[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tu nie chodzi tylko o to — powiedział Denny, wiedzionyniezwykłą intuicją.— Poznaję to po twoim.— wykonał gest —.chyba po tonie głosu.Tak czy owak, wiem, że ma to jakieśznaczenie.Że jest ważne.Że coś ci to wyjaśnia.— Czy mam dalej jechać prosto? — spytał Joe, zwalniającprzed skrzyżowaniem.— Skręć w prawo — powiedziała Tippy Jackson.— Zobaczysz budynek z cegły, z poruszającym się w góręi w dół neonowym napisem — powiedziała Pat.— HotelMaremont — tak się nazywa ta okropna buda.Jedna łazienka nadwa pokoje i wanny zamiast pryszniców.I to jedzenie.Niewiary-godnie złe.Jedynym napojem, jaki mają na składzie, jest jakiśpłyn o nazwie Nehi.— Mnie smakowało to jedzenie — powiedział Don Denny.—Prawdziwa wołowina zamiast syntetycznych protein.Świeżyłosoś.— Czy nie macie kłopotów z waszymi pieniędzmi? — spytałJoe.Usłyszał nagle wysoki, wyjący dźwięk, który rozbrzmiewałechem na całej długości ulicy.— Co to takiego? — spytał DonaDenny.— Nie wiem — nerwowo odpowiedział Don.— To syrena policyjna — oświadczył Sammy Mundo.—Skręciłeś, nie dając żadnego sygnału.— Jak miałem to zrobić? — spytał Joe.— Na kolumniekierownicy nie ma dźwigni kierunkowskazu.— Trzeba było pokazać ręką — odparł Sammy.Syrena byłajuż bardzo blisko; odwróciwszy głowę, Joe dostrzegł motocykl,który akurat zrówna! się z samochodem.Zwolnił, nie wiedząc, coma zrobić.— Zatrzymaj się przy krawężniku — poradził mu Sammy.Joe podjechał do skraju jezdni i zahamował wóz.Policjant zsiadł z motocykla i podszedł do Joego szybkimkrokiem.Był to młody człowiek o szczupłej, szczurzej twarzyi dużych oczach o ostrym spojrzeniu.— Proszę o pańskie prawo jazdy — powiedział, przyjrzawszysię Joemu dokładnie.— Nie mam go — przyznał Joe.— Niech pan pisze protokółi pozwoli nam jechać.— Widział już hotel.Zwrócił się doDona Denny: — Może lepiej idź tam już, zabierając wszystkichze sobą.Willys-Knight nadal jechał w stronę hotelu.Don Denny, Pat,Sammy Mundo-i Tippy Jackson wysiedli z wozu i zostawiającJoego sam na sam z policjantem ruszyli śladem pierwszego wozu,który zaczął właśnie hamować przed budynkiem, po drugiejstronie ulicy.— Czy ma pan jakiś dowód tożsamości? — spytał policjant.Joe podał mu swój portfel.Używając czerwonego, kopiowegoołówka policjant wypełnił formularz, wydarł go ze swego bloczkai podał Joemu ze słowami: — Skręcanie bez sygnału.Brak prawajazdy.Na wezwaniu napisane jest, gdzie i kiedy ma się panstawić.— Następnie zatrzasnął swój bloczek z wezwaniami,oddał Joemu portfel i powolnym krokiem wrócił do motocykla.Podkręcił obroty silnika, po czym nie oglądając się w tył szybkoruszył z miejsca i wmieszał się w tłum innych pojazdów.Sam nie wiedząc, dlaczego to robi, Joe zerknął na wezwanieprzed schowaniem go do kieszeni.Potem — powoli - przeczytałje jeszcze raz.Rozpoznał charakter pisma, którym nabazgranebyły kopiowym czerwonym ołówkiem następujące słowa:“Jesteście w o wiele większym niebezpieczeństwie, niż sądziłem.Słowa Pat Conley były."Na tym urywała się treść kartki.W środku zdania.Zastanawiałsię, jaki mógł być dalszy ciąg.Czy na wezwaniu nie ma innegonapisu? Nie znalazł nic na odwrocie, ponownie więc przyjrzał siępierwszej stronie.Nie było tam żadnych dalszych ręcznie pisanychsłów, ale u dołu arkusika papieru znajdował się następujący tekst,wydrukowany drobną, nierówną czcionką:Odwiedź aptekę Archera, sprzedającą po przystępnych cenachniezawodne środki, użyteczne w gospodarstwie domowym orazpreparaty lecznicze o sprawdzonej i wypróbowanej wartości.Niewiele mi to mówi — pomyślał Joe.A jednak nie tegonależało się spodziewać pod wezwaniem wręczonym mu przezpolicję drogową miasta Des Moines.Najwyraźniej był to kolejnyznak, podobnie jak znajdujące się powyżej słowa napisaneodręcznie czerwonym ołówkiem.Wysiadł z samochodu i wszedł do najbliższego sklepu; sprzeda-wano tam gazety, słodycze i wyroby tytoniowe.— Czy mogę skorzystać z książki telefonicznej? — spytałwłaściciela, tęgiego mężczyznę w średnim wieku.— W głębi — powiedział przyjaźnie sklepikarz, wskazująckierunek swym grubym kciukiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]