[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możemy siępostarać również o fotografię.Nie odpowiedziałem.Przecież ją nigdy nie widziałem.%7łal zdławił mi gardło.Miał rację.Zostanie w mojej pamięci taką, jaką mam ją pod powiekami. Czy była to zemsta na mnie? Tak myślę.Dopadnę, rozgniotę. Niczego to nie zmieni.Zobaczymy się? Natychmiast.Zaraz będę, podam to samo hasło, co ostatnio. Pamiętam. Siedziałem na podłodze obok Soni.Z odrętwienia wyrwał mniedzwonek telefonu. Jesteś już.Jak samopoczucie? spytał mnie znajomy, znienawidzony głos. Dlaczego zamordowałeś Honoratkę, a nie mnie? wychrypiałem. Nie żartuj.Pomyłka! telefon zamilkł.Zadzwoniono do drzwi.Sonia zjeżyła się i przyjęła pozycję wyczekującą. Niedziela!Inspektor uścisnął mi mocno rękę. Pogrzeb odbędzie się pojutrze.Ciała pozostałych żeglarek odnaleziono.Wkadłubie jachtu był ruchomy balast.Spowodował w czasie przechyłu błyskawicznezatonięcie jednostki. Zemścili się. Nie poprzestaną. Już do mnie dzwoniono. Opowiedziałem. Wiem.Przejęto nasłuch.Ochrona jest przed domem. Nie chcę, by mnie poniechali.Chcę zemsty oświadczyłem. Nadzorujciemnie z daleka.Przyjdą, a wtedy zabijcie. To jest zawsze nieprzewidywalne powiedział inspektor. Chcę tego.Cały ten dzień przemęczyłem się, jak potępieniec.Mówiłem do Niejzłamanym, błagającym głosem, prosiłem by cofnęła czas.Widziałem jej uśmiech,zmieniający się w smutek.Rzucała spojrzenia, jak ktoś unoszony w dal wbrew swojejwoli.A ja przyglądałem się temu ze skamieniałym z bólu sercem. %7łegnaj, żegnaj! dochodził mnie jej dziecięcy głos.O ileż szczęśliwsza była tamta tkwiąca we mnieoślepiona istota, gdy Ona była koło mnie, od tej widzącej, zbolałej i zdruzgotanejnieszczęściem.Audziłem się.Położyłem się i wsłuchiwałem w jej spokojny oddech,jakby była tuż.Potem nagle miałem w uszach łopot urwanego żagla i niezrozumiałekrótkie komendy.I tak dotarłem znowu do rzeczywistości nieodwołalnej.Wyrwał misię z ust okrzyk bólu.Najwidoczniej odchodzę od zdrowych zmysłów.Powodowanyudręką, wybiegłem z domu w kierunku kościoła.Zciemniało się i na nic zdały sięokulary dla krótkowidza.Znowu byłem samotnym ślepcem wydanym na łaskę losu iwydało mi się to bardzo naturalne.W półmroku instynktownie odnalazłem drzwi kościoła.Były zamknięte.Upadłem na kolana i całowałem ziemię.To mi ulżyło.Trzymając się murów,wpadając na niskie gałęzie, zmuszony byłem iść po omacku, znalazłem sobie jakiśwyłom i w nim usiadłem.Na samodzielny powrót do domu nie miałem szansy, tegozresztą nie chciałem.Napastowany przez demony wspomnień trwałem w bezruchu do świtania.Nicowany wyrzutami sumienia, kombinując wciąż nowe, coraz bardziej niedorzeczneplany wydostania się ze ślepego zaułka.Tak, jak w mojej chacie na wsi, kiełkował mizamysł samobójstwa, ale na teraz, silniejsza była chęć zemsty.Brzmiał mi w uszach, jak oskarżenie, szept Honoratki na lotnisku, gdy mnieodprowadzała: Jeśli mnie zaprosisz, to przyjadę Nie zaprosiłem.Był to z mojejstrony akt nieufności i zdrady, przejaw obsesji, z którą ona nie miała nic wspólnego.Brak pieniędzy był jedynie żałosnym wykrętem, dowodem własnej małoduszności.Ona nigdy nie uzależniała czegoś, od czegoś tam.Zawsze była pewna tego, co robi.Może trochę zbyt pewna.Do kościoła wśliznąłem się tuż po kościelnym i ukryłem się za filarem.Byłemzdrętwiały z zimna i nieprzespanej nocy, skamieniały.Patrzyłem, jakzahipnotyzowany na nienawistne mary i myślałem, że Honoratce też musi być zimno.Patrzyłem na coraz to nowe twarze gromadzących się gapiów, zwrócone w żółtymblasku świec ku ołtarzowi.Zaraz zapłoną wszystkie światła wydobywającenajdrobniejszy szczegóły tego ponurego spektaklu i przegonią nieodwołalnie z tejziemi, ulotne widmo Honoratki błąkające się u stóp ołtarza.Dzięki odzyskanemu wzrokowi, dostąpiłem luksusu zamglonego wskutekbraku okularów do dali, oglądania dramatu na własne oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]