[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawało mi się, że w bezpodstawnych plot-kach Schomberga tkwi jakaś moc, która przemienia je w rzeczywistość, albo że wrogość Fal-ka sama przez się mogłaby wpędzić mój statek na mieliznę.Wyjaśniłem już, jak dalece taki wypadek byłby fatalny.To, co teraz nastąpi, kładę na karbmojej młodości, niedoświadczenia i bardzo realnego niepokoju o zdrowie załogi.Postępekmój był na wskroś impulsywny.A został wywołany po prostu przez ukazanie się Falka wdrzwiach kawiarni.W pokoju pełnym już gości panował gwar.Wszyscy spoglądali na mnie z ciekawością, alejakże mam opisać sensację wywołaną przez ukazanie się Falka we własnej osobie; zataraso-wał drzwi swoją postacią.Natężone oczekiwanie obecnych można było zmierzyć głębokościąciszy, która pochłonęła nawet dzwięk kuł bilardowych.Jeśli chodzi o Schomberga, wyglądałna niezmiernie wystraszonego; nienawidził śmiertelnie wszelkiego rodzaju kłótni (nazywał jeburdami) w swoim zakładzie.Twierdził, że burda jest rzeczą szkodliwą dla interesów,.ale wgruncie rzeczy ten okaz tęgiego mężczyzny w średnim wieku był z usposobienia bojazliwy.91Nie wiem, czego się wszyscy spodziewali po sytuacji wytworzonej przez moją obecność wkawiarni.Może czegoś w rodzaju walki rogaczy.Albo przypuszczali, że Falk przybywa, abymnie zupełnie unicestwić.W rzeczywistości zaś przyszedł na prośbę Hermanna, żeby zapytaćo drogocenny biały, bawełniany parasol; wśród trosk i niepokojów poprzedniego dnia Her-mann zapomniał go na stole, przy którym toczyła się nasza krótka rozmowa.To właśnie nasunęło mi okazję.Nie sądzę, żebym się był wybrał na poszukiwanie Falka.Nie.Nie sądzę.Wszystko ma jednak pewne granice.Ale trafiła mi się okazja i chwyciłem ją% starałem się już wyjaśnić, dlaczego.Teraz chcę tylko stwierdzić, że według mnie kapita-nowi wolno uciec się do wszystkiego i wszystko powinno mu się wybaczyć prócz zbrodni,jeśli jego celem jest wywiezienie chorej załogi na morskie powietrze i zapewnienie statkowiszybkiego odpłynięcia.W takim wypadku kapitan powinien schować do kieszeni swoją du-mę; może przyjmować zwierzenia; musi usprawiedliwiać się ze swej niewinności, jak gdybyto był grzech; ma prawo wykorzystać cudze mylne pojęcia, pragnienia, słabości; powinienukryć swój wstręt i inne uczucia, a jeśli los ludzkiej istoty % choćby to była wspaniała, młodadziewczyna % jest dziwnie w tę sprawę wplątany, tedy powinien patrzeć na ów los bezdrgnienia powiek, nie bacząc na to, jakim by mu się wydawał.Uciekłem się do tych wszyst-kich sposobów perswazji, wysłuchiwania zwierzeń, udawania % aż do obojętności włącznie -inikt, nie wyłączając nawet bratanicy Hermanna, nie powinien rzucić we mnie kamieniem, aSchomberg w żadnym razie, ponieważ od początku aż do końca nie było na szczęście naj-mniejszej burdy.Opanowawszy nerwowy skurcz tchawicy, zdołałem wykrzyknąć: Panie kapitanie!Drgnął, szczerze zdumiony, lecz potem ani się uśmiechnął, ani zmarszczył.Czekał po prostu.Wreszcie kiedy powiedziałem: Muszę z panem pomówić , i wskazałem mu krzesło przymoim stoliku, podszedł do mnie, ale nie usiadł.Tymczasem Schomberg, z wysoką szklanką wręku, kierował się ostrożnie w naszą stronę i wówczas to odkryłem w Falku jedyną oznakęsłabości.Miał do Schomberga odrazę przypominającą tego rodzaju fizyczny lęk, jakiego do-świadczają niektórzy na widok ropuchy.Może dla człowieka tak zasadniczo skupionego i takmilczącego (choć umiał dość dobrze mówić, jak się wkrótce miałem przekonać) niepohamo-wana gadatliwość Schomberga, nie przepuszczająca nic żadnemu ludzkiemu stworzeniu, któ-re się znalazło w zasięgu jego języka, mogła się wydawać przeciwna naturze, odrażająca ipotworna.Otóż Falk zdradził nagle oznaki narowistości, zupełnie jak koń, który gotów jestwierzgać; szepnął gorączkowo, jakby wśród wielkiego bólu: Nie.Nie mogę znieść tego faceta%i zdawało się, że lada chwila ucieknie.Ta jego słaba strona dała mi nad nim przewagę odsamego początku.% Chodzmy na werandę % zaproponowałem, jakby chcąc mu oddać przy-sługę, i wyprowadziłem go pod ramię.Potknęliśmy się o kilka krzeseł; poczuliśmy przed sobąotwartą przestrzeń i świeży oddech rzeki; świeży, ale zakażony.Chińskie teatry za wodą zna-czyły się jaśniejącymi ośrodkami blasku i odległego wyjącego zgiełku wśród gęstych mro-ków, usianych z rzadka migotliwymi światłami, co jest charakterystyczne dla wschodnichmiast w nocy.Poczułem, że Falk staje się znowu powolny jak zwierzę, jak dobroduszny koń,po usunięciu przedmiotu, którego się stracha.Tak.Czułem tam w ciemnościach, do jakiegostopnia Falk stał się powolny, choć moje przekonanie o jego nieugiętości, a może raczej za-wziętości, bynajmniej się nie zachwiało.Nawet jego ramię, poddające się chwytowi mychpalców, było twarde jak marmur, jak ramię z żelaza.Wtem usłyszałem wewnątrz kawiarnihałaśliwe szurganie nogami.Siedzący tam beznadziejni idioci tłoczyli się przy oknach i zaspuszczonymi roletami włazili jeden drugiemu na plecy, nie wypuszczając z ręki kijów bilar-dowych.Ktoś stłukł szybę i jednocześnie z dzwiękiem padającego szkła, przypominającymzamieszki i spustoszenie, Schomberg wytoczył się za nami w takim strachu, że się nie rozstałze swym koniakiem i wodą sodową.Musiał się trząść jak liść osiki.Kawałek lodu w wysokiejszklance, którą trzymał w ręku, dzwięczał jak szczękające zęby.92% Ja panów proszę % upominał nas, bełkocząc niewyraznie %niechże panowie.No, no!Doprawdy, ja muszę nalegać.Jakże jestem dumny ze swojej przytomności umysłu!% Halo % powiedziałem natychmiast głośnym i naiwnym tonem % ktoś tłucze pańskieokna, panie Schomberg.Może pan powie któremu z kelnerów, żeby tu przyniósł talię kart iświece.I dwie whisky z wodą sodową.Dobrze?Usłyszawszy zamówienie, Schomberg natychmiast się uspokoił.To wchodziło w zakresjego zawodu.% Proszę bardzo % odpowiedział tonem niezmiernej ulgi.Noc była dżdżysta, chwilamizrywał się silny wiatr i gdyśmy tak czekali na świece, Falk powiedział, jakby chcąc usprawie-dliwić swój popłoch:% Nie wtrącam się do niczyich spraw.Nie daję nigdy okazji do plotek.Jestem porządnymczłowiekiem.Ale ten drab wietrzy wszędzie coś złego i nie może się uspokoić, póki nie znaj-dzie kogoś, kto by mu uwierzył.Była to pierwsza rzecz, której się dowiedziałem o Falku.Jego pragnienie szacunku,upodobnienia się do wszystkich innych ludzi, było jedynym dowodem uznania, któregoudzielał zorganizowanej ludzkości.Poza tym mógł być równie dobrze członkiem stada jakspołeczeństwa.Chodziło mu wyłącznie o samoobronę.Nie był to egoizm, ale po prostu in-stynkt samozachowawczy.Samolubstwo zakłada świadomość, wybór i obecność innych ludzi;tymczasem jego instynkt działał, jakby Falk był ostatnim człowiekiem i przechowywał prawodo zachowania własnego życia niby jedyną iskrę świętego ognia.Nie chcę przez to powie-dzieć, że zadowoliłby się mieszkaniem nago w jaskini.Był najoczywiściej wytworem warun-ków, wśród których się urodził.Nie ulega wątpliwości, że zachowanie własnego życia ozna-czało także zachowanie owych warunków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]