[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na rubieżach deszcz padał rzadko, za to wiały tam porywiste, kąśliwe wichry, a mróz szklił płaską, monotonną równinę, która o wschodzie słońca zdawała się płonąć.Morgon brnął przez nią jak duch, polując, kiedy zgłodniał, i śpiąc pod gołym niebem, bo rzadko odczuwał chłód, tak jakby jego ciało samorzutnie rozwiewało się i stapiało z wiatrem.Pewnego dnia uświadomił sobie, że nie idzie już w poprzek łuku zataczanego po niebie przez słońce; skręcił na wschód i maszerował tak do świtu.W promieniach wschodzącego słońca dojrzał rysujące się w oddali górskie pasmo, z którego strzelał w niebo chropawy, błękitnoszary szczyt - chyba Posępnej Góry, ale odległość była tak wielka, że nie miał pewności, czy to właśnie ona.Do południa nie usłyszał nic prócz zawodzenia wiatru.Pewnej nocy, siedząc przy ognisku, odniósł mgliste wrażenie, że wiatr nakłania go do zmiany postaci.I nagle uświadomił sobie, że trzyma w rękach wysadzaną gwiazdkami harfę.Nie pamiętał, żeby zdejmował ją z pleców.Wpatrywał się w instrument, śledząc bezgłośny pląs ogni na strunach.Po chwili poprawił się i przycisnął harfę do ramienia.Bezwiednie przebiegł palcami po strunach, wydobywając z nich akord naśladujący surową, dziką pieśń wiatru.Odeszła go wszelka chęć do kontynuowania wędrówki.Pozostał w tym odizolowanym od świata miejscu na rubieżach, wyróżnianym tylko przez kilka kamieni, karłowaty krzak i rozpadlinę w twardym gruncie, gdzie spod ziemi wypływał strumyk, który kilka kroków dalej znikał znowu pod powierzchnią.Morgon odchodził stamtąd tylko na polowania i zawsze odnajdywał drogę powrotną, jakby wskazywało mu ją echo jego harfy.Grał na harfie z wiatrami, które dęły od świtu do nocy, czasami tylko na jednej wysokotonowej strunie, dostrajając się do tonu zawodzącego wschodniego wiatru; czasami na wszystkich strunach, na niską nutę naśladującą pomruk wiatru północnego; zdarzało się, że podnosząc wzrok, dostrzegał zasłuchanego śnieżnego zająca albo przechwytywał zdumione spojrzenie przelatującego białego sokoła.Ale im bardziej zbliżała się zima, tym rzadziej odwiedzały go zwierzęta; wiedzione instynktem odchodziły w góry szukać tam schronienia i pożywienia.Grał więc w samotności - dziwne, futrzaste, bezimienne zwierzę wydające głos tylko z trzymanego w rękach instrumentu.Przywykł do porywistego wichru, jego umysł drzemał jak otaczające go rubieże.Nie wiedział, jak długo jeszcze by tam zabawił, gdyby pewnej nocy, zaintrygowany osobliwym drgnieniem płomieni, nie podniósł wzroku i nie zobaczył przed sobą Raederle.Była odziana w opończę z kosztownych srebrzystych futer, jej włosy wymykające się spod kaptura i szarpane wiatrem przypominały rozświetlające mrok płomienie.Znieruchomiał z palcami na strunach.Kiedy uklękła przy ognisku, wyraźniej zobaczył jej twarz; była zmęczona, blada i niezmiennie piękna.Nie miał zrazu pewności, czy to aby nie sen, jak wtedy, kiedy ujrzał tę samą twarz w tafli czarnego jeziora w korzeniach góry.Potem zauważył, że dziewczyna dygocze jak w febrze.Ściągnęła rękawice i gołymi rękami uspokoiła rozchybotane ognisko.Docierało do niego powoli, jak wiele czasu upłynęło od ich ostatniej rozmowy.- Lungold - wyszeptał.To słowo zdawało się nie mieć żadnego znaczenia w tumulcie rubieży.Ale Raederle przybyła tu za nim ze świata.Wyciągnął przez ogień rękę i przyłożył dłoń do jej policzka.Patrzyła na niego bez słowa.Po chwili podciągnęła kolana pod brodę i szczelniej opatuliła się futrem.- Słyszałam, jak grasz - odezwała się.- Obiecałem, że się nauczę.- Głos miał schrypnięty od długiego milczenia.- Gdzie byłaś? Podążałaś za mną przez bezdroża; byłaś przy mnie pod Górą Erlenstar.Potem zniknęłaś.Długo patrzyła na niego bez słowa.Zaczął już tracić nadzieję, że mu odpowie.- To nie ja zniknęłam.To ty zniknąłeś.- Głos zaczął jej drżeć.- Z powierzchni królestwa.Czarodzieje wszędzie cię szukają.Tak samo zmienno.zmiennokształtni.I ja.Myślałam już, że nie żyjesz.A ty siedzisz tu sobie, grasz na harfie na wietrze, który potrafi zabić, i nawet nie jest ci zimno.Milczał.Śpiewająca z wichrami harfa wydała mu się nagle lodowato zimna.Odłożył ją.- Jak mnie znalazłaś?- Szukałam.Pod każdą możliwą postacią.Przyszło mi do głowy, że może przebywasz wśród vest.Udałam się więc do Hara i poprosiłam go, żeby nauczył mnie przyjmowania postaci vesty.Zgodził się, ale dotknąwszy mojego umysłu, przerwał i powiedział, że mnie chyba niczego nie trzeba uczyć.Zwierzyłam mu się ze wszystkiego.Kazał sobie opowiedzieć, co się wydarzyło pod Górą Erlenstar.Kiedy to zrobiłam, orzekł, że trzeba cię odnaleźć.Na koniec zabrał mnie na drugą stronę Posępnej Góry do stad vest.Po drodze usłyszałam dźwięki harfy niesione przez wiatr.Morgonie, skoro ja zdołałam cię odnaleźć, to i innym się uda.Przyszedłeś tu, żeby uczyć się gry na harfie, czy po prostu uciekłeś?- Po prostu uciekłem.- A zamierzasz.zamierzasz wrócić?- Po co?Nie odpowiedziała.Szarpane wiatrem płomienie tańczyły dziko przed jej twarzą.Nie spuszczając z niego wzroku, uspokoiła je znowu.Potem przysunęła się doń i przytuliła mocno, kryjąc twarz w kosmatym futrze na jego ramieniu.- Chyba potrafiłabym nauczyć się żyć na rubieżach - wyszeptała.- Strasznie tu zimno, nic nie rośnie.ale muzyka wiatrów i twoja gra są tak piękne.Pochylił głowę, otoczył ją ramieniem i ściągnąwszy kaptur z głowy dziewczyny, przyłożył policzek do jej policzka.Coś zakłuło go w sercu, czy to z chłodu, który w końcu tam dotarł, czy z rodzącego się w bólach ciepła.- Słyszałaś pod Górą Erlenstar głosy zmiennokształtnych - powiedział, zacinając się.- Wiesz czym są.Znają wszystkie języki.Są Panami Ziemi i nadal, choć minęły już tysiące lat, prowadzą wojnę przeciwko Najwyższemu.A ja jestem przynętą w pułapkach, które na niego zastawiają.To dlatego dotąd mnie nie zabili.Chcą go dostać.A niszcząc jego, zniszczą królestwo.Jeśli nie znajdą mnie, to może i jego nie znajdą.- Raederle chciała coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu i ciągnął: - Wiesz, co zrobiłem pod tamtą górą.Ogarnęła mnie taka wściekłość, że gotów byłem zamordować, i w tym celu zmieniłem się w wiatr.Nie ma w królestwie miejsca dla kogoś dysponującego taką mocą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]