[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas gdy w sklepie Chenier musiał samotnie stawiać czoło klientom, Baldini ze swym nowym uczniem zamknął się w warsztacie.Przed Chenierem usprawiedliwił tę okoliczność fantastyczną teorią, którą nazwał „podziałem pracy i racjonalizacją”.Latami - tłumaczył patrzył cierpliwie, jak Pelissier i jemu podobni osobnicy mający w pogardzie dobre obyczaje cechowe zabierają mu klientelę i psują interesy.Ale teraz dość.Jego pobłażliwość wyczerpała się.Przyjmuje wyzwanie i zamierza pobić tych bezczelnych parweniuszy, i to ich własną bronią: co sezon, co miesiąc, a jeśli trzeba, to i co tydzień, będzie z triumfem wypuszczał nowe pachnidła, i to jakie! Rozwinie w całej pełni swoje twórcze możliwości.W tym celu zaś musi sam - korzystając jedynie z usług niewykwalifikowanego pomocnika - poświęcić się wyłącznie i w całości produkowaniu pachnideł, podczas gdy Chenier ma oddać się wyłącznie ich sprzedawaniu.Tą nowoczesną metodą zainaugurują nowy rozdział w dziejach przemysłu perfumeryjnego, zmiotą konkurencję i staną się bezmiernie bogaci - tak, całkiem świadomie i wyraźnie używa liczby mnogiej, zamierza bowiem swego długoletniego, zasłużonego czeladnika przypuścić do udziału w tych bezmiernych bogactwach, na określony procent.Jeszcze kilka dni temu Chenier wziąłby podobne wypowiedzi z ust swego mistrza za objaw rozpoczynającego się starczego obłędu.„Dojrzał już do Charite - pomyślałby - jeszcze trochę, a na dobre odstawi tłuczki i moździerze”.Ale teraz wcale tak nie myślał.Miał po prostu za dużo do roboty.Miał tyle do roboty, że wieczorem ze zmęczenia ledwo był w stanie opróżnić nabitą kasę i odprowadzić swoją część.Nie śniło mu się nawet doszukiwać się czegoś podejrzanego w fakcie, że Baldini niemal co dzień wychodził ze swej pracowni z jakimś nowym pachnidłem.I cóż to były za pachnidła! Nie tylko wysokiej, najwyższej klasy perfumy, ale także kremy, pudry, mydła, płyny do włosów, wody, olejki.Wszystko, co mogło pachnieć, pachniało teraz inaczej, inaczej niż kiedykolwiek.I publiczność rzucała się na wszystko, ale to naprawdę na wszystko, na nowego rodzaju pachnące wstążki do włosów, które pewnego dnia stworzył dziwaczny kaprys Baldiniego ceny nie grały roli.Wszystko, co Baldini produkował, odnosiło sukces.I był to sukces tak obezwładniający, że Chenier przyjął to jak jakieś zjawisko przyrodnicze i nie pytał o przyczyny.Żeby na przykład ów nowy terminator, niezdarny gnom, który sypiał jak pies w warsztacie i którego czasem, gdy mistrz wychodził, można było widzieć, jak stoi w głębi i wyciera słoje albo czyści moździerze - żeby ten nieciekawy zupełnie osobnik miał coś wspólnego z bajecznym rozkwitem firmy, Chenier nie uwierzyłby, nawet gdyby mu to powiedziano.Tymczasem gnom miał z tym dużo wspólnego, bo po prostu wszystko.To, co Baldini zanosił do sklepu i przekazywał Chenierowi do sprzedania, stanowiło jedynie ułamek tego, co Grenouille produkował za zamkniętymi drzwiami warsztatu.Baldini nie nadążał wprost z wąchaniem.Niekiedy sprawiało mu prawdziwą mękę dokonać wyboru między wspaniałościami wychodzącymi spod ręki Grenouille'a.Ten czarodziejski uczeń mógłby zaopatrzyć w receptury wszystkich perfumiarzy Francji; nie powtarzając się, nie tworząc nic mniej wartościowego czy wręcz przeciętnego.To jest w receptury, czyli w formuły Grenouille nie mógłby nikogo zaopatrzyć, albowiem zrazu komponował swoje aromaty w ów chaotyczny i zgoła nieprofesjonalny sposób, znany już Baldiniemu, mianowicie na pozór bezładnie łączył i mieszał rozmaite ingrediencje.Aby móc tę wariacką procedurę nie tyle kontrolować, co przynajmniej pojąć, Baldini zażądał któregoś dnia, by Grenouille, nawet jeśli uważa to za niepotrzebne, przy sporządzaniu swoich mieszanin posługiwał się wagą, menzurką i pipetką; ponadto, by nauczył się wreszcie traktować alkohol nie jako substancję zapachową, ale jako środek rozcieńczający, który dodaje się dopiero na końcu; wreszcie, by na miłość Boską zechciał pracować powoli, spokojnie i powoli, tak jak przystoi rzemieślnikowi.Grenouille usłuchał.I po raz pierwszy Baldini był w stanie nadążyć za poszczególnymi czynnościami czarodzieja oraz je zapisać.Siadał z piórem i kartką papieru obok Grenouille'a i, wciąż nakłaniając go do powolności, notował, ile gramów tego, ile miarek tamtego i ile kropli owego wędruje do kolby.W ten osobliwy sposób, analizując procedurę za pomocą środków, bez których uprzedniego zastosowania procedura ta w ogóle nie powinna być możliwa, Baldini zdołał wreszcie posiąść syntetyczny przepis.Jak Grenouille bez tego przepisu potrafił mieszać swoje pachnidła, pozostało dla Baldiniego nadal zagadką, czy raczej cudem, ale przynajmniej zdołał ów cud sprowadzić do formuły, co usatysfakcjonowało poniekąd jego łaknącą regułek duszę i uratowało jego perfumistyczny obraz świata od kompletnego rozpadu.Stopniowo wyciągał od Grenouille'a receptury wszystkich pachnideł, jakie ten dotychczas wymyślił, a nawet pozwalał mu sporządzać nowe zapachy tylko wtedy, gdy on sam, Baldini, asystował temu z piórem i kartką papieru, śledził cały proces argusowymi oczyma i dokumentował go krok po kroku.Swoje zapiski - wkrótce całe tuziny receptur przenosił potem mozolnie kaligraficznym pismem do dwóch osobnych kajecików, z których jeden przechowywał w ogniotrwałej kasetce, a drugi stale nosił przy sobie i nie rozstawał się z nim nawet we śnie.To dawało mu poczucie bezpieczeństwa.Albowiem teraz, gdy zechciał, mógł sam odtwarzać cuda Grenouille'a, które, gdy oglądał je po raz pierwszy, wywierały na nim ogromne wrażenie.Sądził, iż mając ów zbiór pisemnych formuł potrafi poskromić straszliwy chaos twórczy, tryskający z terminatora.Również fakt, że uczestniczył w tych aktach kreacji już nie tylko jako zdumiony widz, ale jako obserwator i rejestrator, wpływał na Baldiniego uspokajająco i wzmacniał jego wiarę we własne siły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]