[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Zdziwiony właściciel moratorium rozejrzałsię po pokoju, zastanawiając się, gdzie ona może być.Najego charakterystycznym obliczu rozlał się niepokój.— Czynie ma tu jej?— Która to była dziewczyna? — spytał Joe.Opadły gonajczarniejsze przeczucia.— Pan Hammond nie powiedział mi tego.Sądził, że pan jestpoinformowany.W tych okolicznościach podanie mi jej nazwiskabyłoby niedyskrecją.Czy ona.— Nikt się tu nie zjawił.— Która to mogła być? Pat Conley?Czy Wendy? — Zaczął chodzić po pokoju, starając się zapanowaćnad swym lękiem.Na Boga — pomyślał — mam nadzieję, że byłato Pat.— W szafie — powiedział von Yogelsang.— Co? — Joe zatrzymał się.— Może powinien pan tam zajrzeć.W tych droższych apar-tamentach są ogromne szafy ścienne.Joe nacisnął guzik umieszczony na drzwiach szafy i sprężynowymechanizm otworzył je gwałtownie.Na podłodze leżała zwinięta kupka, składająca się główniez rozpadających się strzępków czegoś, co kiedyś było tkaniną.Miało się wrażenie, że to, co materiał ten okrywał, stopniowo,na przestrzeni długiego czasu, skurczyło się do tak drobnychrozmiarów.Całość była wyschnięta do cna, niemal zmumi-fikowana.Schyliwszy się przewrócił ją na drugą stronę.Ważyłazaledwie kilka funtów.Pod wpływem jego dotknięcia zgiętedotąd członki wyprostowały się; były cienkie i kościste.Wy-dawały odgłos przypominający szelest papieru.Zdawało się.że sztywne i splątane włosy leżącej postaci są niezwykle długie.Przykrywały jej twarz jak czarna, skłębiona chmura.Joe stałpochylony, bez ruchu, nie mając odwagi przekonać się, ktoto jest.— To stare zwłoki — powiedział zdławionym głosem vonYogelsang.— Kompletnie wysuszone.Jakby leżały tu od stuleci.Zjadę na dół i poinformuję o tym dyrektora hotelu.Niemożliwe, żeby to była dorosła kobieta — pomyślał Joe.—Tak drobne mogły być jedynie szczątki jakiegoś dziecka.— Z pewnością to nie Pat ani Wendy — powiedział odsuwającz jej twarzy kłąb włosów.— Wygląda, jakby ją wyciągniętoz pieca do wypalania cegły.A może to ten wybuch — pomyślał.— Fala gorąca poeksplozji bomby.W milczeniu przyjrzał się drobnej, skurczonej, pociemniałej odgorąca twarzy.I już wiedział, kto to jest.Rozpoznał ją, choćz trudem.Wendy Wright.W którymś momencie podczas nocy — domyślał się — przyszłado mojego pokoju i nagle zaczął się w niej — czy wokół niej —odbywać jakiś proces.Poczuła to i odeszła po cichu, chowając sięw szafie, bym ja nic o tym nie wiedział.W ten sposób upłynęłyostatnie godziny (czy może — miał nadzieję — jedynie minuty)jej życia, a jednak nie wydała głosu, nie obudziła mnie.A możepróbowała mnie zbudzić, ale nie udało jej się to, nie była w staniezwrócić na siebie mojej uwagi.Może właśnie po nieudanej próbieobudzenia mnie powlokła się do tej szafy?Boże — pomyślał — mam nadzieję, że to nie trwało długo.— Nie może pan nic już dla niej zrobić w swym moratorium,prawda? — spytał von Yogelsanga.— Jest już zbyt późno.Przy tak całkowitym rozkładzie z pew-nością nie pozostał w niej żaden ślad półżycia.Czy to tadziewczyna?— Tak — odparł, kiwając głową.— Lepiej będzie, jeśli pan natychmiast opuści ten hotel.Dlapańskiego własnego bezpieczeństwa.Hollis — bo to Hollis,prawda? — zrobi z panem to samo.— Moje papierosy — mówił Joe — kompletnie wyschnięte.Książka telefoniczna sprzed dwóch lat na pokładzie statku.Skwaśniała śmietanka i zapleśniała, zmętniała kawa.Nieobiegowepieniądze.Wspólny element: wiek.Mówiła to już na Lunie, gdydotarliśmy na statek; czuję się stara.Zapadł w zadumę, starając się opanować swój lęk, który zacząłustępować miejsca przerażeniu.Ale ten glos w telefonie —pomyślał.— Głos Runcitera.Co to oznaczało?Nie dostrzegł w tym wszystkim żadnego związku logicznego,żadnego sensu.Głos Runcitera w wideofonie nie pasował dożadnej teorii, jaką mógł zbudować czy wymyślić.— Promieniowanie — stwierdził von Yogelsang.— Znalazłasię chyba jakiś czas temu w zasięgu silnego promieniowaniaradioaktywnego.Niezwykle silnego.— Myślę, że umarła na skutek tego wybuchu — powiedziałJoe.— Eksplozji, która zabiła Runcitera.— Cząsteczki kobal-tu — myślał.— Gorący pył, który osiadł na niej i który wdychała.Ale skoro tak, to wszystkich nas czeka taka sama śmierć: osiadłon przecież na wszystkich.Mam go w płucach, tak samo Ali wszyscy inercjałowie.W takim wypadku nic już nie możnazrobić.Jest zbyt późno.Nie pomyśleliśmy o tym — uświadomiłsobie.— Nie przyszło nam do głowy, że ten wybuch miałcharakter reakcji łańcuchowej.— Nic dziwnego, że Hollis pozwolił nam odjechać.A jednak.Tłumaczyłoby to śmierć Wendy i fakt wyschnięcia papierosów.Ale nie wyjaśniona pozostawała sprawa książki telefonicznej,monet i zepsutej śmietanki oraz kawy.Nie wiadomo również, skąd wziął się w słuchawce hotelowegowideofonu głos Runcitera.Hałaśliwy monolog, który umilkł, gdysłuchawkę podniósł von Yogelsang.Gdy próbował go usłyszećktoś oprócz mnie — uświadomił sobie Joe.Muszę wracać do Nowego Jorku — pomyślał.— Spotkać sięze wszystkimi, którzy byli na Lunie, którzy byli przy wybuchubomby.Musimy wspólnie to wszystko przemyśleć — to chybajedyny sposób, żeby rozgryźć całą sprawę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •