[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemal każdy naród na świecie ma legendy o gigantach i potworach żyjących w morzu.Majowie wierzyli w Quet-zaloatla, który wyszedł z oceanu i dźwigał Ziemię na swych ramionach, może się to okazać typowym przykładem tego, oczym rozmawiamy.Kiedy twierdzili, że wyszedł z oceanu i dźwigał Ziemię na swych ramionach, może nie myśleli o podnoszeniu świata jak w wypadku mitu o Atlasie, lecz o tym, że zniknął w głębinach razem z lądem.- Może tak - wtrąciłem.- Ale to wszystko tylko gdybania.- Oczywiście, że tak.Ale na Wyspach Karoliny żyje plemię Ponape, które oddaje cześć bogowi-rybie.Podobno przemienia on najwierniejszych wyznawców w wodnych ludzi ze skrzelami na szyjach i mackami zwisającymi z boków.Wpatrywałem się w brudną przednią szybę, ale nie dostrzegałem nawet zarysu pojazdu szeryfa czy jego ludzi.- Możesz sobie myśleć, co chcesz o tych legendach, ja również podchodzę do nich krytycznie, lecz ten cały Adam Prescott dotarł do najlepszego źródła informacji.Indianie żyjący na wschodnich wybrzeżach Ameryki mieli niesłychanie głęboki, naturalny związek z oceanem i ogromne wyczucie jego nadnaturalnej mocy.Przyjrzyj się słowom Prescotta, że starszyzna plemion indiańskich przestrzegała białych, najeźdźców i wrogów przed bogami-bestiami, tak krwiożercze były owe bóstwa.Europejczycy wprawdzie zabijali czerwonoskórych, ale tu chodziło o niebezpieczeństwo straszniejsze i większe, niż człowiek może stworzyć innemu człowiekowi.- Dostaję od tego gęsiej skórki - przyznała Rheta.- I bardzo dobrze - parsknął Dan - ale jeśli legenda w tej książce jest zgodna z prawdą, to Jim i Alison przemienili się w bezpośrednich następców bogów-bestii, którzy zstąpili z otchłani wszechświata.- Dan, to zupełnie do ciebie niepodobne - zaprotestowałem.- Sądziłem, że przedstawisz chłodną, naukową analizę, która mnie uspokoi.Dan milczał przez dłuższą chwilę, nim się odezwał.- Mówię tyle, ile sam wiem.Antropologia nie jest moją specjalnością.Ale pamiętam, czego mnie uczyli o języku i temu podobnych rzeczach i ta legenda świetnie pasuje do owych teorii.Widzisz, co tu napisano: “Wedle Indian owe potwory pochodzą z niebios, w ich języku ye muskun”.Muskun w języku Indian oznacza sklepienie niebieskie, miejsce, gdzie przebywały najważniejsze bóstwa razem z pradawnymi, straszliwymi demonami.Raz bóstwa zdołały namówić jakiegoś człowieka, by ich zaprosił na ziemię, a wtedy zniszczyły ląd i wodę, jadły ciała ludzkie.Czytałeś, co H.P.Lovecraft napisał o najważniejszych bóstwach? I o najstraszniejszym z nich, demonie żyjącym w morzu Cthulhu? Mój nauczyciel języka twierdził, że jego prawdziwa nazwa brzmi Quithe.Po staroceltycku oznacza jamę lub otchłań.Indianie mówili o nim Ottauquechee, co się tłumaczy jako “wody otchłani”.- I do czegóż ma prowadzić ten wspaniały popis wiedzy uniwersyteckiej? - zapytałem.- Do wyjaśnienia wielu spraw - upierał się Dan.- Otóż skoro w tak wielu kulturach znajdują się przekazy o bogach-bestiach, krwiożerczych bóstwach, które wyszły z morza i powracały do niego, skoro tak wiele kultur nadało im imiona, powtarza legendy o ich pochodzeniu i zamierzeniach, to w historii tu zapisanej musi się znajdować ziarno prawdy.Do takiego przekonania doprowadza logiczna analiza faktów.Może to i dziwaczne, przerażające, szalone, ale to prawda.Wytarłem chusteczką do nosa zaparowaną przednią szybę.- Dan - powiedziałem po chwili.- Zawsze się zgadzałem z twoim zdaniem.Wiem, że jesteś mądrym facetem, więc i teraz się z tobą zgadzam.Tylko szkoda, że właśnie mnie się to przytrafiło.- Masz i mój głos - wymamrotała Rheta.Zobaczyłem ostry, długi zakręt, na którym tańczyły unoszone wiatrem liście.Z całej siły nacisnąłem hamulec.W poprzek szosy stał samochód Cartera z włączonym kogutem.Dalej dostrzegliśmy inny wóz policyjny, który wyglądał, jakby się wpakował na drzewo.Na poboczu zobaczyłem tylko jednego policjanta: mój rudowłosy znajomy z gabinetu szeryfa wymachując ramionami wskazywał w stronę lasu rosnącego po obu stronach.- Widzieli te stwory! - krzyknął.- Poszli tam! W dół strumienia.Wysiadłem z samochodu, a Dan szybko odchylił siedzenie i również wydostał się na zewnątrz.- To są samochody dla krasnoludków - stwierdził masując ramię.- I co robimy? Idziemy za nimi?- Czemu nie? - odparłem.- Przecież podobno jesteśmy ekspertami.Rheto, wprawdzie ty też jesteś ekspertem, ale lepiej zostań tutaj.Popilnujesz samochodu, żeby go nikt nie ukradł.Kiedy przeszliśmy przez drogę i suche liście na poboczu zaszeleściły nam pod stopami, dobiegło nas wołanie policjanta:- Uważajcie, żeby was szeryf nie postrzelił! Od czasu do czasu pokrzykujcie, to będzie wiedział, że to wy, a nie potwory!Pomachałem mu ręką i zagłębiliśmy się w las, starając się poruszać niezwykle cicho, ale przez te liście pewnie robiliśmy taki hałas, jak podczas marszu w misce pełnej płatków śniadaniowych.- Widzisz ich? - spytał Dan.- Bo ja nikogo.Zatrzymaliśmy się na chwilę.Od drogi zasłaniał nas gąszcz jesionów, brzóz i jeżyn, dziwne cienie otaczały nas z każdej strony, a nad nami wisiało bladożółte niebo.- Są chyba bardziej z przodu - stwierdził Dan - bo inaczej byśmy ich usłyszeli.Już mieliśmy ruszać dalej, gdy wtem rozległa się kanonada i okrzyk bólu tak straszny, że jego wspomnienie pewnie mnie będzie budziło w nocy przez długie lata.ROZDZIAŁ 7Suche liście szeleściły pod stopami, gdy biegliśmy na skos po zboczu wzgórza aż na dno wilgotnego wąwozu.Drzewa i zimozielone krzewy porastały go tak gęsto, że panował tu zmrok, wszędzie unosił się zapach gnijącego zielska i stęchlizny.Z trudem łapaliśmy powietrze, ale bez zatrzymywania gnaliśmy dalej przez krzewy oplatane kolczastymi pnączami.W końcu trafiliśmy na polanę niemal całkowicie zasłoniętą zwartą gęstwiną roślin, gdzie ujrzeliśmy szeryfa Wilkesa i dwóch jego zastępców.Byli kredowobiali i wyglądali na przerażonych.Szeryf gorączkowo wykrzykiwał coś do krótkofalówki, starając się połączyć z samochodami.- Co się dzieje? Ktoś jest ranny? - spytałem.- Cholerne paskudztwo.- Potrząsnął nadajnikiem.- Widać coś pękło, kiedy upadłem.- Dopadli Huntleya - odezwał się długonosy policjant Martino.- Zeszliśmy na dół, a wtedy ten przeklęty stwór wyskoczył z krzaków, chwycił go za ramię i wciągnął tutaj.Stało się to tak szybko, że ledwo zauważyliśmy.Wprawdzie wypaliliśmy parę razy, ale chyba nie trafiliśmy.Carter wepchnął urządzenie do kieszeni spodni.Patrzył wściekły pociemniałymi z gniewu oczami.- Powiedziałem, że dopadnę tego potwora, i dotrzymam słowa.Martino, wracaj do samochodu, zawiadom centralę i powiedz, żeby mi przysłali granatnik przeciwczołgowy.Ma go pułkownik Phelps, pewnie będzie żądał wyjaśnień, ale musi poczekać.Nie chcę ściągnąć sobie na kark całej Gwardii Narodowej, to ostateczność.- Tak jest - odparł Martino i pobiegł do samochodów.- Widziałeś, dokąd ten stwór poszedł? - zapytał Dan.Carter wskazał grubym palcem największe chaszcze.- Tam.Chwycił Huntleya za ramię.Trzask, prask i po zawodach.Gęstwina taka, że igły nie wetkniesz.Skurwysyn.- Zauważyłeś, jaki był duży? - dopytywał się Dan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]