[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdaniemprzedstawicieli miejscowych władz musiał w nocy spaść zpokładu swego luksusowego jachtu i utonąć.Gabriel szybko zamknął gazetę.- A Benjamin Stone? - Odpoczywa na swoimjachcie na Karaibach.Kiedy kelner przyniósł mu posiłek, odłożył gazetę nasąsiednie krzesło.Podniósł głowę i spostrzegł na chodnikupo drugiej stronie znajomą postać szczupłego i wysokiegoPalestyńczyka o kręconych czarnych włosach, idącego zjakąś blondynką u boku.Szybko odłożył widelec i zagapił sięna tamtego tak nachalnie, jakby nigdy nie przechodziłszkolenia wywiadowczego.Nie miał jednak żadnych wątpliwości.To był Jusef al-Tawfiki.***Zostawił pieniądze na stoliku i wyszedł z restauracji.Aaził za Palestyńczykiem przez pół godziny - najpierw ulicąSzeinkin, potem bulwarem Allenby, wreszcie poPromenadzie.Tłumaczył sobie, że rysy twarzy mogą być łudzącopodobne, ale chód człowieka jest równie charakterystyczny,jak odciski palców.A on przecież tygodniami śledził Jusefaw Londynie.Jego sposób chodzenia - typowe ruchy bioder czylekkie pochylenie - miał dokładnie utrwalone w pamięci.Al-Tawfiki stąpał miękko, na lekko ugiętych nogach, jakbyzawsze gotów do ucieczki.Nie potrafił sobie jednak przypomnieć, czy byłleworęczny.Wspominał widok chłopaka stojącego przyoknie w samych slipach, z dużym srebrzystym zegarkiem nalewym przegubie.Nie, był praworęczny.Gdyby przeszedłszkolenie w Akademii, powinien nosić broń na lewymbiodrze.Przyspieszył nagle i zmniejszył dzielący ich dystans,wyciągając jednocześnie swoją berettę.Po chwili przystawiłlufę pistoletu do karku Jusefa.Pospiesznie sięgnął lewąręką pod jego marynarkę i jednym ruchem wyciągnął mubroń z kabury.Al-Tawfiki zaczął się trząść jak galareta.Gabriel silniej dzgnął go w kark lufą beretty.- Nie ruszaj się, bo ci wpakuję kulkę w kręgosłup ispokojnie pójdę dalej - przemówił po hebrajsku.Jusef anidrgnął.- Powiedz swojej dziewczynie, żeby nas zostawiła.Palestyńczyk skinął głową i blondynka oddaliła siępospiesznie.- Ruszaj - rzucił Allon.- Dokąd?- Na plażę.Opuścił broń i wymierzył w nerki Jusefa.Przeszli nadrugą stronę Promenady, potem zeszli po schodach i zaczęlibrnąć po piasku, dopóki nie znalezli się poza zasięgiemlatarń.- Kim jesteś?- Gówno cię to obchodzi! Myślisz, że masz prawonapadać mnie w ten sposób na ulicy?!- Masz szczęście, że cię od razu nie zastrzeliłem.O iledobrze pamiętam, jesteś członkiem organizacji Tarika.Niewykluczone, że przyjechałeś do Izraela z zamiarempodłożenia bomby czy przeprowadzenia jakiegoś zamachu.Nadal mogę cię zastrzelić, chyba że powiesz mi całą prawdęo sobie.- Nie masz prawa mnie w ten sposób wypytywać!- Kto jest twoim łącznikiem?- A jak sądzisz?- Szamron?- Zgadza się.Wszyscy zawsze wychwalali twój spryt.- Dlaczego byłeś w organizacji?- Jak chcesz to wiedzieć, zapytaj Szamrona.Jawykonywałem jedynie rozkazy.Mogę ci powiedzieć tylkojedno.Jak jeszcze raz wejdziesz mi w drogę, zabiję cię.Nicnie mnie obchodzi, że kiedyś byłeś asem.Wyciągnął rękę w bok i Allon włożył mu w dłońzabrany pistolet.Jusef schował go do kabury, po czymzawrócił i energicznym krokiem poszedł z powrotem przezplażę w kierunku Promenady.***Nad wzgórzami Górnej Galilei błyskało, kiedy skręciłz drogi biegnącej wokół jeziora w stronę willi Szamrona.Rami czekał przy bramie.Kiedy Gabriel opuścił szybę,wsunął głowę do środka i rozejrzał się uważnie po wnętrzuauta.- Jest na tarasie.Zostaw tu samochód, dalej możeszpójść pieszo.- Wyciągnął rękę.- Chyba nie wierzysz, że mógłbym zastrzelić tegołobuza?- Na wszelki wypadek oddaj pistolet, Allon, boinaczej nie wpuszczę cię na teren.Gabriel podał mu berettę, wysiadł i poszedł alejkądojazdową.Błyskało coraz silniej, blask wyładowańrozjaśniał od dołu czarne burzowe chmury.Wiatr przybierałna sile, spieniając grzywy fal na jeziorze.Mewyprzekrzykiwały się nawzajem.Zerknął do góry, na taras, iujrzał starego w mętnym blasku gazowych lamp.Kiedy wszedł po schodach, Szamron wciąż stał w tejsamej pozycji przy balustradzie, tyle że nie patrzył napodjazd, a na chmury przesuwające się ponad szczytamiwzgórz.Błyskawice się oddalały, wiatr także słabł.Powierzchnia jeziora się wygładzała i stopniowo milkływrzaski mew.Wkrótce zrobiło się na tyle cicho, że jedynymdzwiękiem na tarasie był syk gazu palącego się w lampach.***Szamron wyjaśnił, że Jusef al-Tawfiki istniałnaprawdę, ale zginął w Szatili razem z całą rodziną podczasmasakry urządzonej przez falangistów.Jeden z agentówBiura wszedł do domu po wycofaniu się bojówkarzy i zabrałstamtąd wszystkie dokumenty.Na szczęście rodzina niemiała krewnych w Libanie, był tylko brat matki Jusefamieszkający w Londynie, który nigdy nie widziałsiostrzeńca.Kilka dni pózniej chłopak bez dokumentów znalazłsię w szpitalu w zachodnim Bejrucie.Był ciężko ranny, ale wniezłym stanie.Kiedy zapytano go, jak się nazywa, odparł,że Jusef al-Tawfiki.- Jak spreparowaliście mu tę wielką bliznę naplecach? - zaciekawił się Gabriel.- Zrobił to w tajemnicy pewien lekarz współpracującyz Biurem.Kiedy chłopak w szpitalu odzyskał sity, CzerwonyKrzyż przystąpił do poszukiwania w Londynie jegotajemniczego wujka.Zajęło to aż tydzień.Kiedy jednak ten mężczyznadowiedział się o losie siostrzeńca, natychmiast załatwiłwszelkie formalności i ściągnął go do Anglii.Przecież to było jeszcze dziecko, rozmyślał Gabriel -trzynasto-, może czternastoletni chłopiec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]