[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwyraźniej pani burmistrz nie należała do osób lubiących zmieniać swoje plany, ze względu na czyjekolwiek życzenia.Zaprowadziła nas do innej windy - mniejszej, z pewnością nie towarowej, a dla ludzi.Stłoczeni, zjechaliśmy w dół.Wagon metra pojawił się prawie natychmiast, gdy tylko dotarliśmy na peron.Penelopa sprawnie nas porozsadzała i wcisnęła guzik z napisem "Mayflower" na tablicy z nazwami docelowych stacji.Usłyszeliśmy syk układu pneumatycznego, gdy włączyły się elektromagnesy unoszące wagon, który później gładko sunął siecią tuneli, na skrzyżowaniach automatycznie wybierając drogę.W czasie jazdy Penelopa zaczęła się przymilać, by zostać naszą najdroższą przyjaciółką.- Skoro już siedzimy, może mi państwo opowiedzą coś o sobie.Oczywiście, o pani, doktor Cocciolone, wiem wszystko.- Błagam, tylko bez tytułów.Proszę mi mówić Carol Jeanne.Penelopa uczepiła się tego imienia i zaczęła się nim bawić jak kot myszą.- A więc Carol Jeanne.Co za śliczne imię! Carol Jeanne.Jakże się cieszę, że zostaniemy przyjaciółkami, Carol Jeanne.- Obdarzywszy ją ujmującym uśmiechem, zajęła się Redem, który trzymał Emmy za kosmyk włosów, żeby nie chodziła po wagonie: - A jak powinnam zwracać się do pana, panie Cocciolone?- On się nazywa Todd - skorygowała ją Mamuśka.- Redmond Eugene Todd.Wołamy na niego Red.Carol Jeanne jest jego żoną.Biedna Mamuśka.Czyżby nie zdawała sobie sprawy, że ona ją prowokuje?- A co pan robi? - zapytała Penelopa, ignorując Mamuśkę.- Jestem konsultantem rodzinnym.Red zawsze mówił to z dumą, jakby miał prawdziwą pracę i rzeczywiście coś robił.Udzielanie porad rodzinnych wydawało mi się tak bezcelowe, jak chodzenie do kościoła - takie koncentrowanie się na emocjach zamiast na czymś istotnym.Niemniej Red przypuszczalnie był w tym dobry; należał do tych nadwrażliwców, którzy porozumiewają się z innymi za pomocą uścisków i poklepywania po plecach, a także cmokają nad obcymi i mówią im: "Rozumiem".Ludzie go za to uwielbiali.Penelopie, tak jak mnie, zajęcie Reda nie imponowało.- Wewnątrz czy na zewnątrz? - spytała.Red był wyraźnie zdezorientowany.- Zwykle udzielam konsultacji w zakładzie, jeśli o to pani chodzi.- Nawet tego pan nie wie? - zdziwiła się.Odpowiedział jej milczeniem.- Na zewnątrz, to znaczy na powierzchni, gdzie świeci słońce, gdzie są uprawy - wyjaśniła.- Tam, gdzie żyjemy i gospodarzymy.W miasteczkach.Wewnątrz, to znaczy tutaj, w zamkniętej przestrzeni, gdzie pracujemy.To tak, jak gdybyśmy prowadzili podwójne życie.Wewnątrz pracujemy z ludźmi tej samej profesji, podobnie jak na Ziemi w biurze, a na zewnątrz żyjemy wraz z innymi mieszkańcami miasteczka.- A gdzie pracują konsultanci rodzinni, wewnątrz czy na zewnątrz? - zapytał Red.- Konsultantów zewnętrznych powołuje główny administrator "Arki" do obsługi poszczególnych miasteczek - odparła Penelopa.- Ludzie zwracają się do nich, kiedy mają jakieś kłopoty w miasteczku.Stanowisko konsultanta zewnętrznego to największy zaszczyt, oprócz stanowiska burmistrza, oczywiście.Mogą je otrzymać wyłącznie najwrażliwsze osoby.- W takim razie nasz Red będzie, rzecz jasna, konsultantem zewnętrznym - odezwała się Mamuśka.- Jest najwrażliwszym człowiekiem, jakiego znam.Ta kobieta łatwo dawała się podpuszczać.Penelopa nie miała z tym żadnych trudności, co napawało mnie niesmakiem.- To naprawdę interesująca wiadomość.Nie słyszałam, żeby konsultant mayflowerski miał być zmieniony.Wydawało mi się, że w głosie Penelopy zabrzmiał jakiś fałszywy ton, ale dobrze o niej świadczył fakt, że przestała się uśmiechać.- Naturalnie, konsultanci rodzinni po studiach, z naukowym przygotowaniem, pracują wewnątrz, w zakładach.Ja jednak zawsze myślałam, że konsultanci wewnętrzni są od tego, by ludzie do nich przychodzili, kiedy są.No, wiecie.Uciekło mi to słowo.- Chorzy psychicznie - podsunęła jej Carol Jeanne.- Pomyleni - rzekła Penelopa w tym samym momencie.- Wszystko jedno.Do konsultanta w miasteczku idziemy po to, by porozmawiać z kimś, komu można ufać, a do zakładowego, gdy nasz przełożony twierdzi, że mamy kłopoty, które przeszkadzają nam w pracy.Taka wizyta bardzo wyjaławia i przeraża.Red próbował zrobić dobrą minę do złej gry, mimo że irytowało go prymitywne podejście Penelopy do leczenia.- Jestem raczej konsultantem wewnętrznym.Będę udzielał porad pracownikom.Niewątpliwie w zakładzie.- No, to bardzo interesujące - oznajmiła Penelopa, jakby całkiem zapomniawszy, że przed chwilą niezbyt pochlebnie wyrażała się o profesji Reda.Miałem jednak pewność, że dalej uznaje go za osobę, u której wizyta wyjaławia i przeraża.Teraz zajęła się Mamuśka i Stefem.- A państwo jak się nazywają i co robią? - spytała, wyczekująco patrząc na Mamuśkę.Byłem bardzo ciekaw, jak Penelopa ją ustawi.- Jesteśmy rodzicami Reda.Ja się nazywam Mamuśka Foxe Todd, a to mój mąż, Stefan Brantley Todd.Wszyscy wołają na niego Stef.- Ja będę mówiła Stefan - rzekła Penelopa, zwracając się do Mamuśki, jakby Stef za siebie nie odpowiadał.- Stef brzmi jak nazwa choroby zakaźnej.A z czego państwo się utrzymują?- Nie musimy pracować.Stef jest człowiekiem majętnym, więc nigdy nie potrzebował posady, a gdyby nawet, to i tak już by przeszedł na emeryturę.Jest ode mnie dużo starszy.Ma sześćdziesiąt trzy lata.Tylko czekałem, aż Penelopa uniesie brwi.Stef wyglądał na co najmniej siedemdziesiąt pięć.Lata współżycia z Mamuśka sprawiły, że skurczył się i wysechł, jakby chciał się schronić przed jej jadem pod własną skórą.Penelopa zdawała się tego nie widzieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]