[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze - padła odpowiedź po krótkiej pauzie.- Poroz­mawiam z panem Chambersem i omówimy szczegóły za­wieszenia broni.Czy pan.Rourke uśmiechnął się znowu.- Soames? Ten od czynów nierządnych z dziećmi? Czy go zabiłem?- Tak.Przypuszczam.- Głos urwał się.- Wasz człowiek, Weskowicz był bardzo dzielny i zgi­nął z honorem.Jeśli miał rodzinę.- Rourke zawiesił głos.- Dopilnuję, żeby się dowiedzieli.Do widzenia, Rour­ke.- Radio zamilkło.John siedział obok niego w żółtym świetle, nic nie mó­wiąc.Przed oczami przesuwały mu się różne obrazy.Cza­sem twarz, czasem sposób stania lub chodu.a czasem, o ile można to zobaczyć w wyobraźni, był to głos.Natalia.Wiedział, że znowu mają się spotkać.ROZDZIAŁ XXXVI- Faktem jest, generale Santiago, że jeśli te nieprzemy­ślane akcje waszych dowódców liniowych przy granicy będą się powtarzać, nie przysłuży się to sprawie harmonii w stosunkach między waszymi i naszymi ludźmi - oświad­czył Miklow nienagannym hiszpańskim.Następnie od­chylił się znad stołu i zdawał się obserwować ponad dzie­lącym ich, wypolerowanym blatem twarz kubańskiego dowódcy.Natalia przed wojną często grywała w tenisa.Jednakże zawsze bardziej lubiła obserwować mecze w wykonaniu dobrych przeciwników.Gdy teraz zwróciła wzrok na Santiago, miała podobne odczucie.Do generała należało teraz odebrać zaserwowaną przez Miklowa piłkę lub przegrać mecz.- Ale według doniesień moich dowódców liniowych, pułkowniku Miklow, nie miały miejsca tego typu incy­denty, poza wykonywaniem normalnego patrolowania i ściganiem usiłujących zbiec partyzantów ruchu oporu czy im podobnych.Nie było żadnych umyślnych wypraw na terytorium waszego kraju.Natalia spojrzała z powrotem na Miklowa uśmiechając się.- Jednakże, generale Santiago, musi pan zdawać sobie sprawę, że niezależnie od przyczyn tych wypraw przez granicę, naprawdę niewiele mają one wspólnego z umac­nianiem harmonijnych stosunków.Żywię nadzieję, że po­trafimy definitywnie je powstrzymać i w tym celu tu przy­bywam - aby przedyskutować te problemy oraz opraco­wać wzajemnie korzystne rozwiązanie.Natalia zaczęła odwracać się do Santiago, lecz naraz jej wzrok zatrzymał się na wkraczającym do pokoju śniadym stewardzie w białym uniformie.Ten stanął obok Santiago i postawił przed nim srebrną tackę.Generał podniósł z niej złożoną notkę i odesławszy stewarda skinieniem gło­wy, rozłożył ją i przeczytał.Następnie spojrzał na Natalię i oświadczył:- Moja droga major Tiemerowna, jest do pani wiado­mość radiowo-telefoniczna.Jeśli pani sobie życzy, może odebrać ją przez telefon w swoim pokoju.- Dziękuję.- Natalia wstała i zarówno Santiago, jak Miklow zaczęli się podnosić.- Nie trzeba, panowie - rzuciła, przesuwając się obok stołu i po drodze dotykając lewą dłonią epoletów na ramieniu Santiago.Czując na sobie wzrok Kubańczyka, przeszła przez po­kój i wyszła.Zamknąwszy za sobą podwójne drzwi, opar­ła się o nie na chwilę, patrząc na dywan pod stopami.Wre­szcie ruszyła do schodów i wbiegła na drugą kondygnację domu.Dotarłszy do swego pokoju, usiadła na brzegu łóż­ka i wygładzając spódnicę, podniosła słuchawkę telefonu.Zanim przytknęła ją do ucha, odpięła kolczyk.- Major Tiemerowna, słucham - rzuciła do mikrofonu.- Natalio, słuchaj uważnie - usłyszała głos swojego wu­ja.- Kontaktował się ze mną Rourke i przekazał ważne wiadomości.Skorzystał z jednego z naszych własnych aparatów radiowych.Ale nie to jest istotne.Słuchaj uważnie.Natalia spojrzała na swoje kolana, by następnie powę­drować oczyma przez skraj jasnobłękitnej sukienki, wzdłuż obnażonych nóg ku stopom, a potem przez niebieski dy­wan do oszklonych drzwi, wychodzących na balkon i za odsłonięte kotary.Za oknem widziała ocean.- John Rourke - szepnęła do telefonu.Wysłuchała, jak wuj mówił o zbliżającej się zagładzie Florydy, o spotkaniu, które miała zaaranżować między Rourke’em i tą Wiznewski a generałem Santiago pod flagą zawieszenia bro­ni.Wysłuchała tego wszystkiego, ale w pamięci utkwiły jej tylko słowa: “John Rourke”.Znowu go zobaczy.Przez kilka minut po rozmowie z wujem leżała nieru­chomo na łóżku.Stanęła w obliczu całkiem nowej sytu­acji, kiedy potrafiła jednocześnie kogoś kochać i rozwa­żać możliwość zabicia go.ROZDZIAŁ XXXVII- Nie wiem, o czym ty mi tu, u diabła, gadasz, chłopie - powiedział do Rubensteina mężczyzna o czerwonej twa­rzy i wydętym od piwa brzuchu, po czym odwrócił się, by powrócić do pracy przy swej łodzi.- Kapitan Reed podał mi twoje nazwisko, Tolliver.Mó­wił, że ty jesteś ich tutejszym człowiekiem.- Nie znam żadnego kapitana Reeda.A teraz wynocha stąd!Paul Rubenstein, w lejącym się z nieba żarze, czując napięcie w nogach, zdał sobie sprawę, że na przemian za­ciska i otwiera pięści.Wyciągnął lewą dłoń i schwycił ru­mianego na twarzy Tollivera za ramię, by odwrócić go i zdzielić prawą pięścią w podbródek.Mężczyzna zwalił się na przód swej łodzi.Tolliver podniósł się na łokcie i spojrzał z ukosa na Ru­bensteina.- Kim ty, u diabła, jesteś, koleś?- Mówiłem już - rzekł Paul spokojnym tonem.- Nazy­wam się Paul Rubenstein.Potrzebna mi twoja pomoc.Znam kapitana Reeda z U.S.II.On dał mi twoje nazwisko, kiedy mu powiedziałem, że przyjeżdżam tutaj.Jesteś ode mnie większy i może silniejszy, ale wierz mi, potrafię być bardziej nieprzyjemny niż przed chwilą.Potrafię to od czasu wybuchu wojny.No więc - krzyknął - potrzebna mi twoja pomoc!- W czym?- Przechodziłeś kiedyś koło tego obozu, tego wielkie­go?- Może.- Mam zamiar wszystkich stamtąd wyciągnąć.A ty mi pomożesz.- Pieprzysz bzdury, koleś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •