[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ghisteslwchlohm dał Dethowi do wyboru: weźmie Raederle albo ciebie jako zakładnika, podczas gdy on zabierze mnie pod Górę Erlenstar.Deth odrzucił obie możliwości, wolał umrzeć.Sprowokował Ghisteslwchlohma, żeby ten go zabił.O mnie się nie troszczył.może uważał, że sam dam sobie radę.Ale ciebie i Raederle wyraźnie kochał.- Morgon urwał, bo morgola ukryła twarz w dłoniach.- Zraniłem cię? Nie chciałem.- Nie - powiedziała, ale widział przecież, że płacze.Przeklął w duchu sam siebie.Yrth wciąż na niego patrzył; zastanawiało go, jak może go widzieć, skoro twarz Raederle przesłaniały włosy.Czarodziej wyciągnął raptownie rękę, sięgając za plecy Morgona, i w jego dłoniach zmaterializowała się wysadzana gwiazdkami harfa.Kiedy rozbrzmiały pierwsze czyste dźwięki, morgola spojrzała na Morgona, ale ten miał puste ręce.Siedział oniemiały, zapatrzony w Yrtha.Wielkie dłonie czarodzieja poruszały się bezbłędnie po idealnie nastrojonych strunach, wydobywając z nich głosy wiatru i wody.Była to piękna muzyka z długich, czarnych nocy pod Górą Erlenstar; muzyka, której od wieków słuchali królowie w całym królestwie.Była to muzyka wielkiego czarodzieja, którego nazywano niegdyś harfistą z Lungold, i morgola słuchała jej z fascynacją.Potem harfistą zaintonował inną pieśń i morgoli krew odpłynęła z twarzy.Była to poruszająca, przepiękna pieśń, która przypomniała Morgonowi mglisty zmierzch nad heruńskimi moczarami, krąg oświetlonych blaskiem ognia lic strażniczek morgoli, Lyrę wynurzającą się bezgłośnie z mroku nocy, mówiącą coś.Wytężył słuch, ale spojrzawszy na bladą, napiętą twarz morgoli wpatrzonej w Yrtha, przypomniał sobie, że to pieśń ułożona przez Detha tylko dla niej.Przeszedł go dreszcz.Zastanawiało go, jak harfistą się przed nią wytłumaczy.Palce Yrtha wydobyły z harfy ostatni, łagodny akord i spoczęły na strunach, by wytłumić ich drgania.Czarodziej siedział nieruchomo ze spuszczoną głową, trzymając ramę harfy nad gwiazdkami.Odblask ognia tańczył nad nim, tkając w powietrzu mozaikę światłocienia.Płynęły minuty, a on się nie odzywał, siedział milczący jak drzewo, ziemia albo twarda, pobrużdżona granitowa skała.Morgon, wsłuchując się w owo milczenie, uświadomił sobie, że to nie uchylanie się od odpowiedzi, lecz właśnie odpowiedź.Zamknął oczy.Serce podeszło mu do gardła.Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł.Milczenie harfisty napełniło go spokojem, który znajdywał głęboko w żywych istotach w całym królestwie.Spokój ten wniknął w jego myśli, wniknął w serce i odebrał zdolność logicznego rozumowania.Wiedział tylko, że to, czego tak długo i bezskutecznie szukał, było zawsze, nawet w najgorszych chwilach, tuż obok.Harfista wstał.Jego zmęczona, stara twarz przywodziła na myśl pobrużdżone wichrami zbocze góry, pobliźnione oblicze kólestwa.Patrzył długo na morgolę.Morgola pobladła jeszcze bardziej i spuściła wzrok na blat stołu.Wtedy podszedł do Morgona i przewiesił mu harfę przez ramię.Morgon wyczuwał jak przez sen zwinne, szybkie ruchy czarodzieja.Yrth musnął przelotnie policzek Morgona, a potem wszedł w ogień i rozpłynął się w nim.14Morgon otrząsnął się z odrętwienia i cisnął swój umysł w noc, ale gdziekolwiek się zwrócił, napotykał jedynie nieruchomość.Wstał bez słowa.Morgola też milczała.Siedziała sztywno i wpatrywała się w odblask płomyka świecy w polerowanym blacie stołu.Na jej policzki powracał powoli rumieniec.Morgon, obserwując tę zmianę wyrazu jej twarzy, odzyskał wreszcie głos.- Dokąd on poszedł? - wyszeptał.- Rozmawiał z tobą.- Powiedział.powiedział, że popełnił właśnie jedyne głupstwo w całym swoim długim życiu.- Morgola złożyła dłonie i wbiła w nie wzrok, koncentrując się z wysiłkiem.- Że nie zamierzał odkryć się przed tobą, dopóki nie zgromadzisz takiej mocy, byś był w stanie sam o siebie zadbać.Odszedł, ponieważ jest teraz dla ciebie zagrożeniem.Mówił też.mówił inne rzeczy.- Pokręciła powoli głową i podjęła: - Powiedział, że nie zdawał sobie sprawy, że jego wytrzymałość ma swój kres.- Wichrowa Równina.Poszedł do Ymris.Morgola podniosła wzrok na Morgona, ale nie zaprzeczyła.- Znajdź go, Morgonie.Bez względu na to, jak niebezpieczne może się to dla was okazać.Wystarczająco długo był sam.- Znajdę.- Morgon odwrócił się i ukląkł przed Raederle.Patrzyła w ogień; odgarnął z jej twarzy odbicie płomieni.Spojrzała na niego.W jej półludzkich oczach było coś starożytnego, uwznioślonego, tak jakby miała wgląd we wspomnienia Najwyższego.Wziął ją za rękę.- Chodź ze mną.Wstała.Sprzągł jej umysł ze swoim i wyrzucił oba daleko w heruńską noc, ku głazowi po drugiej stronie moczarów, który zapamiętał ze swoich peregrynacji.Do sali weszła Lyra, niosąc mu kolację, a on postąpił krok w jej kierunku i zniknął.Znaleźli się wśród mgły.Nie widzieli nic prócz widmowej bieli, która przywodziła na myśl zgromadzenie duchów umarłych.Morgon wysłał swą świadomość poza tę mgłę, poza niskie wzgórza, dalej, niż zdarzało mu się do tej pory sięgać umysłem.Zakotwiczył myśli w sękatym pniu sosny i podciągnął się do niej.Znalazłszy się obok drzewa, w szumiącej na wietrze puszczy pomiędzy Herun a Ymris, poczuł, że opuszcza go nadwerężona moc.Miał trudności z koncentracją; wiatr zdawał się strzępić i rozwiewać myśli.Ciało, któremu do tej pory niewiele poświęcał uwagi, odmawiało posłuszeństwa.Dygotał z zimna i wyczerpania; w nozdrzach miał jeszcze rozkoszny aromat gorącego posiłku, który niosła mu Lyra.Przed oczyma przelatywały mu strzępy życiorysu harfisty.Słyszał jego subtelny, obojętny głos w rozmowach z królami, z kupcami, z Ghisteslwchlohmem, głos przemawiający samymi zagadkami, których sensu należało się doszukiwać nie w słowach, lecz w tym, co nie zostało powiedziane.I nagle pewne wspomnienie sprawiło, że odzyskał głos.Północny wiatr przenikał go do szpiku kości.- Omal go nie zabiłem - wykrztusił ze zgrozą.- Tropiłem Najwyższego przez całe królestwo, żeby go zabić.- Ostry, znajomy ból przeszył mu serce.- Zostawił mnie w rękach Ghisteslwchlohma.Mógł jednym słowem uśmiercić Założyciela.A grał tylko na harfie.Nic dziwnego, że go nie rozpoznałem.- Zimno mi, Morgonie.- Raederle przytuliła się do niego; twarz musnęły mu jej zimne włosy.Usiłował zebrać myśli, ale wiatr znowu je rozpędził
[ Pobierz całość w formacie PDF ]