[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Padające niemal poziomo promienie słońca wypeł­niały pomieszczenie najróżniejszymi odcieniami bursztynu, złota i lazuru; barwy były tak głębokie, że powietrze przypominało wodę, do której dolano gęstej farby.Drogo­cenne kamienie, którymi był wysadzany krzyż, błyszczały tym blaskiem jeszcze wtedy, kiedy słońce już zaszło, w wielkim pomieszczeniu zaś zapanował półmrok.Zupełnie jakby światło jakimś sposobem wsiąkło w krzyż, a on teraz oddawał je, przelewając je na nas i do naszego wnętrza.Jednak po pewnym czasie nawet krzyż ściemniał i wtopił się w otaczający go mrok.- Wyprowadźcie go - powiedział cicho Alfa.Wyszliśmy na obszerny taras.Beta rozdał pochodnie - czyżby Bikurowie używali ognia jedynie do celów rytual­nych? - po czym ruszyliśmy kamiennymi schodami prowadzącymi w dół ściany.Początkowo szedłem nadzwyczaj ostrożnie, chwytając się każdego wybrzuszenia skały albo korzenia, jaki nawinął mi się pod rękę.Otchłań, która otwierała się po mojej prawej stronie, była tak potworna, że jej istnienie graniczyło niemal z absurdem.Schodzenie po wiekowych stopniach okazało się znaczne trudniejsze niż spuszczanie się po pnączach, gdyż musiałem co chwila spoglądać w dół, a schody były wąskie i wyślizgane.Upadek wydawał się najpierw bardzo prawdopodobny, potem zaś wręcz nieunik­niony.Chciałem się zatrzymać i zawrócić, ale większość Trzech Dwudziestek i Dziesiątki szła za mną, i raczej nie mogłem liczyć na to, że usuną się, by zrobić mi przejście.Poza tym, choć niemal sparaliżowany lękiem, byłem jednak ogromnie ciekaw tego, co znajduje się na końcu schodów.Przy­stanąłem tylko na tyle, żeby spojrzeć w górę i przekonać się, że chmury zniknęły, na jedwabiście czarnym niebie zaś pojawiły się gwiazdy oraz smugi meteorów.Zaraz potem opuściłem głowę i odmawiając po cichu różaniec, podąży­łem za mymi przewodnikami w głąb budzącej grozę ot­chłani.Nie wierzyłem, że schody doprowadzą nas na dno Rozpadliny, ale tak właśnie się stało.Kiedy już po północy zorientowałem się, że Bikurowie zamierzają dotrzeć na sam dół, oszacowałem, że znajdziemy się tam najwcześniej w południe.Okazało się jednak, że i tym razem nie miałem racji.Na dnie Rozpadliny stanęliśmy tuż przed świtem.W szczelinie między dwiema ścianami, wystrzelającymi obok nas na nieprawdopodobną wysokość, wciąż jeszcze świeciły gwiazdy.Kompletnie wyczerpany zatoczyłem się, kiedy moja stopa nie natrafiła na kolejny stopień, i spoj­rzałem w górę.Przez moją głowę przemknęła idiotyczna myśl, czy gwiazdy są tu widoczne także w dzień, tak jak w studni, do której wszedłem jako dziecko jeszcze w Villefranche-sur-Saône.- Tutaj - powiedział Beta.Było to pierwsze słowo, jakie padło od wielu godzin, a ryk płynącej nie opodal rzeki sprawił, że ledwo je dosłyszałem.Bikurowie stanęli nieruchomo, ja zaś padłem na kolana i powoli osunąłem się na ziemię.Nie było żadnych szans na to, żebym pokonał w przeciwną stronę drogę, którą właśnie przebyłem.Nie udałoby mi się to ani przez cały dzień, ani przez tydzień.Przypuszczalnie nigdy.Oczy same mi się zamykały, ale napięcie nerwowe, które nie osłabło ani na chwilę, kazało mi podnieść powieki.Rzeka była szersza, niż przypuszczałem - co najmniej siedemdziesiąt metrów - a huk spienionej wody miał takie natężenie, iż wydawało mi się, że siedzę w paszczy jakiejś przedpotopowej, ryczącej wściekle bestii.Usiadłem i wpatrzyłem się w ciemną plamę widoczną na pionowej ścianie po drugiej stronie kipieli.Była ciemniejsza od okolicznych cieni i znaczne bardziej regularna - prostokąt nieprzeniknionej czerni szerokości co najmniej trzydziestu metrów.Dziura albo coś w rodzaju wielkich drzwi w skalnym urwisku.Podniosłem się z trudem na nogi i spojrzałem w dół rzeki na ścianę, po której przed chwilą zeszliśmy; tak, było tam.Drugie wejście [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •