków, którymi się znimi porozumiewał i posłał je, by jej szukały, co pozwoliło mu przybyć na czas do miejscakatastrofy.Nie podejrzewała jednak.- Masz na myśli - ludzkie istoty? - Zarumieniła się i potrząsnęła głową.- To znaczy,inteligentne, takie jak Silky? - Patrzyła kolejno na ich twarze.- Tak trudno by ci przyszło w to uwierzyć? - odpowiedział na wpół pytająco, na wpółwyzywająco.Słyszała jego głos z dziwną intensywnością.- Nie.Nigdy jednak nie myślałam.nigdy nie myślałam.- Nigdy nie myślałam, że spotkamobcego z innego świata; nigdy nie myślałam, iż może on nie być człowiekiem; nigdy nie myślałam,iż sybilla odpowie na takie pytanie.- Czy prosisz mnie.o odpowiedz.? - Mówiła wysokim,napiętym głosem, poczuła, jak się zapada.- Moon?Zapada się.Wejście.30- Co mówiłam? - zapytała go, gdy było już po wszystkim.- Opowiedziałaś mi o merach - uśmiechnął się Ngenet.Moon odtwarzała w pamięci swe słowa, posuwając się faliście w niebieskozielonympodwodnym świecie.Płynne powietrze opierało się i ustępowało, opierało się i ustępowało podnaporem jej rąk.Tak obdarował ją Ngenet za odpowiedz na nie zadane pytanie, za potwierdzeniejego przeświadczenia.Dowiedziała się wreszcie, co to znaczy należeć do Morza, całkowicie iprzemożnie; nie musieć wiecznie balansować na niepewnej linie pomiędzy oceanem a niebem, nawąskiej miedzy pomiędzy światami.Wsłuchiwała się w rytmiczny, kojący szum powietrza, ulegający każdej prośbie o oddech,oszczędzała je, ciepłe i lekko stęchłe, gdy napływało poprzez zawór sterujący.W oddali bezkresneprzestrzenie morza zasłaniała mgiełka zawiesiny z piasku.Mimo to widziała wyraznie w tejpłytkiej zatoce, widziała nieskazitelne piękno towarzyszących jej merów i Silky'ego, ich opływowekształty podtrzymywane niewidzialnymi rękoma.- To dlatego śpiewacie! - Jej głos popłynął ku nim w chmurze śmiechu; wydostał sięniezakłócenie z głośnika przy ustach, choć dla nich był jedynie snopem bąbelków.Bo nie możeciepowstrzymać radości.W przerwach między oddechami dobiegał ją śpiew merów, syrenie pieśni,które słyszała tylko w legendach i snach; przeplatające się gwizdy, jęki, bicia dzwoneczków,westchnienia i krzyki - słyszane osobno, brzmiały smutno i samotnie, lecz wspólnie tworzyły chórwznoszący hymny ku chwale Matki Morza.Pieśni te ciągnęły się niekiedy godzinami, a były tonajprawdziwsze pieśni, powtarzane bezustannie przez ich pozbawionych wieku twórców,niezmienne od wieków.Wiedziała o tym, mimo iż były tak złożone, że nie potrafiła ich od siebie odróżnić, mimobraku pewności, czy na wzór pieśni ludzi przekazują jakieś znaczenie.Wiedziała, bo powiedziałato sobie.Po wyjściu z niespodziewanego Przekazu ujrzała Ngeneta trzymającego ją za ręce, jegośniadą twarz wykrzywiało uczucie.Gdy tylko go poznała, podniósł i pocałował jej okryterękawiczkami dłonie.- Wierzyłem.zawsze wierzyłem, miałem nadzieję, modliłem się.- głos mu się załamał.-Nigdy bym się jednak nie ośmielił zapytać ciebie.I okazało się to prawdą.Nie wiem, czy mam sięśmiać, czy płakać!- Czym - czym są? - mruknęła, nadal oszołomiona.- Mery, Moon! Mery.rozumna, oddychająca tlenem forma życia, wytworzona poprzez manipulację genami;bioinżynieryjny nośnik technowirusa przenoszącego czynnik długowieczności.Biologiczneokreślenia Starego Imperium ciągnęły się bez końca, nic dla niej nie znacząc.Ngenet zmusił jąjednak do wysłuchania każdego szczegółu, który wrył się mu w pamięć, przekazywał go głosempełnym emocji.Rozumna forma życia.rozumna.Moon czuła, jak otaczają ją macki Silky'ego, jak podnoszą ją i wyrzucają w koziołku kuśrubowatym ciałom; jak łapią znowu, zamrażając chwilę.Ujrzała wysoko nad sobą błękitną powałępowierzchni zatoki, potem ocienione, piaszczyste dno pokryte koloniami głowonogów, usianejaskrawymi skorupiakami.W powolnym, spiralnym skręcie widziała z każdej strony żywestworzenia, pojedyncze lub w ławicach, znane i nie znane, ścigane i uciekające.mijała jewszystkie swobodnie w towarzystwie merów, płynęła przez ich dziedziczne tereny.Zagrażały małokomu, nie bały się nikogo w głębinach oceanu.nie lękały niczego, oprócz Aowów.Zaskoczona zapytała Miroe, jak pozaziemcy mogą pozyskiwać wodę życia, skoro wiedzą,że mery to coś więcej niż zwierzęta.- Muszą wiedzieć, mają przecież sybille.- Ludzie zawsze traktowali siebie nawzajem jak zwierzęta.Skoro nie rozpoznają w lustrzeinteligentnej istoty, to nic dziwnego, że jeszcze gorzej traktują inne gatunki.- Ngenet spojrzał naSilky'ego, który zawieszony na barierce patrzył w zamyśleniu na wznoszącą się i opadającą wodę.-A choćby nawet mery były tylko zwierzętami, czy mieliby prawo mordować je dla własnejpróżności? Mery są istotami sztucznymi genetycznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]