[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaledwie półprzytomna, zdołała się jednak wydostać; prawie nie zdawała sobie sprawy, że obok niej na powierzchni unosi się Floyd.Wołała go, ale nie odpowiedział.Zawołała znowu.- Nie żyją - powiedział pan Klein - wszyscy nie żyją.- O mój Boże - szepnęła.Patrzyła nie na twarz Kleina, lecz na plamę czekolady na jego kamizelce.- Nie o nich teraz chodzi— powiedział Klein z naciskiem.- Nie o nich?- Mamy na głowie ważniejsze sprawy, pani Japę.Musi pani wstać, szybko.Napięcie w głosie Kleina poderwało Vanessę na równe nogi.- Czy to ranek? - zapytała.W tym pokoju nie było okien.Sądząc po betonowych ścianach, znajdowała się w buduarze.- Tak, to ranek - odparł niecierpliwie Klein.- Czy może pani teraz pójść ze mną? Chcę pani coś pokazać.Otworzył drzwi, przez które wyszli na ponury korytarz.Gdzieś niedaleko toczyła się jakaś zażarta kłótnia; Vanessa słyszała mnóstwo podniesionych głosów, złorzeczących i błagalnych.- Co się dzieje?- Wprawka do apokalipsy - Klein wprowadził Vanessę do sali, w której ostatnio obserwowała damskie zapasy.Tym razem włączone były wszystkie monitory, a każdy pokazywał inne wnętrze: sale operycyjne, gabinety prezydentów, sejmy i senaty.Wszędzie wrzeszczeli ludzie.- Była pani nieprzytomna przez dwa dni - stwierdził Klein, jakby chciał wyjaśnić sens tych wszystkich wrzasków.Vanessa poczuła łupanie w głowie.Rzuciła okiem na monitory, na Waszyngton i Hamburg, na Rio de Janeiro i Sydney.W każdym zakątku globu wielcy czekali na wieści.A wyrocznia opustoszała.- To tylko aktorzy - powiedział Klein, wskazując na wrzeszczące postaci.- Nie panują nad niczym, już nie mówiąc o świecie.Dostają histerii i świerzbią ich palce na guzikach.- A co ja mam robić? - spytała Vanessa.Ta wieża Babel mocno ją przygnębiła.- Nie jestem strategiem.- Gomm też nim nie był.I inni.Kiedyś może tak, ale to wszystko szybko się rozleciało.- Degeneracja systemu?- To dopiero cholerna prawda.Kiedy ja się tu znalazłem, połowa komitetu już.nie żyła.A reszta miała swe obowiązki w nosie i.Ale dalej wydawali polecenia, jak twierdził Gomm?- Tak, oczywiście.- Rządzili światem?-W pewnym sensie.- Co to znaczy: “w pewnym sensie?”Klein spojrzał na monitory.W oczach miał łzy, niemal płakał.- Nie wyjaśnił pani? Oni grali, pani Japę.Kiedy już znudził im się zdrowy rozsądek i dźwięk ich własnych głosów, przestali dyskutować i zaczęli rzucać monetą.-Nie!- Mieli, oczywiście, także wyścigi żab.To była ich ulubiona gra.- Ale rządy.- zaprotestowała Vanessa -.z pewnością rządy nie akceptowały.- Pani myśli, że ich to coś obchodzi? - spytał Klein.- Byleby tylko wszystko działo się na oczach widowni, mają w nosie, kto im pisze teksty, po co i jak.Vanessa poczuła zawrót głowy.- Rachunek prawdopodobieństwa? - zapytała.- A czemu nie? To bardzo szacowna tradycja.Decyzje podjęte wyrokiem boskim objawionym we flakach owcy obalały już przecież całe narody.- To bez sensu.- Zgoda, bez sensu, lecz pytam panią, pytam uczciwie, czy to rzeczywiście straszniejsze niż zostawić losy świata w ich rękach? - Klein wskazał na rzędy wściekłych twarzy.Demokraci drżeli z obawy, że jutro nie przyniesie im afer do ujawnienia i poklasku do zdobycia, tyrani ze strachu, że bez instrukcji wszystkie okrucieństwa wyjdą na jaw i obalą ich rządy.Pewien premier miał chyba atak astmy i słaniał się podtrzymywany przez dwóch doradców, inny celował w kamerę z rewolweru i domagał się zadośćuczynienia, a jeszcze inny żuł treskę.Czyżby to były te najszlachetniejsze owoce politycznego drzewa' wiadomości dobrego i złego, ci bełkoczący, wrzeszczący, płaszczący się idioci, których do apopleksji doprowadzał brak instrukcji, zdalnego sterowania? Nie było wśród nich ani jednego, któremu Vanessa pozwoliłaby przeprowadzić się przez ulicę.- Już lepsze żaby - mruknęła, choć była to gorzka konkluzja.Po martwych światłach bunkra jasny blask słońca na dziedzińcu oślepiał, lecz Vanessa była szczęśliwa, nie słysząc już panicznych wrzasków.Nowy i komitet pojawi się bardzo szybko, upewnił ją Klein kiedy wychodzili z bunkra; za parę tygodni równowaga światowa zostanie przywrócona.Lecz w międzyczasie te nieszczęsne stwory, które przed chwilą obserwowała,.mogą roznieść ziemię na drzazgi.Instrukcji trzeba im było dostarczyć jak najszybciej.- Goldberg ciągle żyje - tłumaczył Klein - i będzie grał, ale przecież potrzeba mu przeciwnika.- Czemu nie pan?- Bo on mnie nienawidzi.Nienawidzi nas wszystkich.Mówi, że tylko z panią może grać.Goldberg siedział pod wawrzynem i układał pasjansa.Szło mu to powoli.Krótki wzrok zmuszał go do podnoszenia każdej karty pod same oczy i kiedy dochodził do końca rządka zapominał, co było na początku.- Zgodziła się - oznajmił Klein.Goldberg dalej układał karty.- Zgodziła się!- Jestem ślepy, nie głuchy - stwierdził Goldberg nie przerywając pracy i kiedy w końcu podniósł wzrok, patrzył na Vanessę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]