[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakieś sugestie? Mogłabym& przypuszczam, że mogłabym pójść na służbę do kogoś, ktomieszka daleko stąd  powiedziała niepewnie.Miała oczywiście na myśli bycie towa-rzyszką jakiejś szacownej starszej damy, od baronowej wzwyż, ewentualnie opiekunkąszlachetnie urodzonych dzieci; nie uznała nawet za stosowne tego precyzować.%7łmij prychnął z cicha. Obawiam się, niestety, że nie mam zbyt wielu znajomych wśród szlachty, oarystokracji nie wspominając.Wolisz iść na służbę do Otchłani czy w niewolę doNedgvaru? Jedno i drugie brzmi kusząco  odparła, podchwytując jego ton. Zarównow Otchłani, jak i w Nedgvarze jest na pewno cieplej niż tu. Punkt dla ciebie. Po raz pierwszy zobaczyła na jego twarzy normalnyuśmiech, bez tiku. Ojcze  zwrócił się do Starucha. Myślę, że Marshia to dobrerozwiązanie.Dogadają się. Tak sądzisz?  Odmieniec nie wyglądał na przekonanego, ale odsunął talerz iwstał. Dobrze, spróbuję z nią porozmawiać, choć nie wiem, czy jest teraz u siebie w enklawie. Zaryzykujmy.Może uda się skontaktować przynajmniej z jej chowańcem.Oco chodzi?  Brune zaniepokoił się, widząc dziwną minę Starucha. Zaraz, przecież ty nie& O czym nie wiem? Nieważne. W oczach starca zamigotały podejrzanie filuterne iskierki. Zo-baczysz.Zaczekajcie.Zniknął w bocznych drzwiach i przez dobrych kilkanaście minut nie wracał.Lorraine dla zabicia czasu wstała i podeszła do najbliższej z kilku szaf, wypełnionychzniszczonymi księgami i zwojami. Tylko niczego nie dotykaj  ostrzegł ją cicho żmij; drgnęła, bo nie zauważyła,kiedy podszedł i stanął za nią. Nie wiem, co on tu ma. A co może mieć? Cholera wie.Z bliska zwróciła uwagę, że w normalnym oświetleniu jego tęczówki wcale niesą żółte, a bure.To tylko w zrenicach pojawiał się złoty błysk, kiedy światło padało nanie pod odpowiednim kątem.Uderzyło ją też, jak niepozorny wydaje się Brune, gdynie otacza go cień przywołanej mocy, choć aż za dobrze pamiętała, że to zwodniczewrażenie.Jadowite węże też nie zawsze rzucają się w oczy. Co zamierzacie ze mną zrobić?  spytała mimo ponurej świadomości, że nie-zależnie od tego, jaką odpowiedz usłyszy, nie będzie mogła zmienić biegu rzeczy.Brune wyglądał na zakłopotanego. Znam damę, która być może zgodzi się tobą zaopiekować.Nazywa się Mars-hia Lavalle. To ka-ira? Tak.Ale z trochę innej gliny niż ja. To znaczy? Przekonasz się.Przy odrobinie szczęścia. Czemu przy odrobinie szczęścia? Mam nadzieję, że w ogóle zechce z nami rozmawiać  mruknął.Zapiął kurtkęi zgarnął do tyłu włosy gestem zdradzającym napięcie.Lorraine chciała zadać złośliwepytanie, powstrzymała się jednak w obawie, że przeholuje.Staruch wrócił do nich.Uśmiechał się.  Zaraz tu będzie  oznajmił. Chodzcie.Przeszli za nim do mniejszej krypty, gdzie pod ścianą stało stare łoże z balda-chimem.Jego aksamitne zasłony, niegdyś czerwone, były teraz różowawo-szare.Wkącie wisiało zwierciadło w poczerniałej rzezbionej ramie.Staruch przyłożył dłoń do pociemniałej tafli. Zapraszam, pani Marshio  powiedział.Lorraine wstrzymała oddech, widząc, że tafla zwierciadła zniknęła, rozpłynęłasię; w jej miejscu kłębiła się mgła.Z mgły wyłoniła się dama w sukni z granatowego jedwabiu.Wysoka i zgrabna,o śniadej cerze i lśniących czarnych włosach.Na jej dekolcie błyszczał naszyjnik zezłota i opali.Staruch skłonił się, Brune lekko pochylił głowę.Lorraine skuliła się mimo woli,czując się rozpaczliwie potargana i niechlujna.Dopiero teraz zdała sobie sprawę, żenie ma swojego welonu  musiała go zostawić w kryjówce żmija. Chodz, chodz, potworku  powiedziała przez ramię czarnowłosa.Zza jej suk-ni, utykając, na siedmiu pajęczych łapach wysunął się& ZAZEL?!Marshia Lavalle stłumiła uśmiech na widok miny Krzyczącego.* * *Ujrzawszy wąsatą głowę na pajęczych nogach, Lorraine w duchu obiecała so-bie, że nic jej już nie zdziwi.Ale na widok miejsca, do którego trafili po przejściu przezzaczarowane zwierciadło, westchnęła mimo woli. To enklawa?&  spytała nieśmiało. Owszem. Czarnowłosa żmijka obrzuciła ją bystrym, taksującym spojrze-niem.Dziewczyna pożałowała, że nie trzymała języka za zębami, jednak Marshia nieuznała za stosowne spytać, skąd nastoletnia arystokratka wie o istnieniu enklaw.Niebo było przejrzyście, głęboko turkusowe, ze złotą smugą nad horyzontem.Sączyła się zeń przyjemna poświata, jak przez klosz wielkiej lampy.Pejzaż wyglądałtak sielankowo, że aż nieprawdziwie.Po otoczonym wierzbami stawie pływało kilkałabędzi, zaś na brzegu wznosił się elegancki pałacyk z krużgankami i wieżyczką.Stwór na pajęczych nogach nagle podskoczył i kłapnął zębami, usiłując schwy-tać przelatującą muchę.  Posiedz z panną Lorraine w altanie  rozkazała mu Marshia. My musimysię naradzić. Zostań w ogrodzie  polecił Krzyczący dziewczynie. Zazel dotrzyma ci to-warzystwa.Zazel, tylko zachowuj się jak należy.Chowaniec nadął się w udawanym oburzeniu. Ja, szefie? Ja się zawsze zachowuję jak należy. A nie wyglądasz na to  stwierdziła Lorraine, wywołując ciche parsknięcieKrzyczącego.Marshia ukryła twarz za rękawem, udając, że poprawia włosy.* * *Rozciągający się na tyłach pałacyku ogród wyglądał na lekko zdziczały, aleprzez to jeszcze piękniejszy, zwłaszcza w złotawym, nierzeczywistym świetle enklawy.Owady sennie bzyczały wokół obsypanych kwieciem rododendronów.W oplecionejkapryfolium altanie Zazel przycupnął na ławeczce i przypatrywał się dziewczynie by-strymi ślepiami, które zadziwiająco kontrastowały z nalanym, chytrym i brzydkim jaknoc obliczem. Posiekał Trójokiego i zdjął z ciebie klątwę, tak? Można tak powiedzieć.Stwór poruszył wąsikami i wyszczerzył zęby  zaskakująco liczne, trójkątne iostre. Brune jest w porządku. Znasz go? No ba.Byłem kiedyś jego chowańcem. Ale już nie jesteś? Tak wyszło. Zazel chrząknął, jakby zakłopotany. Jakiś czas temu pewiendemon próbował nas obu sprzątnąć z tego świata i ze mną prawie mu się udało, a paniLavalle uratowała mnie od śmierci.Dlatego teraz służę jej. Aha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •