[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No cóż, zniejednym dżentelmenem dała sobie radę w ciągu latwędrówki u boku Monty'ego.Isabel zdała sobie nagle sprawę, że przygnębia jąmyśl o umieszczeniu Bretta w ich szeregu.Ale tak czyowak, musiała być praktyczna.Ona była awanturnicą, onbył księciem, nie powinna o tym zapominać.Westchnąwszy lekko, umyła się, wyszczotkowaławłosy i zmieniła podróżny strój na suknię z białego110 muślinu, ze stanikiem przybranym czerwoną wstążką.Zeszła na dół i z maską pogody na twarzy wkroczyła dosali jadalnej.Brett na jej widok wstał od stołu.Z błyskiemuznania w oczach skomplementował jej suknię oraz sposóbułożenia włosów.Bez zarzutu grał uwielbiającego jąmałżonka.Isabel marzyła, by wbić mu łokieć w przeponę,on jednak - być może świadom jej morderczych zamiarów -trzymał się w stosownej odległości.- Twój dziadek, pani Gollings, jest dziś wznakomitej formie - powiedział Brett donośnym głosem,nalewając jej kieliszek wina.- Sam zamówił niemalwszystkie dania, jakie były w kuchni.- Mam nadzieję, że nie masz mu za złe, mężu, iż zjecoś niecoś od czasu do czasu? - odparowała szorstko.-Lawrance'owie zawsze cieszyli się znakomitym apetytem.Zwiętej pamięci babcia Lawrance była znana jako najlepszagospodyni w całym Shropshire.Nikt nie zastawiał stołu takobficie jak ona.Pamiętam pewien bal.Przez cały czas, gdy jedli, Isabel z czułościąwspominała babcię oraz jej niezliczone dania, jakimiuraczyła gości na balu wydanym z okazji BożegoNarodzenia w roku 1798.Niestety, obecny posiłek niemógł ciągnąć się w nieskończoność.Nawet żołądekJamiego miał ograniczoną pojemność.Brett zapłacił rachunek i poprowadził Isabel na górę,do sypialni.- Uroczy pokój - powiedział, zamykając drzwi iopierając się o nie, wysoki i pewny siebie.- Nieprawdaż,moja droga?- O, tak, mój mężu - odparła, popatrując na niegoostrożnie.Czuła przyspieszone bicie serca.Ach, gdyby to111 był inny mężczyzna.Nie byłaby wtedy tak przerażona.- To łóżko sprawia wrażenie znaczniewygodniejszego niż te, jakie oferowano nam dotychczas.- Istotnie, mamy szczęście.- Zawsze można w razieczego uciec przez okno, pomyślała desperacko.Brett ruszył w jej kierunku.- Powinnaś położyć się już do łóżka, pani Gollings.Ja będę spać na kanapie.Isabel musiała uruchomić wszystkie swojeumiejętności aktorskie, by nie zdradzić głosem i wyrazemtwarzy ulgi, jaką odczuła.- Nonsens, mój mężu! Jesteś o wiele za duży na takskromną przestrzeń.Męczyłbyś się tylko przez całą noc.Tybędziesz spał w łóżku, mnie zaś z powodzeniem wystarczykanapa.Stanął tuż przy niej, tak, że niemal stykali sięczubkami butów.Na ustach igrał mu przebiegły uśmiech.- Nie, moja droga.Jako dżentelmen nie mogę na topozwolić.- Panie Gollings.- zaczęła surowo Isabel.- Pani Gollings, sprawa jest załatwiona - przerwał jejBrett, kładąc dłoń na ramieniu gestem tyrana, co tak dobrzeznała i czego tak nienawidziła.- Zajrzę teraz do Dawkinsa,tak byś miała możność przebrać się i udać na spoczynek.Wrócę za pół godziny.I wyszedł.Isabel pokazała jego plecom język, po czymrozejrzała się po pokoju.- Nie, panie Gollings -powiedziała.- Sprawa wcale nie jest załatwiona.Kiedy trzydzieści minut pózniej Brett wrócił,zasłony były zaciągnięte.W kominku płonął obfity ogień,rzucając ciepły blask na cały pokój, w tym również na112 Isabel wyciągniętą na kanapie, szczelnie okręconą kilkomakocami.A więc wygląda na to, że choć zamieniła bryczesyna suknię, jej upór nie zmalał ani odrobinę.Szkoda.Bezsłowa podszedł do kanapy, podniósł Isabel i zaniósł dołóżka, choć wyrywała się i żądała, by ją zostawił wspokoju.- Ależ naturalnie, madame - powiedział, upuszczającją na łóżko.- Dość tych głupstw.- Chyba mam prawo spać tam gdzie chcę! -wrzasnęła Isabel, patrząc na niego z wściekłościąspomiędzy potarmoszonych pledów.- Naturalnie - odparł spokojnie Brett.- Podwarunkiem, że pani wybór zgadza się z moim.- Jest pan podły!Błysnął niebieskimi oczami.- Ale przynajmniej wiem, co to obowiązek.Podszedł do kanapy, zdjął buty i płaszcz, ulokowałsię na tym prowizorycznym posłaniu, okrył się kocem inatychmiast zasnął.Isabel usiadła na łóżku.Była zbyt wściekła, byzachować się tak jak on.Mogłaby go chyba zamordować.Mrucząc niecenzuralne epitety pod adresem pogrążonego wnieświadomości księcia, w końcu opadła na poduszki.Było, rzecz jasna, całkowitą niemożliwościązignorowanie faktu, że tuż obok śpi szalenie przystojny, aczasem nawet czarujący książę Northbridge.Nie wporządku było, że gdy on śpi spokojnie jak dziecko, jądręczą wątpliwości i obawy.Gdzieś na dnie duszy tliła sięjednak radość, że okazał się człowiekiem honoru i niewykorzystał sytuacji pomimo całej jej przeszłości ipomimo przebrania.No, no - mruknęła.Znieważona przez113 tego idiotę, śpiącego snem sprawiedliwego na niewygodnejkanapie, równocześnie nie mogła nie myśleć o tym, jakijest wspaniały.Westchnęła i podciągnęła kołdrę pod brodę.Minęłagodzina, zanim zdołała wreszcie zasnąć.Długo majaczyły jej w głowie jakieś pogmatwane,nieskoordynowane senne wątki, aż wreszcie znalazła sięznowu, jako mała dziewczynka, w domu ojczyma.Jezdziłakonno, tak jak codziennie, żeby przebywać w domunajmniej jak się da.Tym razem była jednak poza domemzbyt długo i wróciła już po zmroku.W hallu czekał na niąHiram Babcock, pijany i wściekły.Nic nie dały wyjąkane przez nią usprawiedliwienia,tłumaczenia, prośby.Ojczym wyrwał jej bat i uderzył. Nie, proszę, nie! - krzyknęła.Na próżno.Potężnym ciosem pięści powalił ją na podłogę.Stanął nad nią, uniósł bicz i świsnął ją z całej siły przezplecy.Palący ból rozdarł jej ciało.Krzyczała, błagała ołaskę, ale nikt nie przybył na ratunek.Był tylko ból,przerażenie i smagająca bez litości szpicruta.- Nie!Poczuła, że obejmuje ją ramionami.Broniła sięrozpaczliwie. Isabel, Isabel! - słyszała jego głos.Z płaczem usiłowała uwolnić się z jego objęć, aleduże, silne ramiona trzymały ją jak w kleszczach.- Isabel, obudz się! Miałaś koszmarny sen.Isabel!Wstrząsana łkaniem, zmusiła się do otwarcia oczu izobaczyła nad sobą przerażoną twarz Bretta.To był on, anie Hiram Babcock.To on siedział obok, trzymał ją wramionach i potrząsał, usiłując obudzić.Zdradziła się.Konwulsyjnie zaczerpnęła powietrza, próbując114 nadać głosowi spokojne brzmienie.- Już dobrze, Brett.Jestem przytomna.Nadal ją obejmował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •