[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Llyr miał nade mną władzę, ale ja również mogłem przyciągać jego moc.I robiłem to właśnie teraz.Okno zajaśniało.Znów strzelały z niego rozwidlone błyskawice i zaraz potem znikały.Skądś dochodził przytłumiony pomruk ciężkich uderzeń w bębny, jakby wybijających puls Llyra.Jak gdyby serce Llyra przebudzało się ze snu.Wdzierająca się nagle moc wyrywała moje ciało z letargu.Przyciągałem do siebie moc Llyra, nie zważając na skutki.Na twarzy Matholcha dostrzegłem nagły błysk strachu.Zauważyłem także szybki ruch ręki Edeyrn.- Medeo - zwróciła się do niej karlica.Szkarłatna czarodziejka odczuwała już pobudzenie.A ja czułem jej drżące konwulsyjnie ciało.Przywarła do mnie zachłannie, coraz to szybciej spijając energię, która dawała mi życie.Energia Llyra spływała jednak we mnie.Tam w górze na bezkresnych przestrzeniach rozlegały się głuche grzmoty.Ze Złotego Okna buchał oślepiający blask.Iskrzące się wokół drobinki świetlne bladły, stawały się coraz mniejsze i znikały.- Zabij go! - zawył Matholch.- On dzierży Llyra! Wilkołak wyprężył się do skoku.Skądś wyłoniła się nagle utykająca, zakrwawiona postać w pogiętej zbroi.Trzymała w ręku obnażony miecz, czerwony od krwi aż po rękojeść.Miałem przed sobą ściągniętą bliznami, wykrzywioną twarz Lorryna, osłupiałego na widok tej dramatycznej sceny.Zobaczył mnie z Medea, która obejmowała mnie za szyję.Zobaczył również Edeyrn.Wreszcie spojrzał na Matholcha.Z gardła Lorryna wyrwał się niezrozumiały, nieartykułowany dźwięk.Podniósł miecz wysoko do góry.Kiedy wyrwałem się z objęć Medei, odrzucając ją tak silnie, że aż się zatoczyła, zauważyłem w górze magiczną pałeczkę Matholcha.Sięgnąłem po swoją różdżkę, lecz okazało się to niepotrzebne.Rozległ się już świst miecza Lorryna.Ściskająca magiczną pałeczkę dłoń Matholcha została odrąbana w nadgarstku.Z poprzecinanych tętnic tryskała krew.Wilkołak padł z wyciem na ziemię.Zaczęła się transformacja.Hipnoza, mutacja, czarna magia - nie potrafiłem powiedzieć, co to było.Stwór, który skoczył Lorrynowi do gardła, nie był istotą ludzką.Lorryn śmiał się.Odrzucił miecz, który zawirował jak bąk.Wytężając wszystkie siły, odparł atak wilkołaka, chwytając stwora za gardło i za nogę.Przed Lorrynem kłapały ziejące złością szczęki pełne kłów.Dźwignął potwora nad głowę.Stawy trzeszczały mu napięte nadludzkim wysiłkiem.Lorryn stał tak przez chwilę, trzymając swego przeciwnika w górze, podczas gdy wilcza paszcza warczała, starając się rozedrzeć go za wszelką cenę.Nagle Lorryn cisnął wilka na kamienie.Usłyszałem trzask kości podobny do łamiących się spróchniałych gałęzi.Słyszałem ryk konania, straszny krzyk agonii wydobywający się z rozdziawionej paszczy, z której lała się krew.Po chwili, wijąc się, leżał u naszych stóp Matholch już w swej własnej postaci - pokonany i konający.Rozdział 15Siedlisko mocyW jakiś nadzwyczajny sposób ustąpiła tamta zniewalająca mnie bezsilność.Po całym moim ciele rozlała się moc Llyra.Wydobyłem miecz z pochwy i zacząłem biec.Minąłem martwe ciało Matholcha, nie zwracając uwagi na Lorryna, który stał nieruchomo i wpatrywał się w nie.Popędziłem wprost do postumentu ze świecącą na niebiesko szybą.Mocno ścisnąłem w dłoni ostrze miecza i silnym uderzeniem rękojeści rozbiłem szkło.Rozległ się brzęk przypominający tony pizzicata i piskliwy śmiech chochlika.Odłamki szkła, podzwaniając, rozsypały mi się pod nogi.Również wprost pod nogi spadł mi kryształowy miecz.Miał prawie półtora metra.Rękojeść, garda i ostrze wykonane były z najczystszego kryształu.Miecz stanowił część szyby.Rozbity postument był w środku pusty.Wmontowana w szybę kryształowa broń uwolniła się z zamaskowanej kryjówki w momencie, kiedy stłukłem szkło.Wzdłuż gładkiego ostrza biegła smuga niebieskiego światła.Wewnątrz kryształu paliły się nikłe, błękitne ogniki.Schyliłem się, by podnieść miecz.Rękojeść była ciepła i jakby żywa.Stałem teraz wyprostowany, trzymając w lewej dłoni kryształowy Miecz Zwany Llyrem, a w prawej broń o stalowym ostrzu.Wokół mnie powiało przeraźliwym chłodem.Znałem ten ziąb i dlatego się nie odwracałem.Wsunąłem pod pachę stalowy miecz, zza pasa wydobyłem Kryształową Maskę i nałożyłem ją.Wyciągnąłem również Magiczną Różdżkę.Dopiero wtedy się odwróciłem.Przez Maskę przenikały przedziwne, zmieniające kierunek migotliwe promienie, które zniekształcały obraz.Maska w osobliwy sposób przeobrażała właściwości światła.Służyło to konkretnemu celowi - stanowiła filtr.Matholch nie dawał już znaku życia.Zza trupa podnosiła się Medea.Jej ciemne włosy były w nieładzie.Przodem do mnie stał Lorryn - niewzruszony jak głaz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •