[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I co potem? - spytał Wilczarz.A potem ona schodziła stare nogi, biegała po całym mieście, usiłowała zebrać wykup za męża.Statek ma dzisiaj wyruszyć w morze, a Darsjusz z Arrantiady pan Nada, wcale nie zamierzałczekać.Kirena obiegła wszystkich krewniaków Welchów, a potem pędem ruszyła na rynek,dodzwięcznego klonowego gongu, którym od wieków wzywali dobry lud skrzywdzeni i zrozpaczeni.Nie urodziła się w Haliradzie i nawet nie była Solwenką.Kto by mógł przypuszczać, że mieszkańcymiasta zechcą wysłuchać skargi potarganej staruchy? Tymczasem nie tylko jej wysłuchali, alenawet zaczęli ciskać jej pod nogi pieniądze.Przeważnie, masie rozumieć, miedziaki, lecz trafiałosię i srebro.Zebrała dwa i pół konia.Potrzebowała jeszcze cztery i pół.Arrant albo się naigrawał, albo naprawdę niezmiernie wysoko cenił jednorękiego niewolnika,który potrafił zliczyć jego towary.Przy ludziach obiecał, że uwolni Nada za siedem koni srebrem.Nie więcej, ale i nie mniej: biada, jeśli zabraknie choć grosika.A kiedy znowu następnym razemzawita w Haliradzie - tego sam nie wiedział.Może już nigdy.- I właśnie wtedy, znaczy się, ty do bojara.- domyślił się Wilczarz.Kirena skinęła głową.Czymże jest siedem koni dla bojara? Dla witezia z drużyny, bez miaryobsypanego przez knezia wszelkim dobrem i łaskami? Srebrne oksydowane strzemię, od któregoodepchnięto starą kobietę, samo to strzemię było więcej warte.Bojar Lewy.Od razu widać, żenieprawy.Na prawą stronę się nie odwróci.Może czujna ochrona towarzyszyła mu nie bez kozery.Niektórzy pewnie mieliby ochotę poderżnąć mu gardło.- Chodzmy.- powiedział Wilczarz.Wstał i wziął Kirenę za ramię.- Chodzmy, waszmość,wykupimy twojego staruszka.Nie wierząc własnym uszom, Welchinka przyjrzała się jego połatanej, wypranej koszuli,wytartym skórzanym pludrom i ledwie powstrzymała śmiech.- Ale ty.ale ty sam, synku.- Mam czym zapłacić - powiedział Wilczarz.Już nie mógł cofnąć tych słów.Poczuł, jak ściskamu się serce.- Chodzmy, zacna Kireno kland Ar-Katneil. *Przyszli niemal w ostatniej chwili.Wielki, przysadzisty statek Arrantów jeszcze stał na przystani,ale przygotowania przed drogą dobiegały już końca.Lada moment na obu masztach załopocąpstre kwadratowe żagle, zaraz zostaną rzucone cumy i statek powoli popełznie coraz dalej i dalejw morze, już po odbiciu od brzegu zostanie wciągnięta kotwica zawieszona na uplecionej zhalisuńskiego konopnego włókna linie.Wilczarz natychmiast zauważył jednorękiego Nada.Nieszczęsny starzec stał przy trapie iprzestępował z nogi na nogę, wpatrując się w tłum.Rzeczywiście wysoki i barczysty, w młodościmusiał być zaprawdę urodziwy.A na jego szyi dyndała obroża.Zwiatli Arranci kazali swoimniewolnikom nosić obroże z mocnym uchwytem na łańcuch, żeby w razie nieposłuszeństwa łatwiejbyło przykuć niewolnika i przykładnie ukarać.Już Nad wypatrzył Kirenę, a potem dostrzegł idącegoza nią rosłego Wena.Wilczarz pojął, że początkowo Nad wziął go za syna starej kobiety.Możenawet za swego.Przecież nie mógł wiedzieć, w jakim plemieniu wzrastał syn Kireny.Wkrótce jed-nak niewolnik zrozumiał, że się omylił, i tylko westchnął.Tymczasem Kirenę i Wilczarza wyprzedził krępy, przysadzisty mężczyzna z rudą brodą,szybkim krokiem podszedł do trapu.- Na statek! - władczo nakazał starcowi ruchem ręki.- W tej chwili odpływamy!- Błagam cię, Nakarze.- Nieszczęsny niewolnik zgiął się w ukłonie.- Proszę, zawołaj pana.- A może ci jeszcze tutaj przyprowadzić naszego Słonecznego Władcę? - odgryzł się Nakar.-Już, szybko, na górę, bo ci drugą rękę oberwę.Wilczarz popatrywał na olbrzymią chmurę szczerzącą nad linią horyzontu śnieżnobiałe zęby.%7łeglarze z Arrantiady lubili wypływać przed burzą.Trzeba było tylko o czasie minąć skalistewysepki, a za nimi dmący w żagle wiatr pomagał szybko pokonać drogę do domu.Arranci byliwytrawnymi pogromcami mórz, nie bali się sztormu nawet na otwartym oceanie.Stary Nad w rozpaczy odwrócił się do żony.- Szanowna Kireno - odezwał się Wilczarz.- Powiedz temu rudobrodemu, że ja proszę, byzawołał tu pana.Mało kogo nie znosił tak jak nadzorców.- Pan położył się, odpoczywa - burknął Nakar, zanim kobieta zdążyła otworzyć usta.I znowuzwrócił się do Nada: - A ty mi się nie narażaj, Welchu.- Szanowna Kireno - powoli, z ciężką nienawiścią powtórzył Wilczarz - niech ten człowiek, któryhańbi swój ród, ten łajdak poczęty na kupie śmiecia przyprowadzi tu swojego pana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •