[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest pan pewien, że powinnam tutaj być? - mruknęła.- Ktoś musi.- Rogont zerknął bez entuzjazmu w bok na dziewczęcą hrabinę Cotardę zAffoi.- Wygląda na to, że szlachetna Liga Ośmiu zmieniła się w Ligę Dwóch.- Nachylił siębliżej.- Tak między nami mówiąc, zastanawiam się, czy nie jest za pózno, żeby samemu sięwycofać.Niestety, zaczyna mi brakować ważnych gości.- Więc jestem eksponatem, który ma wzmocnić pana więdnący prestiż?- Właśnie.Ale bardzo uroczym.No i zapewniam panią, że wszelkie opowieści owiędnięciu to tylko grubiańskie plotki.Monza nie miała siły, żeby się zdenerwować, a co dopiero roześmiać, więcograniczyła się do znużonego parsknięcia.- Powinna pani coś zjeść.- Wskazał widelcem jej nietknięty talerz.- Strasznie panischudła.- yle się czuję.- Poza tym, prawa dłoń bolała ją tak bardzo, że ledwie mogła utrzymaćnóż.- Ciągle zle się czuję.- Naprawdę? Czyżby zaszkodziło pani coś, co pani zjadła? - Rogont z rozkoszą włożył kawałek mięsa do ust jak człowiek, który ma szansę dożyć do końca tygodnia.- A możeraczej coś, co pani zrobiła?- Może to po prostu kwestia towarzystwa.- Nie byłbym zaskoczony.Moja ciotka Sefeline zawsze czuła wobec mnieobrzydzenie.Często miewała nudności.W pewnym sensie przypomina mi ją pani.Ostryumysł, wielki talent, nieugięta wola, ale niespodziewanie słaby żołądek.- Przykro mi, że pana rozczarowałam.- Na umarłych, z pewnością rozczarowałasiebie.- Mnie? Och, zapewniam panią, że wręcz przeciwnie.Nie jesteśmy z kamienia,prawda?A szkoda.Krztusząc się, Monza przełknęła jeszcze trochę wina i skrzywiła się, gdypopatrzyła na kielich.Jeszcze rok wcześniej nie czuła wobec Rogonta niczego poza pogardą.Pamiętała, jak śmiali się z Benną i Wiernym z tego, jakim książę jest tchórzem i zdradzieckimsojusznikiem.Teraz Benna nie żył, a ona zamordowała Wiernego i przybiegła do Rogonta wposzukiwaniu schronienia, jak krnąbrne dziecko do bogatego wujka.Wujka, który nawet niepotrafił ochronić sam siebie, stanowił jednak o wiele lepsze towarzystwo niż jej drugitowarzysz.Jej wzrok niechętnie przesunął się na koniec długiego stołu, gdzie samotniesiedział Dreszcz.Bolesna prawda była taka, że czuła do niego obrzydzenie.Trudno jej było nawet staćobok niego, a co dopiero go dotykać.Nie chodziło jedynie o brzydotę jego zmasakrowanejtwarzy.Widziała i robiła w życiu wiele paskudnych rzeczy, więc potrafiła udawać, że jej tonie przeszkadza.Problemem było to, że milczał, choć wcześniej nie sposób było go uciszyć.Mieli mnóstwo długów, których nie potrafiła spłacić.Patrzyła na zniekształconą, martwąpozostałość oka i przypominała sobie, jak wyszeptał  To powinno spotkać ciebie.Wiedziała,że to prawda.Kiedy w końcu się odzywał, już nie wspominał o czynieniu dobra ani stawaniusię lepszym człowiekiem.Może powinna się cieszyć, że miała rację w ich sporze.Bardzo sięstarała, nie mogła jednak opędzić się od myśli, że pchnęła szlachetnego człowieka w stronęzła.Nie tylko sama była zepsuta, ale niszczyła wszystko, czego dotknęła.Dreszcz przyprawiał ją o obrzydzenie, ale jeszcze gorsza była świadomość, żepowinna być mu wdzięczna.- Tylko marnuję czas - syknęła, bardziej do kielicha niż do kogoś konkretnego.Rogont westchnął.- Jak my wszyscy.Przeżywamy paskudne chwile, by w końcu znalezć jak najmniejpotworną i haniebną śmierć. - Powinnam odejść.- Spróbowała zacisnąć dłoń w rękawiczce w pięść, ale ból odebrałjej siły.- Znalezć sposób.znalezć sposób na zabicie Orso.- Była tak zmęczona, że z trudemwypowiedziała te słowa.- Zemsta? Naprawdę?- Zemsta.- Byłbym zdruzgotany, gdyby pani odeszła.Już nie dbała o to, co mówi.- A do czego mnie pan potrzebuje, do diabła?- Do czego? - Uśmiech na chwilę zniknął z twarzy Rogonta.- Nie mogę dłużejzwlekać, Monzcarro.Wkrótce, być może jutro, rozpęta się potężna bitwa, która zdecyduje olosie Styrii.Cóż może być cenniejszego od rady jednego z najwybitniejszych styryjskichżołnierzy?- Sprawdzę, czy uda mi się jakiegoś znalezć - mruknęła.- Poza tym ma pani wielu przyjaciół.- Ja? - Nikt nie przychodził jej do głowy.- Obywatele Talinsu nadal panią uwielbiają.- Książę uniósł brwi, spoglądając nazgromadzonych ludzi, z których niektórzy patrzyli na Monzę bez zbytniej sympatii.-Oczywiście, tutaj jest pani mniej popularna, ale to tylko potwierdza moje słowa.W końcuzłoczyńca jednych jest bohaterem drugich.- W Talinsie myślą, że nie żyję, i mają to gdzieś.- Ją też coraz mniej to obchodziło.- Wręcz przeciwnie, moi agenci już informują obywateli o pani triumfalnym ocaleniu.Plakaty rozwieszane na wszystkich skrzyżowaniach podważają wersję Orso, oskarżają go opróbę morderstwa i zapowiadają pani rychły powrót.Proszę mi wierzyć, że ludzie bardzo toprzeżywają, jak to bywa z prostaczkami i ważnymi osobistościami, których nigdy nie spotkaliani nie spotkają.Przynajmniej jeszcze bardziej odwrócą się od Orso i zaczną mu sprawiaćkłopoty w jego ojczyznie.- Polityka, co? - Monza opróżniła kielich.- Drobne gesty, gdy wojna puka do bram.- Wszyscy robimy co w naszej mocy.Jednakże zarówno na wojnie, jak i w polityce,wciąż stanowi pani niebagatelny atut.- Znów się uśmiechnął, jeszcze szerzej niż poprzednio.- Poza tym, jakiego dodatkowego powodu potrzebuje mężczyzna, by zatrzymać przy sobiesprytną i piękną kobietę?Wykrzywiła usta.- Pierdol się.- Kiedy to konieczne.- Popatrzył jej prosto w oczy.- Ale wolałbym, żeby ktoś mi pomógł.* * *- Wyglądasz na niemal tak zgorzkniałego jak ja.- Co? - Dreszcz oderwał złowrogi wzrok od szczęśliwej pary.- Ach.- Odezwała się doniego jakaś kobieta.- Och.Wyglądała znakomicie, niemal promieniowała blaskiem.Po chwili zauważył, żewszystko wokół lśni.Był pijany w trzy dupy.Ta kobieta wydawała mu się inna od reszty.Miała naszyjnik z czerwonych kamieni nadługiej szyi i luzną białą sukienkę, podobną do tych, które widział u czarnoskórych kobiet wWestporcie, choć była bardzo blada.Stała bardzo swobodnie, bez cienia sztywności.Uśmiechała się serdecznie.Przez chwilę miał ochotę również się uśmiechnąć.Pierwszy razod dawna.- Czy to miejsce jest wolne? - Mówiła po styryjsku z unijnym akcentem.Przybysz zzewnątrz, tak jak on.- Chcesz usiąść.obok mnie?- Dlaczego nie? Czyżbyś czymś zarażał?- Nie byłbym zaskoczony, biorąc pod uwagę moje szczęście.- Odwrócił się do niejlewą stroną.- Ale to wystarczy, żeby trzymać z daleka większość ludzi.Popatrzyła na jego rany, a jej uśmiech nawet nie drgnął.- Wszyscy nosimy jakieś blizny.Niektórzy z nas na zewnątrz, inni.- Ale te wewnątrz aż tak nie rujnują wyglądu, prawda?- Przekonałam się, że wygląd jest przeceniany.Dreszcz z przyjemnością przyjrzał się jej od góry do dołu.- Aatwo powiedzieć, ty nie musisz się o niego martwić.- Dobre maniery.- Wydęła policzki, rozglądając się po sali.- Bałam się, że nie znajdęich w tym tłumie.Chyba jesteś tutaj jedynym szczerym człowiekiem.- Nie licz na to - odrzekł, ale jednocześnie się uśmiechnął.Zawsze jest właściwa porana komplement dla ładnej kobiety.Jeszcze nie pozbył się godności.Kobieta wyciągnęła w jego stronę dłoń, a on popatrzył na nią, mrugając.- Mam ją pocałować? - zapytał Dreszcz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •