[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mój przodek umożliwił jej więc, by czyniła to wszystko tylko wtedy, gdy jej się spodoba, lub też przez zastępstwo.I — wiecie, co sobie za ten magiczny majstersztyk wyprosił? Wolność Szekspira! Wszelkich innych dowodów wdzięczności, pomimoże się królowa sama napraszała — odmówił.Poczciwiec bowiem tak pokochał wielkiego pisarza, że chętnie oddałby wiele dni własnego życia, by żywot przyjaciela przedłużyć.Mogę was jednak zapewnić, panowie, że ta kuracja, którą zaaplikowała sobie królowa Elżbieta — aby żyć bez jedzenia — jakkolwiek niepowszednia, nie znalazła wielkiego poklasku u jej poddanych, zwłaszcza u jej mięsożernych gwardiaków, których jeszcze dziś „pożeraczami wołowych pieczeni" zowią.Sama królowa wytrzymała zresztą swój nowy tryb życia wszystkiego półósma roku.Ojciec mój, po którym, na krótko przed podróżą do Gibraltaru tę procę odziedziczyłem, opowiedział mi o niej ucieszną dykteryjkę, którą wielekroć swoim przyjaciołom opowiadał.W jej wiarygodność nie zwątpi nikt, kto znał tego rzetelnego starca.— W czasie moich podróży — mówił — zatrzymałem się przez pewien czas w Anglii.Kiedyś wyruszyłem na przechadzkę po morskim wybrzeżu, opodal Harwich.Nagle wyskoczył na mnie okrutnie rozwścieczony koń morski.Miałem przy sobie tylko procę, wiec palnąłem z niej owemu zwierzęciu w głowę dwoma krzemykarni tak zgrabnie, żem każdym z nich po jednym oku potworowi wybił.Po czym wskoczyłem mu na grzbiet i skierowałem go ku morzu.Straciwszy bowiem wzrok, zwierz stracił również swoją dzikość i stał się niezwykle łagodny.Założyłem mu procę zamiast wędzidła i puściłem się lekko wierzchem, na przełaj przez ocean.Nie minęło i trzy godziny, gdy przybyliśmy na przeciwległy brzeg, przemierzywszy szlak liczący trzydzieści mil morskich.Tu sprzedałem morskiego konia za siedemset dukatów właścicielowi gospody ,,Pod Trzema Kielichami", który pokazywał go jako rzadki okaz i niejeden grosz na tym zarobił.Obecnie zobaczyć można wizerunek owego zwierzęcia w „Historii naturalnej" Buffona.— Jakkolwiek niezwykły był mój sposób podróżowania — ciągnął mój ojciec dalej — niezwyklejsze jeszcze poczyniłem w drodze spostrzeżenia.Zwierz, którego dosiadłem, nie płynął, lecz pomykał z niewiarygodną chyżością po morskim dnie i pędził przed sobą miliony ryb, zupełnie niepodobnych do tych, które znamy.Niektóre miały głowę pośrodku tułowia, inne — na czubku ogona.Inne jeszcze, siedząc szerokim kręgiem, śpiewały niewypowiedzianie pięknym chórem.Były i takie, które budowały z wody najwspanialsze pałace otoczone olbrzymimi kolumnami.Między tymi kolumnami materia jakaś, którą miałem za najprawdziwszy płomień, poruszała się powabnym falistym ruchem, mieniąc się najmilszymi dla oka barwami.Dotarłem także do olbrzymiego górskiego łańcucha, co najmniej tak wysokiego jak góry alpejskie.Tu, od strony skał, wznosiło się mnóstwo różnorakich drzew.Rosły na nich homary, raki, ostrygi, ostrygi grzebieniaste, muszle, kraby i tak dalej.Starczyłoby jednej sztuki, by naładować olbrzymi wóz taborowy, a tragarz dobrze by się musiał zmordować, chcąc najmniejszą z nich udźwignąć.Wszystko to, co morze wyrzuca i co się sprzedaje na jarmarkach, to lichota, którą fala z gałęzi strąca, tak jak wiatr otrząsa z drzewa niewydarzony owoc.Drzewa homarowe wydały mi się najbardziej rozrośnięte, drzewa krabowe i ostrygowe za to — najwyższe.Małe ślimaki rosły na czymś, co wyglądało na krzaki, znajdujące się blisko drzew ostrygowych i oplatające je jak bluszcz dęby.Przekonałem się tu również, co zaszło z pewnymzatopionym okrętem.Ten, jak mi się zdało, uderzył o szczyt skały sterczącej o zaledwie trzy sążnie pod powierzchnią morza i tonąc obrócił się dnem do góry.Opadł więc na wielkie drzewo homarowe i pootrącał zeń homary na rosnące poniżej drzewo krabowe.Rzecz stała się zapewne wiosną, gdy homary były jeszcze młode, skrzyżowały się więc z krabami i urodziły nowe owoce, podobne do obydwu rodzajów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]